„W dniu ślubu do kościoła wpadła kochanka mojego narzeczonego. Jej zaawansowana ciąża nie pozostawiała złudzeń”

Panna młoda fot. iStock by GettyImages, Michael Blann
„Szliśmy już do kościoła, gdy usłyszeliśmy zza pleców krzyk: >>Nie zgadzam się! On należy do mnie!<<. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam dziewczynę w zaawansowanej ciąży. To było dziecko mojego narzeczonego!”.
/ 15.03.2024 22:00
Panna młoda fot. iStock by GettyImages, Michael Blann

Zawsze miałam w sobie jakiś strach przed wiatrem. Według mojej matki dlatego, że to właśnie on był źródłem różnego rodzaju nieszczęść.

– Albo cię przewieje i będziesz chora, albo jeśli nie zamkniesz okna, to narobi szkód. Trzeba być ostrożnym – mówiła.

W mojej dziecięcej wyobraźni wiatr był więc największym przeciwnikiem ludzkości. Mimo że z biegiem lat i kończeniem kolejnych szkół moje radykalne spojrzenie na ten temat zmiękło, to jednak zawsze zamykałam okna szczelnie, a w sezonie jesienno–zimowym dbałam o ochronę przed wiatrem, nosząc ciepłe okrycie wierzchnie i zawsze pamiętając o szaliku i czapce.

Po jakimś czasie, mimo ostrzeżeń mojej matki, zaczęłam jednak spoglądać na wiatr z pewną sympatią. Pierwszą pozytywną myśl na jego temat miałam w szkole średniej. Pewnego dnia nauczycielka matematyki zdecydowała się zrobić niespodziewaną kartkówkę. Nie przygotowałam się do niej wcześniej, zakładając, że będzie najwcześniej za kilka dni. Gdy więc nauczycielka kazała nam wyjąć kartki, pomyślałam: "O nie, jeśli nie zainterweniuje jakaś wyższa moc, na pewno dostanę dwóję!".

Dosłownie ułamek sekundy później w drzwiach klasy stanął dyrektor z jakimś pytaniem do nauczycielki. Gdy tylko otworzył drzwi, zrobił się przeciąg, a sprawdzian, który wcześniej pisała inna grupa uczniów, poszybowały przez okno z biurka nauczycielki. W klasie zrobiła się wrzawa. Niektórzy uczniowie natychmiast rzucili się w kierunku wyjścia, aby wyskoczyć na zewnątrz i odnaleźć porozrzucane arkusze.

Naturalnie, nasz test się nie odbył. Kiedy kończyłam lekcje tego dnia i wychodziłam ze szkoły, poczułam na twarzy podmuch wiatru.

– Świetnie ci poszło – szepnęłam.

Wiatr jednak nie do końca pozwolił sobie zaufać – tydzień później dostałam kataru. Mama od razu wskazała przyczynę: to wszystko dlatego, że siedziałam w przeciągu, a przedtem do domu wróciłam rozgrzana. Wszystko załatwiam w biegu i nie potrafię chodzić spokojnie!

Skończyliśmy w przydrożnym rowie

Niewiele później jechałam wraz z rodzicami na ferie. Po trzech godzinach jazdy tata przekazał kierownicę mamie. Momentalnie prędkość samochodu spadła do 50 km/h. Mimo to, kiedy tylko wyjechaliśmy zza drzew, niespodziewany i bardzo silny podmuch wiatru dosłownie zdmuchnął nasz samochód na drugą stronę jezdni. Mama krzyknęła z przerażeniem i w tym momencie musiała omyłkowo wcisnąć gaz, zamiast hamulca. Wylądowaliśmy w rowie!

Na szczęście nic nam się nie stało. Ale dosłownie sekundę później, gdy tylko zatrzymaliśmy się, na drogę zaczęły spadać masywne, drewniane bale!

