Wybrałyśmy się z mamą na grób babci. Niespodziewanie poznałam tam historię mojej kochanej Buni, która w czasie wojny została wywieziona do Niemiec...
Kiedy w niedzielę przed dziesiątą mama zapukała do mojego pokoju, nie spałam od dobrych dwudziestu minut.
– Tośka, niedługo wychodzimy – zakomunikowała, wsuwając głowę przez drzwi. – Śniadanie na stole, pośpiesz się z łaski swojej.
– Spoko, zdążymy – mruknęłam, niechętnie odkrywając kołdrę.
Na cmentarz podrzucił nas tata. Skierowałyśmy się w stronę bocznej alei, pokrytą opadłymi kwiatami kasztanowców. Włożyłam rękę do kieszeni i ścisnęłam pomarszczoną kuleczkę: kasztan z zeszłej jesieni.
– Pamiętasz, jak lubiłaś przychodzić tu z Bunią? – odezwała się mama, zupełnie jakby czytała w moich myślach. – Każdej jesieni przywoziłyście stąd kilogramy kasztanów. Nie wiem po co, bo potem wcale się nimi nie bawiłaś.
– Po prostu lubiłyśmy je zbierać – wyjaśniłam i nagle poczułam napływające do oczu łzy, bo właśnie mijała druga rocznica śmierci babci.
– Mówiłam, żeby wyciąć tego iglaka! – fuknęła mama, kiedy zbliżyłyśmy się do grobu Buni i dziadka. – Rozrósł się tak, że za chwilę całą płytę przykryje!
– Ale to pamiątka. Babcia własnymi rękami go zasadziła – wzięłam świerczek w obronę. – Może w przyszłą sobotę przyjadę tu z Reinerem i wtedy trochę go przytniemy.
Mama wyraźnie chciała mi coś opowiedzieć...
Mama zajęła się ustawianiem na nagrobku kwiatów i zniczy. A potem siedziałyśmy obok siebie na starej ławeczce, każda zatopiona we własnych myślach. Zastanawiałam się, kiedy mama zaakceptuje mojego chłopaka. Może nie podoba się jej, że Reiner jest Niemcem? Bunia na pewno byłaby zadowolona! Mimo że całą okupację spędziła u niemieckiego bauera, zawsze lubiła ten kraj…
– Ej, córka, co tak się naburmuszyłaś? – z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy. – Jeśli nie chcesz, możemy nie ruszać tej choinki.
– Wszystko mi jedno! – skłamałam. – Wracamy? – zapytałam.
– Poczekaj, słoneczko przygrzewa… – mama uśmiechnęła się do mnie. – Wiesz, co sobie pomyślałam? Jesteś bardzo podobna do babci. Nie tylko z wyglądu. Ją też, tak jak ciebie, ciągnęło do Niemców.
– Słucham? – zmarszczyłam brwi.
– Nie mam na myśli nic złego. Reiner to miły chłopak, lubię go – uśmiechnęła się i dodała tajemniczo: – Coś ci opowiem, chcesz?
– W domu nie możesz?
– Myślę, że Bunia powinna przy tym być – skinęła głową w kierunku grobu. – Pamiętasz, że nie znosiła obgadywania za plecami?
Mimo woli się uśmiechnęłam.
– Będziemy obgadywać babcię?
– Opowiem ci historię, której ona nie zdążyła ci opowiedzieć. A powinnaś ją znać, dotyczy naszej rodziny.
– Jak wiesz, babcia Halinka urodziła się w 1926 roku – zaczęła mama swą opowieść. – Pradziadek był stolarzem, prababcia zarabiała praniem. Ciężko im było, a dzieci chowali twardą ręką. Kiedy wybuchła wojna, Hala miała 13 lat i jako najstarsza z rodzeństwa pomagała rodzicom. Chciała być krawcową, uczyła się szycia u sióstr na Mokotowie...
– I chodziła tam na piechotę, bo tramwaje były za drogie – wtrąciłam. Jak na razie mama żadnej Ameryki nie odkrywała. – A gdyby jeździła tramwajem, to może uniknęłaby łapanki – uprzedziłam kolejne zdanie.
