„Nie miałam prawa głosu w sprawie swojego wesela. Wszystko zaplanowała teściowa, łącznie z bielizną na noc poślubną”

teściowa z synową fot. Getty Images, Tetra Images
„– Chwileczkę, stop. Przepraszam, że tak przerywam, ale chcę to wszystko jakoś podsumować. Zaklepałaś nam datę ślubu w kościele, nie, raczej w katedrze, salę na przyjęcie dla dwustu, a może nawet trzystu gości, powóz z końmi, panią Wiesię do szycia mojej sukni”.
/ 12.03.2024 18:30
teściowa z synową fot. Getty Images, Tetra Images

Kiedy padło słowo „ślub”, mama Mateusza jakby oszalała: w ciągu jednego dnia zarezerwowała termin w kościele, wynajęła salę, zorganizowała zespół muzyczny... Nie pozwalała na żadne uwagi. To była prawdziwa próba dla mojego męża – czy będzie po mojej stronie, czy po stronie swojej mamy.

Poszczęściło mi się

Każda panna młoda zastanawia się nad tym, jak będzie wyglądać jej ślub. Często już od dzieciństwa ma jakieś wyobrażenie, jak powinien przebiegać ten specjalny dzień – może być to zamysł oparty na weselu starszej siostry, kuzynki, albo znanej pary, w tym celebrytów, których ślub oglądała w telewizji z zafascynowaniem.

Następnie w swoich marzeniach planuje swój strój, bo przecież wiadomo, że sukienka panny młodej jest tu najważniejszym elementem. Dobiera bukiet, nie zawsze biorąc pod uwagę porę roku, decyduje o menu, w którym najistotniejszy jest tort. Zastanawia się również nad wyborem między limuzyną a bryczką ciągniętą przez białe konie; podobnie jak nie jest w stanie zdecydować, czy przyjęcie weselne odbędzie się w pałacu (niczym dla księżniczki), czy w ogrodzie (jak dla wróżki).

Następnie wszystko ulega zmianie, ponieważ mała dziewczyna staje się dorosła, otaczający ją świat i moda ulegają zmianom, pojawiają się nowe elementy, których nie znała, kiedy była młodsza, lub coś znika, w tym także iluzje... Ale mimo wszystko, każda z nas od długiego czasu ma pewien plan w swojej głowie. Może nie znałam dokładnie swoich pragnień, ale na pewno wiedziałam, czego unikać.

Gdy Mateusz mi się oświadczył, nie mogłam powstrzymać łez. Choć byliśmy parą już od ponad dwóch lat, darzyliśmy się głębokim uczuciem, marzyliśmy o założeniu rodziny, budowie domu, posadzeniu drzewa, posiadaniu dzieci i doczekaniu się wnuków; choć wielokrotnie rozmawialiśmy o naszej przyszłości... Jednak kiedy Mateusz pokazał mi ten przepiękny, subtelny pierścionek i zapytał, czy zostanę jego małżonką, zapłakałam jak małe dziecko. W przerwach między szlochami zgodziłam się bez wahania. To był mężczyzna, z którym chciałam spędzić resztę swojego życia.

Trafiłam na dobrą teściową

Matka Mateusza naprawdę mnie lubiła. Uznałam to za dar losu, jakby niewidoma kura znalazła na swojej drodze ziarno. Kiedy moje znajome opowiadały niestworzone historie o swoich teściowych, spodziewałam się, że i moja będzie na mnie patrzeć srogo nieprzychylnym okiem i mieć do mnie różne zastrzeżenia. Wielokrotnie słyszałam o nieprzeciętych pępowinach, które jak guma ciągnęły się za synami, tak zależnymi od swojej mamy, że nie potrafili zrobić nawet jednego kroku bez jej wsparcia. O matkach, które dzwoniły dosłownie każdego dnia, wtrącały się we wszystko i krytykowały żony swoich dorosłych synów za najmniejszą pierdołę.

Dotyczy to teściowych, które zachowują się jakby miały obsesję, śledzą innych, grzebią w cudzych rzeczach, przynoszą swoje jedzenie i wyrzucają z lodówki posiłki przygotowane przez synową, bo mogą zaszkodzić Pysiaczkowi. A także tych, które prasują majtki Pysiaczka, bo mogą przecież wywołać podrażnienia. I tak dalej, a czasem nawet gorzej, ponieważ zdarzają się również takie... z zaburzeniami osobowości...

