Wstydzę się wychodzić z domu, a wszystko przez to, że w najważniejszym dniu swojego życia chciałam pięknie wyglądać. Wszystko zaczęło się rok temu. Zbliżał się termin mojego ślubu z Łukaszem, więc postanowiłam pójść do fryzjera na balejaż. Tak na próbę.
Pomyślałam, że jak będzie mi w nim do twarzy, to tuż przed uroczystością tylko zrobię odrosty. A jak nie, wrócę do swojego naturalnego koloru. Gdybym wtedy wiedziała, czym to się skończy…
Nie wybrałam salonu fryzjerskiego przypadkiem. Najpierw przepytałam wszystkie koleżanki i znajome. Zgodnym chórkiem poleciły mi zakład w centrum miasta.
Pioruńsko drogi, ale – jak twierdziły – z profesjonalną obsługą. „Czesać się tam co miesiąc to zabójstwo dla portfela. Ale na tą jedyną w życiu okazję warto się wykosztować” – twierdziły. Posłuchałam. Jak każda panna młoda marzyłam o tym, by w dniu śluby wyglądać bosko.
Fryzjerka była bardzo miła. Gdy się dowiedziała, że za dwa miesiące wychodzę za mąż, pogratulowała mi i obiecała, że wszystko zrobi perfekcyjnie. Nałożyła mi rozjaśniacz na włosy i posadziła pod klimazonem. Przez kilka minut wszystko było w porządku, ale potem poczułam pieczenie skóry na głowie. Z sekundy na sekundę stawało się coraz silniejsze. Przerażona zawołałam fryzjerkę. Zdjęła mi folię z włosów i zaczęła je suszyć zimnym powietrzem.
Zamiast się cieszyć i tańczyć, łykałam łzy
– Sama jest pani sobie winna. Gdyby się pani nie kręciła, wszystko byłoby w porządku. Ale nie ma się czym martwić, do wesela się zagoi – usłyszałam.
Okazało się, że folia, którą miałam na włosach z rozjaśniaczem, stopiła się i poparzyła mi skórę. Fryzjerka nie zaproponowała, że wezwie lekarza, mimo że z bólu łzy ciekły mi po policzkach.
–To co, modelujemy włosy? – zapytała tylko.
Kiedy przez zaciśnięte zęby wykrztusiłam, że nie i chciałam wyjść, zatrzymała mnie.
– Należy się 300 złotych – przypomniała. Zapłaciłam, bo nie miałam siły się z nią kłócić, i wybiegłam z płaczem. W domu narzeczony polewał mi głowę zimną wodą, przykładał lód. Wzięłam tabletki przeciwbólowe i poczułam się trochę lepiej.
Następnego dnia znów było fatalnie. Skóra głowy piekła mnie niemiłosiernie, ale postanowiłam, że wytrzymam. Byłam pewna, że góra za tydzień rana się zabliźni i będzie po kłopocie. Ciągle brzmiały mi w uszach słowa fryzjerki: „nie ma się czym martwić, do wesela się zagoi”. Zacisnęłam więc zęby i czekałam. Niestety, zamiast lepiej, było coraz gorzej. Po czterech dniach od fatalnej wizyty w salonie obudziłam się ze strasznie opuchniętą twarzą i wysoką gorączką. Od razu poszłam do lekarza pierwszego kontaktu.
– Z oparzeniami nie ma żartów. Ranę musi zobaczyć dermatolog – usłyszałam.
Byłam przerażona
Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami! Na dodatek pierwszy wolny termin do dermatologa był za pół roku. Nie mogłam tak długo czekać. Nie zastanawiając się ani chwili, pobiegłam do prywatnej kliniki. Za wizytę zapłaciłam 200 złotych. Gdy lekarz usłyszał, że fryzjerka suszyła mi głowę, nie mógł uwierzyć.
– To tylko przyśpieszyło reakcję. A tak… Leczenie może być bardzo długie, bolesne i niestety kosztowne – powiedział.
Nogi się pode mną ugięły. Fryzjerka nie dość, że nie udzieliła mi odpowiedniej pomocy, to na dodatek mnie oszukała! Nie zamierzałam tego tak zostawić. Jeszcze tego samego dnia pojechałam do salonu. Wzięłam ze sobą mamę, bo bałam się, że sama nie zdołam zawalczyć o swoje. Wbrew moim obawom, właścicielka nie próbowała nas zbyć. Przeprosiła za zaistniałą sytuację i obiecała, że inna pracownica uczesze mnie za darmo w dniu ślubu oraz, co było dla mnie bardzo ważne, jej firma pokryje koszty leczenia.
– Zakład jest ubezpieczony. Wystarczy, że wypełni pani ten formularz i wszystko zostanie załatwione – powiedziała. Wypełniłam druk i czekałam…
Tymczasem nadszedł dzień ślubu
Skóra na głowie wciąż mnie piekła, włosy miałam łamliwe i suche jak wiór. Fryzjerka powiedziała, że aby cokolwiek zrobić na mojej głowie, trzeba doczepić treskę. Zgodziłam się. Ciągle miałam nadzieję, że mój wielki dzień da się jednak uratować. Gdy już włosy były ułożone, fryzjerka potraktowała je lakierem. O Boże, co to był za ból!
Przez cały ślub i wesele zamiast się cieszyć i tańczyć, łykałam łzy. Niektórzy goście zastanawiali się podobno, czy nie wyszłam za Łukasza z musu. Największemu wrogowi nie życzę takich przeżyć.
Kilka dni po weselu skontaktował się ze mną przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej. Zaproponował że wypłaci mi dwa tysiące złotych na pokrycie kosztów leczenia. Podsunął mi też pod nos druk do podpisania, że nie będę występować o więcej. Powiedziałam, że nie podpiszę, bo leczenie nie zostało zakończone.
– W takim razie nic pani nie dostanie! – zagroził.
Potwornie się wtedy wkurzyłam. Pojechałam do właścicielki salonu fryzjerskiego i zrobiłam jej karczemną awanturę.
– Nie zamierzam więcej rozmawiać z tym bezczelnym facetem od ubezpieczeń. To pani pracownica zawiniła i to pani ma załatwić z nim sprawę! – wrzasnęłam. Nie chciałam zarobić na swoim cierpieniu, ale też nie zamierzałam leczyć się za własne pieniądze. Bo niby dlaczego?
Mijały kolejne tygodnie
Rana, mimo intensywnego leczenia, nie chciała się goić. Bolała i wyglądała coraz gorzej. Któregoś dnia, podczas czesania, wyrwałam sobie duży pęk włosów. Przeżyłam szok. Przez dobre pół godziny trzęsłam się jak osika. Potem wsiadłam w taksówkę i pojechałam do dermatologa.
–To się zdarza przy tak ciężkich poparzeniach. Ale gdy skóra się zagoi, chirurg plastyczny będzie mógł zrobić przeszczep włosów – powiedział. Ta wiadomość kompletnie mnie dobiła. Dotarło do mnie, że moja gehenna trwać będzie jeszcze bardzo długo. I kosztować mnóstwo pieniędzy.
Od razu po wizycie u dermatologa pojechałam do właścicielki zakładu fryzjerskiego. Miałam dość czekania na pieniądze z ubezpieczenia. Od tamtej przykrej rozmowy ani razu się ze mną nie skontaktowała. Nie naciskałam, bo myślałam, że chce załatwić sprawę uczciwie. I próbuje naciskać na ubezpieczyciela. Tymczasem ona potraktowała mnie jak intruza. Stwierdziła, że dwa tysiące zadośćuczynienia to wystarczająca suma. Gdy to usłyszałam, to aż podskoczyłam. Samych rachunków za konsultacje i lekarstwa miałam na prawie dziesięć tysięcy złotych! A czekały mnie kolejne wydatki…
– Jak się pani nie podoba, zawsze może pani iść do sądu – stwierdziła na koniec z przekąsem i pokazała mi drzwi.
Wstyd przyznać, ale w tamtej chwili miałam ochotę walnąć ją w nos. Albo wsadzić pod ten cholerny klimazon z folią i rozjaśniaczem na głowie. Może gdyby pocierpiała tak jak ja, to by zrozumiała, jaką krzywdę wyrządziła mi jej fryzjerka.
Nie wiem, ile będę musiała czekać na pieniądze
Opanowałam jednak nerwy i poszłam prosto do adwokata. Raz, że na leczenie wydałam prawie wszystkie pieniądze, które dostaliśmy z Łukaszem od gości weselnych, dwa – bezczelność i arogancja właścicielki salonu doprowadziła mnie do białej gorączki. Kilka dni później adwokat wysłał jej w moim imieniu wezwanie do zapłaty 100 tysięcy złotych.
Na tyle wycenił koszty dotychczasowego i przyszłego leczenia oraz odszkodowanie. Nie zareagowała na wezwanie, więc skierował sprawę do sądu. Miesiąc temu dostał odpowiedź. Adwokat drugiej strony wnosi o odrzucenie pozwu. Uzasadnia, że proponowano mi uczciwe odszkodowanie, ale nie przyjęłam. I że to nie fryzjerki wina, że cierpię tak długo, tylko… lekarza.
Bo nie jest wykluczone, że źle mnie leczył. Jak mu o tym powiedziałam, to aż zatrząsł się ze złości. I obiecał, że będzie moim świadkiem. Nie wiem, ile czasu będę musiała czekać na pieniądze. Sądy u nas nierychliwe. Pocieszający jest tylko fakt, że skóra na mojej głowie wreszcie zaczyna się goić. Może więc to początek końca mojej gehenny?
Czytaj także:
„Przyjaciółka miała nadzianego męża i dom jak pałac, a i tak marudziła. Dopiero po latach odkryłam, ile ją to kosztowało”
„Mój facet to duże dziecko. Po powrocie z pracy zamiast odpoczywać ogarniam chałupę, a królewicz gra sobie na kompie”
„Córka nie chce mi przedstawić swojego chłopaka, bo poprzednich odstraszyłam krytyką. Co poradzę, skoro byli nieodpowiedni?”