Szybko wyszło na jaw, że przed nami jechała ciężarówka przewożąca pocięte pnie z tartaku. Gdy dotarła na szczyt wzniesienia, łańcuchy, którymi przypięto belki do naczepy, niespodziewanie pękły. Boki naczepy nie były w stanie wytrzymać nacisku drzewa i dosłownie rozpadły się na kawałki. Z kolei belki, nabierając coraz większej prędkości, zaczęły toczyć się w dół.

– Gdyby nie ten wiatr… Wygląda na to, że opieka boska była z nami – westchnęła mama.

Spoglądając wstecz na moje doświadczenia życiowe, dochodzę do wniosku, że wiatr jednak był dla mnie stróżem. Nie jestem pewna, czy ktoś jest w stanie wskazać tyle okoliczności, co ja, w których wiatr ratował go przed urazem, niepełnosprawnością czy porażką w życiu.

Na przykład, pewnego razu spieszyłam się do mojej przyjaciółki. Krysia miała wyjechać gdzieś ze swoimi rodzicami, a ja potrzebowałam pożyczyć od niej zeszyt z matematyki. Kiedy zadzwoniła, że zaraz wyjeżdżają, szybko wyszłam z domu. Nasze domy dzieliła tylko jedna ulica. Musiałam więc tylko przejść na drugą stronę drogi, by po dwóch minutach znaleźć się przed wejściem do jej klatki schodowej.

Pędem pokonałam odcinek do przejścia dla pieszych. Gdy tam dotarłam, rozejrzałam się w obie strony. Upewniłam się, że jestem bezpieczna. Chwilę później na mojej twarzy znalazła się poderwana przez wiatr gazeta. Nic nie widziałam, więc zatrzymałam się odruchowo. Po chwili poczułam, jak coś prawie musnęło moje uda. Kiedy zdjęłam z twarzy gazetę, zobaczyłam tył oddalającego się samochodu. Gdyby nie ta gazeta, która mnie zahamowała, zostałabym uderzona przez pirata drogowego. Później skończyłabym w szpitalu, a może nawet na cmentarzu...

Zszokowana tą sytuacją, dotarłam do mojej przyjaciółki, idąc już o wiele bardziej spokojnie. Uświadomiłam sobie, że zeszyt nie jest wart mojego życia. Finalnie okazało się, że mimo mojego spowolnionego tempa i tak musiałam zaczekać na Krysię. Jej mama zawróciła bowiem do mieszkania, aby upewnić się, czy woda i gaz są wyłączone.

Moje życie zmieniło się na zawsze

Na ostatnim roku studiów spotkałam Michała. Uczył się na innym uniwersytecie. Był niesamowitym mężczyzną – inteligentnym, atrakcyjnym, zawsze świetnie ubranym. I co najważniejsze – jak sam twierdził – zupełnie go oczarowałam!

– Wystarczyło, że na ciebie spojrzałem, a poczułem, że moje serce bije właśnie dla ciebie. Jesteś dla mnie jedyną – wyznał.

Jego nieco aktorskie słowa i gesty początkowo sprawiały wrażenie przerysowanych, wręcz komediowych. Jednak miłość ma moc przemiany... Szybko zostałam dziewczyną Michała. Równie szybko poznałam jego rodziców, którzy natychmiast mnie polubili. Oczekiwali, że jak najszybciej zostanę ich synową, bo od dawna pragnęli wnuka.

Ja jednak chciałam najpierw skończyć studia, a dopiero potem zostać mamą. Ostatecznie ustaliliśmy termin ślubu na sierpień, już po mojej obronie pracy magisterskiej.

Przyszła teściowa przywiozła moją suknię ślubną aż z Paryża. Muszę przyznać, że w jednym z lokalnych sklepów z sukniami dostrzegłam o wiele ładniejszą i tańszą kreację, ale nie chciałam się kłócić z matką Michała. Była przekonana, że wszystko, co pochodzi stamtąd, jest lepsze i pożądane przez wszystkich, a ona pragnęła zaimponować swoim koleżankom. Przez to musiałam spędzić mnóstwo czasu u krawcowej na różnego rodzaju poprawkach.

