„W dniu rozwodu zostałam z niczym. Męża odebrała mi kochanica, a on zabrał mi dach nad głowa i dorobek życia”

Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock, pitipat
„Z dnia na dzień pozbawiono mnie dachu nad głową. Były mąż absolutnie nie kwapił się, aby mnie w jakikolwiek sposób spłacić. Okazało się, że w zasadzie nie ma czego, bo ja nic nie posiadam! Liczył na to, że nie pójdę do sądu walczyć o swoje, bo nie ma, o co”.
/ 24.04.2022 05:06
Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock, pitipat

Jestem chyba jedną z niewielu kobiet, które nie mogą powiedzieć złego słowa o swojej teściowej. Gdyby nadal żyła, to nic, co mi się ostatnio przydarzyło, nie miałoby miejsca. Jestem pewna, że stanęłaby po mojej stronie, nie pozwalając skrzywdzić! Taka już była...

Mojego męża, Julka, poznałam pracując w bibliotece. Brał tylko kryminały i przychodził po nowe co dwa dni. W pewnym momencie poradziłam mu, aby wypożyczył sobie więcej książek na raz, to nie będzie musiał tak często ganiać, aby je wymieniać. Zaczerwienił się i nic nie powiedział. Kiedy wyszedł, koleżanka mi uświadomiła:

– Głupia, on tu nie przychodzi dla książek, tylko dla ciebie!

Trafiła w sedno, bo dwa dni później Julek wparował do biblioteki bez książek, za to z bukietem kwiatów. Niecałe dwa lata później zostaliśmy małżeństwem. Często się śmiałam, że nawet gdybym nie zakochała się w Julku, to i tak bym za niego wyszła, żeby mieć tak fantastyczną teściową.

Matka mojego męża była  nadzwyczajna

Wyrozumiała, ciepła i taka mądra życiowo, że aż się chciało do niej iść po radę. Zawsze pomogła. I to ona właśnie namówiła nas po ślubie na zamieszkanie w tamtym domu. Do dziś myślę, że zrobiła to w dobrej wierze…

Razem z Julkiem przez pierwsze miesiące małżeństwa mieszkaliśmy kątem u teściów, marząc o swoim własnym domku. Wreszcie trafiła się nam gratka, dość tania działka, na której moglibyśmy się wybudować. Wykalkulowaliśmy, że jeśli weźmiemy kredyt na zakup ziemi, to starczy nam także na skromny domek. Ciasny, ale własny!

Tymczasem tuż przed wizytą u notariusza zadzwoniła do nas teściowa, że mają z ojcem inny pomysł. Znaleźli spory dom z ogrodem, wprawdzie do remontu, ale po niezwykle okazyjnej cenie.

– Właścicielka zmarła, jej syn mieszka za granicą, nie jest zainteresowany powrotem – usłyszałam. – Trzeba szybko decydować, bo jest sporo chętnych.

I teściowie sobie tak wykalkulowali, że kupimy ten dom wspólnie. Z jednej strony zrobi się mieszkanie dla nich, z drugiej dla nas. Zawsze to będzie wygodniej, kiedy na świat przyjdą dzieci. Nie miałam nic przeciwko temu, bo jak już mówiłam, z teściową dogadywałam się czasami lepiej niż z własną matką.

Teść – to zupełnie inna sprawa. Wydawał mi się raczej ponurym mrukiem, ze skłonnością do robienia awantur o drobiazgi. Ale mnie się nie czepiał i nie spotkały mnie z jego strony żadne przykrości. Miałam nadzieję, że tak będzie zawsze, nawet kiedy zamieszkamy razem i będziemy się codziennie widywali.

Przyklasnęłam więc pomysłowi. Mieliśmy się złożyć na ten dom po równo, ale…

Decyzja o przyznaniu nam z Julkiem kredytu ciągle nie zapadała, bank przeciągał sprawę i byliśmy tym coraz bardziej zdenerwowani, bo trzeba było finalizować transakcję. Spadkobierca starszej pani przyjechał do kraju tylko na chwilę i nie miał zamiaru czekać. Jasno dał nam do zrozumienia, że jeśli nie dotrzymamy terminu, to sprzeda dom komuś innemu, zatrzymując sobie zadatek, który stanowił niemałą kwotę.

W tej sytuacji cały dom kupili teściowie, którzy włożyli w niego oszczędności swojego życia i wszystkie pieniądze, jakie otrzymali ze sprzedaży swojego mieszkania. Było jednak umówione, że jak tylko bank udzieli nam pożyczki, to podpisujemy nową umowę i teściowie przepisują na nas połowę domu, a my zwracamy im za to pieniądze.