Mama Mateusza była zwyczajną, serdeczną osobą, podobną do mojej matki. Zawsze odnosiła się do mnie z sympatią, jako do dziewczyny swojego syna, a kiedy dowiedziała się o naszych zaręczynach, wzięła nas oboje w ramiona i nie mogła powstrzymać łez szczęścia i wzruszenia. Podobnie zareagował ojciec Mateusza, zazwyczaj spokojny i małomówny. Nagle ożywił się i serdecznie nas wycałował, cały czas mamrocząc: „To jest wspaniała wiadomość”.

Miała swój plan na nasze wesele

– A ustaliliście już termin? – zapytała zaniepokojona przyszła matka męża, kiedy otworzyliśmy butelkę wina, aby świętować nasze zaręczyny.

– Na razie nie – odpowiedziałam szczerze. – Najpierw chcemy trochę się nacieszyć tą nową fazą naszego związku. Nie ma co się spieszyć. Bycie narzeczonymi to nie jest stan stały.

– O matko, teraz możecie zorganizować takie wspaniałe wesele... – matka Mateusza złożyła dłonie jakby do modlitwy. – Kiedy my mieliśmy, no, niezbyt efektowy ślub i to w czasach mrocznej komuny, ach... Nie ma sensu o tym mówić. W sklepach było jedno wielkie nic, więc rodzice w jakiś sposób zdobyli prosiaka, to mieliśmy czym przynajmniej nakarmić naszych gości. Ale jaka robota z tym wszystkim była! O rety, nikt nawet nie myślał o jakichś super makijażach, fryzurach, manikiurach. Kwiaty były takie, jakie tacie udało się zdobyć na bazarze. Więc poszłam do ślubu z gerberami.

Mama Mateusza wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu.

– Mama uszyła dla mnie sukienkę, bo była w tym dobra. Powiem wam, mimo że upłynęło wiele lat, każdy drobny moment jest wciąż wyraźny w mojej pamięci. Może to dlatego, że teraz zdecydowałabym się na coś zupełnie innego. Huczne przyjęcie w prestiżowej sali, powóz, przepiękna suknia, wykwintne potrawy zamiast domowej roboty kiełbasy. Jak to dobrze, że wy macie szansę na spełnienie swoich marzeń dotyczących tego najważniejszego dnia w waszym życiu...

Przeczucie podpowiadało mi, że przede mną będzie jeszcze wiele dni o równie wielkim znaczeniu, lecz Helena nie myliła się przecież tak całkiem. W minionych latach śluby przeciętnych obywateli z konieczności miały nieco inny charakter. Organizowano je w prywatnych domach, bo niewielu było na tyle zamożnych, aby wynająć lokal. Można by rzec, że tylko prominentów partyjnych było na to stać.

Co więcej, nie było wówczas tylu restauracji jak obecnie. Na wsiach można było skorzystać z remizy albo świetlicy Koła Gospodyń, ale jak to było w mieście? I kto zdecydowałby się wydać kilka pensji na suknię, którą założy tylko raz? Nie przyjęło się zapraszać pół świata i nie dokumentowało się całego wydarzenia w sieci, więc nikt nie robił z tego wielkiej afery, gdy coś poszło mniej gładko niż przewidywano.

A teraz często mamy do czynienia z festiwalem tandety i kiczu. Ja, kiedy wyobrażałam sobie swoje wesele, widziałam je jako skromne, prywatne wydarzenie. Chciałam, aby najbliżsi rodzina i przyjaciele dzielili z nami ten specjalny dzień, ale nie czułam potrzeby robić z niego wielkiej, publicznej imprezy, wręcz przeciwnie. Nie wspominając już o tym, że nie miałam zamiaru oszczędzać każdego grosza przez kilka lat, rezygnując z wszystkich przyjemności, tylko po to, aby wydać wszystko na jeden dzień. Mój przyszły mąż miał podobne podejście. Jeśli już wydawać pieniądze, to na jakąś super podróż, aby odkryć część świata, albo na zakup własnego mieszkania.

Zaczęła się do wszystkiego mieszać

– Skarbie, muszę z tobą pogadać. – Mateusz wrócił z pracy i wyglądał na niespokojnego, ale nie byłam pewna, czy jest zdenerwowany, czy zawstydzony. – Chodzi o to, że moja mama… I tak, ja wiem, że nie powinna, i zwróciłem jej na to uwagę, ale ona…

Przez chwilę przestałam na niego patrzeć, bo zbyt długo owijał w bawełnę.

Zarezerwowała dla nas datę w kościele i dogadała wynajem sali na wesele – wycedził.

– Co takiego? – o mało nie zakrztusiłam się herbatą, którą właśnie piłam. – Przecież nie chcemy brać ślubu w kościele!

– No cóż, ona uznała, że przecież nic nam to nie zaszkodzi, a wnętrze katedry prezentuje się wspaniale, więc zrobimy tam piękne zdjęcia, i nie będziemy musieli tłumaczyć wszystkim, dlaczego nie chcemy ślubu w kościele...

– Ma–te–usz – to jedno słowo, wypowiedziane w tonie ostrzegawczym, sprawiło, że przestał mówić, z westchnieniem.

Nie chciałam brać ślubu w katolickim kościele, świątyni buddyjskiej ani meczecie, co on doskonale wiedział, bo byłam agnostyczką. Bez względu na wyznawane przeze mnie przekonania czy piękno zdjęć.

– I bez pytania nas o zdanie zarezerwowała salę? Na kiedy?

– Nie jestem pewien. Kiedy uznała, że sala pomieści jedynie dwustu gości, więc może lepiej wybrać taką na trzystu, kazałem jej anulować tę rezerwację.

– Trzy...sta? – poczułam, że bladość oblewa moją twarz. – Wiesz co, porozmawiam z nią sama.

Sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer mojej przyszłej teściowej.

– Dzień dobry, dzwonię, ponieważ Mateusz mi powiedział... Hm... Tak, ale... No dobrze, rozumiem, ale... Nie, nie... Proszę...

Nie pozwalała mi nawet dojść do słowa. Terkotała, bo nie można tego inaczej określić, z radością opisując katedrę, salę bankietową i termin ślubu za trzy lata. Ale to nie było wcale najgorsze.

– Nie uwierzysz, co jeszcze udało mi się zorganizować. Naprawdę na ostatnią chwilę. Zarezerwowałam dorożkę z czterema końmi! Dobrze, że wpłaciłam zaliczkę jako pierwsza!

O niczym nie mogłam decydować

Spojrzałam na mojego przyszłego męża z przerażeniem w oczach. Mieliśmy problem. Oboje. Włączyłam tryb głośnomówiący, aby Mateusz był na bieżąco.

– Tak, to cudownie, jeśli ktoś lubi, ale my…

– A teraz sukienka – przerwała mi. – Nie musisz nic mówić, doskonale wiem, czego potrzebujesz. Mam kontakt do mojej przyjaciółki Wiesi, która jest krawcową z pasji, szyła dla mnie takie wspaniałe kreacje, że aż trudno uwierzyć. Teraz jest na emeryturze, ale dla mnie zrobi wyjątek i uszyje dla ciebie taki cudeńko, że nawet suknie od projektantów będą się chować!

Prawdę mówiąc, nie wierzyłam w to za bardzo.

Jesteśmy w ukrytej kamerze? – zastanawiałam się. – Czyj to jest ślub, do cholery?”.

– Ale ja...

– No dobrze, powiedz mi, ile osób planujesz zaprosić z twojej strony, bo zastanawiam się, czy nie powinniśmy jednak przenieść wesela do większej sali, która pomieści trzystu gości. Z naszej strony jest pewne sto pięćdziesiąt osób. Ale nie przejmujcie się kosztami, przez całe swoje życie oszczędzałam na ślub mojego jedynego dziecka, więc nie zapłacicie ani grosza. Wystarczy, że przyjdziecie, a resztą zajmę się ja.

– Chwileczkę, stop. Przepraszam, że tak przerywam, ale chcę to wszystko jakoś podsumować. Zaklepałaś nam datę ślubu w kościele, nie, raczej w katedrze, salę na przyjęcie dla dwustu, a może nawet trzystu gości, powóz z końmi, panią Wiesię do szycia mojej sukni...