Wiatr zdmuchnął z mojej głowy welon

W dniu ślubu obudziłam się wcześniej niż reszta mojej rodziny. Wciąż panowały ciemności, a ja zaczęłam zastanawiać się nad swoją przyszłością. Jak będzie wyglądała? Czy będę zadowolona ze swojego życia? Zadawałam sobie te pytania w głowie i od razu sobie na nie odpowiadałam, że na pewno wszystko będzie dobrze, jeśli tylko dopilnuję, żeby tak się stało.

Stopniowo dom zaczynał się ożywiać. Od 8:00 do 11:30 rano, każda minuta była zaplanowana. Na początek fryzjer, a następnie makijaż ślubny. Potem powrót do domu i wkładanie sukni. W międzyczasie tata odebrał zamówiony wcześniej bukiet: małe białe róże, tu i ówdzie przeplatane pąsowymi. Prezentowały się przepięknie, zwłaszcza na tle kolorowych wstążek. Kiedy byłam już gotowa, mama założyła mi welon.

O godzinie 11.30 opuściliśmy mieszkanie. Wynajęty mercedes już na nas czekał. Przyjechaliśmy pod kościół pięć minut przed dwunastą. Wyszłam z samochodu i poszłam w kierunku otwartych drzwi kościoła. Tam czekał już na mnie Michał i zaraz mieliśmy wejść razem wejść do środka. Wyglądał na troszkę wyczerpanego – wieczór kawalerski ponoć był bardzo udany. Cóż, to była ostatnia chwila, kiedy Michał mógł jeszcze trochę zaszaleć.

I nagle zaczęło mocno wiać – na tyle, że silny podmuch wiatru zerwał mi z głowy welon! Ten najpierw wzbił się ku niebu, a następnie poszybował w kierunku ogrodzenia otaczającego świątynię. Męska część gości, łącznie z panem młodym, ruszyła w pościg za uciekającym welonem. Michał wdrapał się na wysokie ogrodzenie i był o krok od złapania welonu, kiedy wiatr ponownie go podniósł i przeniósł na drugą stronę placu. Cała ta sytuacja wyglądała dość komicznie i wydawało się, jakby jakaś niewidoczna istota bawiła się w berka z mężczyznami, którzy gonili za welonem po kościelnym dziedzińcu.

Cała sytuacja trwała blisko pół godziny! Gdyby nie ten uciekający welon, prawdopodobnie już kilka minut temu przysięglibyśmy sobie miłość do grobowej deski. Kiedy w końcu udało się go złapać i mieliśmy się udać w kierunku kościelnych drzwi, nagle usłyszeliśmy krzyk zza naszych pleców:

– Proszę, nie! On należy do mnie!

Odwróciłam głowę. W naszym kierunku pewnym krokiem zmierzała młoda kobieta, która wyraźnie była w stanie błogosławionym. Okazało się, że mój przyszły mąż za miesiąc zostanie ojcem jej dziecka!

Wiatr po raz kolejny zaingerował w moje życie, chroniąc mnie przed największą pomyłką w moim życiu. Od tego momentu staliśmy się parą bliskich towarzyszy. Zauważyłam, że kiedy wieje, czuję się o wiele silniejsza. Mam poczucie, że jestem pod jego ochroną. I szczerze mówiąc, naprawdę mi się to podoba.

Czytaj także:
„Nie kochałem narzeczonej, a ślub wziąłem, bo jestem praktyczny. Liczył się dla mnie tylko cel, czyli luksusowe życie”
„Dziadkowie mnie wydziedziczyli przez plotkę mojej siostry. Intrygi tej łajdaczki nie powstydziłby się twórca fantasy”
„Nie miałam prawa głosu w sprawie swojego wesela. Wszystko zaplanowała teściowa, łącznie z bielizną na noc poślubną”

Redakcja poleca

REKLAMA