Pamiętam dzień, w którym przeprowadziliśmy się do naszego wymarzonego gniazdka. Dom był jeszcze przed zaplanowanym  remontem, do naszego mieszkania wchodziło się z sieni wspólnej z teściami, ale czułam euforię, wiedząc, że to już są nasze cztery kąty! Na zawsze!

Kiedy bank nie udzielił nam kredytu, byliśmy z Julkiem załamani. Ale nie chcieliśmy się poddać. Próbowaliśmy w następnym banku i w kolejnym, ale wszędzie podobno byliśmy niewiarygodni… Za mało zarabialiśmy, za krótko pracowaliśmy. Bankom stale coś uniemożliwiało wydanie zgody.
W końcu rodzice, widząc nasze zdenerwowanie, wzięli nas na rozmowę.

– Dajcie sobie spokój z tym kredytem na dom! – usłyszeliśmy. – Po co ponownie płacić notariuszowi przy przepisywaniu części domu na was? Przecież i tak cały przejmiecie po naszej śmierci, a teraz warto wszelkie środki przeznaczyć na remont, a nie na spłatę pożyczki.

Brzmiało to rozsądnie...

Od tej pory wszystkie nasze siły i środki poświęciliśmy na przebudowę i odnawianie domu. Nie było łatwo. Potrzeby były ogromne, a nasze pensje skromne. Przez kilka lat odkładaliśmy urodzenie dziecka na później i znowu na później, licząc się z tym, że ani nie będziemy mieli dla niego czasu, ani pieniędzy na jego utrzymanie.

W końcu nasza część domu zaczęła jakoś wyglądać i mogliśmy trochę przystopować z harówką. Wkrótce zaszłam w ciążę i urodziłam Maćka. Muszę przyznać, że rodzice mojego męża bardzo nam pomagali przy dziecku.

Szczególnie teściowa zaangażowała się w opiekę nad wnukiem i w pomoc dla nas. Czasami nawet wydawało mi się, że pracuje ponad swoje siły, gospodarząc u siebie i u nas, a najmłodsza już przecież nie była.

Niestety, ciężka praca dość szybko odbiła się na jej zdrowiu. Mama męża zaczęła mieć kłopoty z sercem i zmarła niespodziewanie w kilka dni po piątych urodzinach ukochanego wnuka. Bardzo przeżyłam jej śmierć.

Płakałam tak jak po rodzonej matce. Ale szybko musiałam się pozbierać, bo teraz tylko na mnie spadł obowiązek prowadzenia dwóch domów. Teść bowiem kompletne sobie z niczym nie radził. Nie był przyzwyczajony do domowych obowiązków, nie miał o nich pojęcia. Najlepiej wychodziło mu parzenie herbaty i siedzenie przed telewizorem.

A ja chyba z tego przepracowania nie zauważyłam, co się święci. Może i miałam nagle mniej czasu dla męża, może byłam bardziej zmęczona niż dawniej. Ale naprawdę bym nie podejrzewała, że mój Julek z tego powodu wda się w romans!

A jednak tak się stało. I nie była to wcale przelotna znajomość, co pewnie bym mu wybaczyła, lecz tak zwana wielka miłość, z powodu której Julek postanowił się rozwieść. Płakałam, błagałam, aby się opamiętał, przecież nasze dziecko miało dopiero sześć lat. Ale do mojego męża nic nie docierało.

Ta jego nowa pani tak nim manipulowała, że chciał jak najszybciej wziąć rozwód. W końcu, chwytając się ostatniej deski ratunku, postanowiłam spotkać się ze swoją rywalką. Ta decyzja wiele mnie kosztowała, wcześniej bowiem nawet nie chciałam słyszeć o tej kobiecie. Ale miałam jeszcze nadzieję, że jednak będą się w niej tliły jakieś resztki przyzwoitości i nie odbierze ojca dzieciom.

Podstępem spisałam jej numer telefonu z komórki męża i zadzwoniłam. Zawahała się chwilę, ale jednak się ze mną umówiła.

– Kiedyś w końcu i tak doszłoby do tej rozmowy – powiedziała.

Wszystko, co o niej wiedziałam, idąc na spotkanie, to jedynie to, jak ma na imię. Iwona. I w życiu bym nie podejrzewała, że okaże się… znaną mi osobą!