– Może tak, może nie. W każdym razie rzeczywiście tamtej zimy, po koszmarnej podróży w bydlęcych wagonach, Hala wraz z grupą innych Polaków trafiła na wieś, gdzieś pod Stralsundem. Przydzielono ją do pracy w gospodarstwie jednego z najbogatszych bauerów w okolicy. On i jego żona nie mogli mieć dzieci…
– I ta żona, jak zobaczyła niebieskooką Halusię, to od razu ją pokochała jak własne dziecko – przypomniało mi się, co słyszałam od Buni.
– No, może nie tak od razu. Babcia harowała tam na równi ze wszystkimi. Doiła krowy, karmiła świnie, sprzątała, gotowała. Tęskniła za rodziną i bardzo się bała, ale jej gospodarze byli naprawdę dobrymi ludźmi. Przecież nie każdy obywatel Trzeciej Rzeszy musiał być zwolennikiem polityki Hitlera, prawda? Babcia mówiła, że któregoś dnia podpatrzyła gospodarza, jak ze złością plunął na wiszący w salonie portret Führera…
– To po co w ogóle tego szaleńca w salonie powiesił? – wtrąciłam.
– Każdy niemiecki patriota musiał mieć w chałupie portret wodza. Takie czasy… W każdym razie to przekonało Halę do pracodawcy. A któregoś dnia sam zaproponował, żeby napisała list do rodziny. Z czasem mogła nawet wysyłać do Polski paczki żywnościowe.
Gospodyni bardzo polubiła Halę, uczyła ją niemieckiego, prowadzała na jakieś przedstawienia do wsi, podsuwała książki. Podobało jej się, że Polka jest taka skromna, pracowita, no i chętna do nauki. Po roku Bunia szwargotała już jak rodowita Niemka i czuła się u swoich bauerów niemal jak we własnej rodzinie.
W tej wsi prawie wcale nie mówiło się o wojnie – całe zło toczyło się gdzieś tam, w odległym świecie. Listy z Polski przychodziły rzadko, do Halinki pisywała tylko jedna siostra. Za każdym razem na końcu listu powtarzała tę samą radę od mamy: „żeby Halka nie martwiła się o nic i żeby słuchała się Szwabów, to może pozwolą jej wrócić do kraju”.
Podszedł do niej Theodor, syn sołtysa
– Bunia nigdy nie odważyła się napisać rodzinie prawdy, czyli tego, że ona w tej III Rzeszy była szczęśliwa! – westchnęła mama. – U Niemców nigdy nie brakowało jej jedzenia, miała łóżko, którego nie musiała z nikim dzielić, czyste, nowe ubrania, pracę i niewielkie własne pieniądze, które zresztą wysyłała rodzinie. Tam nigdy nikt nie podniósł na nią ręki, co w domu często się zdarzało. Pamiętasz tę szramkę nad lewym okiem Buni? To była pamiątka po sprzączce paska pradziadka. Chciał uderzyć córkę w plecy, ale ona nagle się odwróciła.
Mijały miesiące i lata, w marcu 1943 roku nasza Hala obchodziła 17. urodziny. Z tej okazji gospodyni podarowała jej kupon przedwojennej żorżety w pięknym, kremowym kolorze. Hala samodzielnie uszyła z niej zwiewną sukienkę z bufkami.
Marzec to był też dobry miesiąc dla Niemców, którzy w bitwie pod Charkowem wygrali z Armią Czerwoną. Zdaje się, że właśnie dla uczczenia tego zwycięstwa we wsi zorganizowano wielką potańcówkę. Babcia opowiadała, że często towarzyszyła gospodarzom na takich zabawach. Jednak tamtego wieczoru gospodyni nie czuła się najlepiej, więc zachęciła Halę, aby poszła na tańce sama.
– Nasza kucharka będzie miała na ciebie oko, nic złego ci się nie stanie! – przekonywała. – I nie martw się, u nas we wsi wszyscy traktują cię już jak swojaczkę. Idź i baw się dobrze. Może nawet męża sobie znajdziesz?
– Ależ co pani, pani Anno! – oburzyła się Hala. – Ja za mąż bynajmniej się nie wybieram!
Hala włożyła kremową sukienkę i mały, biały kapelusik. Podobno na jej widok gospodarz wykrzyknął z zachwytem: „Mein Gott, du bist ’ne echte germanische Königin!”, czyli: „Boże, jesteś germańską królową!”
– Tak, tak, naczytałam się o germańskim typie urody w książce, którą dostałam od Reinera – wtrąciłam z przekąsem, ale mama mnie nie słuchała. W zamyśleniu ciągnęła dalej:
– Przed jednym z tańców do Hali podszedł Theodor, syn sołtysa. To był postawny, ciemnowłosy mężczyzna przed trzydziestką…
– Nie wzięli go do wojska? – zdziwiłam się.
– Podobno kulał na jedną nogę, a może po prostu udało mu się jakoś wywinąć, kto wie. Mało tańczyli, za to dużo rozmawiali. Przyzwoitka Elke tylko na początku zajmowała się swoją podopieczną. Po kilku kuflach piwa odpłynęła w ramionach jakiegoś Heinricha czy innego Thomasa… A Theo wyznał Hali, że od dawna jest nią oczarowany, że bardzo ją szanuje i tak dalej. Nie zasypiał gruszek w popiele, od razu zapytał, czy Hala chciałaby czasem się z nim spotkać…
Była w ciąży, kiedy jej ukochany zginął
– Ale to Niemiec i starszy od niej!
– I co z tego, że Niemiec? Był przede wszystkim dobrym człowiekiem, nawet w tamtych czasach to było najważniejsze. I wcale nie za stary. Wtedy dziewczyny wychodziły za dużo starszych mężczyzn.
– To babcia wyszła za niego?!
– Niestety, nie.
– Dlaczego niestety?
– Bądź cicho, to się dowiesz. Koło północy Theo odprowadził Halę do domu. Kiedy dziewczyna weszła do kuchni, gdzie stało jej łóżko, natknęła się na gospodynię. Kobiecina czekała na nią z kubkiem mleka, wyobrażasz sobie? Jak matka na córkę. I wtedy Hala, jak córka matce opowiedziała gospodyni o zabawie, o Theodorze, o swoich nadziejach. Trochę bała się jej reakcji, ale wtedy usłyszała coś, czego nigdy się nie spodziewała:
– Hala, ja i mój mąż chcemy, żebyś ty została u nas, żebyś należała do naszej rodziny. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej córki. I cieszy mnie, że polubiłaś Theo. To uczciwy, pracowity mężczyzna i jeżeli zdecydujesz się zostać jego żoną, będziemy bardzo szczęśliwi.
Hala popłakała się ze wzruszenia, lecz nie potrafiła tak od razu się zdecydować. Przecież w Polsce czekali na nią rodzice, bracia, siostry.
– Nie musisz o nich zapominać – zastrzegła gospodyni. – Zawsze możesz im pomagać…
Halina pracowała na gospodarstwie, a przede wszystkim spotykała się z Theodorem. Zaręczyli się w połowie 1944 roku. Hala była szczęśliwa, choć zarazem coraz bardziej bała się o los rodziny w Polsce. A na początku 1945 roku Theo został skierowany do służby pomocniczej w okolice Berlina. Kolumna samochodów, w której jechał, została zbombardowana. Theo zginął na miejscu. Na wieść o jego śmierci Hala dostała krwotoku. Zanim zdążyła komukolwiek powiedzieć, że jest w ciąży – poroniła.
Kilka miesięcy po zakończeniu wojny zdecydowała się wrócić do Polski. Miała złamane serce, nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią narzeczonego. Pożegnała się ze swoimi dobroczyńcami, zapakowała dobytek i ruszyła w podróż.
– I nigdy nie próbowała się z nimi kontaktować?
– Sytuacja w Polsce nie bardzo temu sprzyjała, lepiej było się nie wychylać z takimi znajomościami. W każdym razie wkrótce poznała dziadka i za niego wyszła. Po latach przyznała mi się, że nie chciała dzieci. Ja trafiłam się przypadkiem, babcia miała wtedy już 41 lat. Ale była cudowną mamą. Najukochańszą na świecie…
Spojrzałam na zdjęcie babci na nagrobku. Patrzyła z niego na mnie siwiuteńka, starsza pani. Hala. Halinka. Moja Bunia.
Czytaj także:
„Jak naiwna trzpiotka za gwiazdkę z nieba, dałam się owinąć wokół palca. Nie pozostałam dłużna, zemsta była słodka”
„Ojciec ma 7 krzyżyk na karku, rozbija się kabrioletem, szlaja po klubach i wydaje fortunę na kochanicę. Staruszek oszalał”
„Choć siostry spały na kasie, to stołowały się w naszym domu jak w darmowej jadłodajni. Miały mnie i mamę za służące"