– Mam już też zespół, więc to też już możesz odhaczyć. Kwiaty i dekoracje gdzieś się załatwi, coś w stylu bramy z balonów czy coś podobnego, teraz to nie stanowi problemu.

– Nie mam wątpliwości. A zastanawiałaś się, Helenko, czy nie powinniśmy tym balonem lecieć na ślub? – zapytałam z całą powagą, na jaką byłam zdolna. – No bo skoro wy pokrywacie koszty, to wy podejmujecie wszystkie decyzje...

– No pewnie!

Czuła się tak dumna i spełniona, że nie dostrzegła ironii w moim głosie. Nie zauważyła również, że jej zachowanie było całkowicie niestosowne. Zdecydowanie nie. Czas więc wkroczyć do akcji i zawalczyć o swoje...

– Dlatego też bardzo dziękujemy za tę troskliwość, ale nie. Nie skorzystamy z tego. To nie oznacza jednak, że terminy i rezerwacje muszą pójść na marne. Wy ze Stefanem możecie zorganizować sobie odnowienie przysięgi, ponieważ to wszystko wygląda na twój wymarzony ślub, Helenko, a nie nasz.

Chyba już mnie nie lubi

Po drugiej stronie zapanowała na moment bardzo wymowna cisza.

– Jak można być takim niewdzięcznikiem! – niespodziewanie zareagowała. – Miałam przeczucie, że Mateusz wybrał sobie najgorszą możliwą opcję! Ale naiwnie myślałam, że nie kierował się jedynie wzrokiem! – Helena mówiła te słowa w zupełnie innym tonie niż wcześniej.

Nagle przymilne ćwiegotanie się skończyło.

– To przynajmniej mamy pewność co do charakteru naszych przyszłych relacji – stwierdziłam na pół żartem, na pół poważnie, po tym jak się rozłączyła. – Twoja matka będzie typową teściową z pogłosek, czyli taką, która nie przepada za synową i obarcza ją winą za wszystko co złe na tym świecie. Przykro mi, skarbie, ale nawet dla ciebie nie mogłabym się zgodzić na taką maskaradę. Katedra, konie, balony? Proszę cię...

Mateusz przewrócił oczami.

– Nie zapominaj o pani Wiesi, która przekroczyła już pewnie setkę i która z wielką starannością umieściłaby cię w jakiejś staroświeckiej sukni – roześmiał się.

– Czy to znaczy, że nie chcesz mnie wymienić na nową wersję jeszcze przed ślubem? – zapytałam, chcąc się upewnić.

– Nie zamierzam nawet tego komentować – odparł mój ukochany mężczyzna, wyraźnie oburzony.

Nie musieliśmy czekać trzy lata, a jedynie sześć miesięcy. Urządziliśmy cywilny ślub w urzędzie, który również wyglądał świetnie na zdjęciach. Małe przyjęcie, które zakończyło się przed godziną dwunastą, okazało się doskonałe, mimo że odbyło się w restauracji naprzeciwko urzędu, więc mogliśmy tam dojść pieszo. Suknię ślubną udało mi się kupić na przecenie. Kwiaciarka przygotowała bukiet tak piękny, że każda z wolnych dziewczyn chciała go złapać.

Mimo że matka Mateusza ciągle wyrażała swoje niezadowolenie, nie miała odwagi nie przyjść, bo ani jej mąż, ani syn nie byliby w stanie jej tego darować. Ślub odbył się według naszych zasad i zgodnie z naszymi marzeniami, stał się po prostu początkiem reszty naszego wspólnego życia. W pakiecie otrzymaliśmy niezbyt sympatyczną teściową, ale z tym sobie poradzimy.

Czytaj także:
„Chciałam mieć kontakt z bratem, ale odepchnął mnie jak natręta. Obmyśliłam plan, aby zakraść się do jego życia"
„Urabiał sobie ręce po łokcie, ale koledzy na niego narzekali. Gdy poznałem jego tajemnicę, zbierałem szczękę z podłogi”
„Wielką miłość spotkałem w miejskim autobusie. Ciągle jeździłem tą samą trasą, by móc znowu ją spotkać”

Redakcja poleca

REKLAMA