Pamiętałam ją z pogrzebu teściowej – postawną blondynkę o pospolitej twarzy. Wspominali z moim mężem wakacje spędzone razem w dzieciństwie, ale mąż mi się nie przyznał, że wcale wtedy już nie byli takimi dziećmi.

Mieli po piętnaście lat i połączyła ich młodzieńcza miłość. Nic z niej wtedy nie wyszło, ich drogi się rozeszły. Byli za młodzi na wielkie uczucie i przejmowali się jeszcze tym, że w sumie są krewnymi. Wprawdzie dziesiąta woda po kisielu, ale zawsze.

Kiedy spotkali się na pogrzebie, Iwona była już rozwódką po przejściach, pozbawioną skrupułów, jakie miała przed laty. Jestem pewna, że to ona była inicjatorką romansu, chociaż nie zamierzam wybielać męża. W sumie przecież nie umiał się jej oprzeć, a powinien.

Szybko zrozumiałam, że w tej sytuacji nie utrzymam swojego małżeństwa, ale to nie był ostatni szok, który mnie czekał. Kiedy bowiem doszło do rozmów o podziale majątku, okazało się, że w zasadzie nie ma czego dzielić, bo ja nic nie posiadam!

Przecież dom, na który łożyłam przez kilkanaście lat, topiąc w nim wszystkie moje oszczędności należy do… teścia i mojego męża. W spadku po mamie Julek dostał bowiem jedną czwartą domu. On, a nie my, gdyż przecież spadek nie liczy się do majątku wspólnego, jeśli obdarowany nie postanowi inaczej.

W dniu rozwodu zostałam więc z niczym!

Z dnia na dzień pozbawiono mnie dachu nad głową. Były mąż absolutnie nie kwapił się, aby mnie w jakikolwiek sposób spłacić. Liczył na to, że nie pójdę do sądu walczyć o swoje. Wiedział, że na wygranie sprawy nie mam zbyt wielkich szans. To samo zresztą powiedział mi adwokat, do którego poszłam po radę.

Jego zdaniem w oczach sądu mieszkaliśmy po prostu pod dachem teściów. Nie miałam żadnych rachunków na potwierdzenie tego, że remontowałam ich dom na swój koszt. A to, że sama machałam pędzlem nie liczyło się w ogóle.

Skoro mieszkałam, to nic dziwnego, że dbałam o mieszkanie. Gdybym się zaczęła awanturować w sądzie o swoje wynagrodzenie, to równie dobrze właściciele mogli mi naliczyć czynsz za lata, kiedy mieszkałam w ich domu.

Skoro nie mogłam niczego uzyskać od męża, zaślepionego nową miłością, to spróbowałam jeszcze zaapelować do przyzwoitości teścia. Liczyłam na to, że może ulituje się nad własnym wnukiem, nie puszczając jego matki z torbami. 

– Bliższa ciału koszula niż sukmana! Ja swojemu synowi niczego nie odbiorę, a i Iwonka to nasza krewna!

Dodał, że jakbym sobie nie radziła, to Maciuś może zostać w jego domu.

– Niedoczekanie! Dziecka nie oddam! – rzuciłam mu wtedy w twarz, myśląc jednocześnie, że gdyby żyła moja teściowa, to ona nigdy by nie dopuściła do takiej niegodziwości!

Wyprowadziłam się z Maćkiem do kawalerki, którą wynajmuję na przedmieściach, bo jest taniej. I znowu, jak wtedy, gdy remontowałam – wydawałoby się – własny dom, żyję z ołówkiem w ręku.

Staram się nie myśleć o przeszłości, bo chyba bym oszalała, rozpamiętując to, co mnie spotkało. Ale czasami pluję sobie w brodę, jak mogłam być tak naiwna, że nie dopilnowałam swoich praw własności. Zaślepiła mnie miłość do męża i dobroć teściowej. Jakie to wszystko okazało się ulotne! Teraz obiecuję sobie, że będę już zawsze twardo stąpała po ziemi!

Czytaj także:
„Moje kryształowo czyste wspomnienie męża, zburzyło się po jego śmierci. Rysą na szkle okazał się jego... nieślubny syn”
„Córka zmusiła mnie, żebym wybierał pomiędzy nią, a kobietą, którą kocham. Przez jej fanaberie straciłem miłość życia”
„Justyna udawała moją przyjaciółkę, a po cichu próbowała skłócić mnie z mężem. Postanowiłam dać tej małpie nauczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA