„Uzależniłam się od poprawiania urody, ale nie mam już kasy na operacje. Tonę w długach, a nadal się sobie nie podobam”

kobieta niezadowolona ze swojego wyglądu fot. Adobe Stock, fizkes
„Gdy w końcu zdjęto mi opatrunek i zeszła opuchlizna, byłam, delikatnie mówiąc, zawiedziona. Moje piersi wyglądały jak dwie olbrzymie kule i zupełnie nie pasowały do mojej sylwetki. A do tego potwornie mi ciążyły. Bolał mnie kręgosłup, trudno mi było się wyprostować. Myślałam, że to przejdzie i się przyzwyczaję, ale nie…”.
/ 06.10.2022 14:30
kobieta niezadowolona ze swojego wyglądu fot. Adobe Stock, fizkes

O tym, że jestem niedoskonała, dowiedziałam się w szkole. Dzieciaki wołały za mną Plastuś albo Słonica. Przez odstające uszy. Cierpiałam z tego powodu okrutnie. Mama zupełnie tego nie rozumiała.

– Naprawdę nie wiem, czym się przejmujesz. Przecież wyglądasz normalnie. Nie zwracaj na to uwagi – stwierdziła, kiedy opowiedziałam jej o docinkach rówieśników.

Oczywiście nie dałam się przekonać. Gdy stawałam przed lustrem, nie widziałam swojej twarzy, sylwetki, tylko te olbrzymie, sterczące na boki uszyska. Przykrywałam je włosami, spałam w opasce na głowie w nadziei, że przylgną do głowy, nawet latem nosiłam czapki. Nic nie pomagało. Sterczały nadal niczym anteny satelitarne na fasadzie domu.

Doprowadzało mnie to do rozpaczy. Ze wszystkich sił próbowałam namówić mamę, by zaprowadziła mnie na korektę uszu. Dowiedziałam się, że zabieg można zrobić już małym dzieciom, a ja miałam 13 lat. Niestety, nie chciała o tym słyszeć.

– Zwariowałaś? Nie zamierzam płacić za twoje fanaberie. Nie stać mnie na to. Zamiast myśleć o głupotach, weź się za naukę – usłyszałam.

Miałam do niej o to ogromny żal. Nie mogłam pojąć, jak może być tak nieczuła i okrutna. Obiecałam sobie wtedy, że gdy tylko stanę się pełnoletnia, to rzucę szkołę, pójdę do pracy i sama zarobię na korektę uszu.

Nowe uszy wyglądały naprawdę świetnie

Na szczęście nie było to konieczne. Niedługo przed moimi 18. urodzinami rozdzwoniły się telefony. Babcie, kuzyni, ciotki, chrzestni… Podpytywali, co chciałabym dostać w prezencie. Wszystkim odpowiadałam, że pieniądze, bo zbieram na coś wyjątkowego. Na co, nie chciałam powiedzieć. Bałam się, że mnie wyśmieją, podobnie jak mama.

Krewni stanęli na wysokości zadania. Uzbierałam na zabieg. Tuż po zakończeniu roku szkolnego w tajemnicy przed wszystkimi stawiłam się w klinice. Gdy wróciłam do domu, z głową owiniętą bandażem, mama wpadła w panikę.

– Co się stało? Miałaś wypadek? – zapytała przerażona.

– Nie, zrobiłam sobie korektę uszu. Za pieniądze z urodzin – odparłam z uśmiechem.

– Jak to? Tak bez mojego pozwolenia? Mogłaś chociaż zapytać mnie o zdanie! – zdenerwowała się.

– Po co? Jestem już dorosła, a pieniądze były moje – ucięłam.

Kiedy szwy się wygoiły, spięłam włosy w koński ogon. Stanęłam przed lustrem, spojrzałam na swoje odbicie i oniemiałam z wrażenia. Wyglądałam świetnie. Po raz pierwszy w życiu czułam się dobrze.

Euforia nie trwała jednak zbyt długo. Na pierwszym roku studiów moje odbicie w lustrze znowu przestało mi się podobać. Tym razem spokoju nie dawały mi zbyt obfite biodra. Próbowałam odchudzić je ćwiczeniami i dietą, ale się poddałam. Doszłam do wniosku, że dużo skuteczniejszą metodą będzie liposukcja. Nie miałam pieniędzy na zabieg, więc gdy zdałam wszystkie egzaminy, pojechałam do Holandii.

Przez dwa miesiące wakacji zasuwałam przy zbiorze ogórków. Zniszczyłam sobie ręce, ze zmęczenia padałam na twarz, ale odłożyłam potrzebną sumę. I po raz kolejny stawiłam się w klinice. Przez dwa tygodnie po zabiegu z bólu nie mogłam chodzić, za to efekt był rewelacyjny.

– Zobacz, jak świetnie wyglądam w tych obcisłych rurkach – stanęłam przed mamą.

– Uważam, że wcześniej też dobrze wyglądałaś. No ale moje zdanie się przecież nie liczy. Bo jesteś dorosła, a pieniądze były twoje – nie kryła ironii.

Tym razem to nie była trafiona decyzja

Nie podobało mi się to. Postanowiłam, że gdy tylko skończę naukę i znajdę pracę, wyprowadzę się z domu w siną dal. Nie miałam ochoty wysłuchiwać złośliwych komentarzy mamy. Już chyba wtedy wiedziałam, że liposukcja bioder nie będzie ostatnim zabiegiem, któremu się poddam. Poprawianie urody wydawało się takie proste. Wystarczyło zapłacić, przeczekać okres rekonwalescencji, i już można było się cieszyć swoim wspaniałym wyglądem. A mnie do wspaniałości jeszcze trochę brakowało.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Gdy tylko dostałam etat, wynajęłam tanią kawalerkę na obrzeżach miasta i wyprowadziłam się z domu. Pierwszą rzeczą, o której pomyślałam po przeprowadzce, było nie urządzanie mieszkania, kupno garnków talerzy, ale… korekta nosa. 

Miałam niewielki garb. Dla innych niewidoczny, lecz mnie doprowadzał do szału. Nie stać mnie było na zapłacenie za zabieg z jednej pensji, więc wzięłam kredyt. A potem kolejne. Przez następne dwa lata za pieniądze z banku skorygowałam jeszcze zbyt szpiczasty podbródek i powiększyłam trochę usta. Kazałam też wstrzyknąć sobie botoks w czoło, bo nie podobały mi się zmarszczki mimiczne, i zrobiłam kolejną liposukcję, bo przytyłam.

Moje długi rosły w zastraszającym tempie, coraz trudniej mi było spłacać raty, ale o tym nie myślałam. Ciągle nie byłam zadowolona ze swojego ciała, więc musiałam działać. Bez względu na wszystko. Nie chodziło tylko o pieniądze, ale także o zdrowie. Bardzo źle znosiłam każdy zabieg, długo dochodziłam do siebie po operacjach, ale to mnie nie zniechęcało. Uważałam, że warto pocierpieć, żeby poczuć się lepiej.

Pół roku temu postanowiłam powiększyć sobie piersi. Spotykałam się wtedy z fantastycznym facetem, Arturem. Nic nie wiedział o moich wcześniejszych operacjach, ale do tej musiałam się przyznać.

– Czego ty, kobieto, chcesz? Masz najwspanialsze cycuszki na świecie! – zdziwił się, gdy powiedziałam mu o swoich zamiarach.

– E tam, są zdecydowanie za małe – skrzywiłam się.

– Dla mnie w sam raz. Nie rób tego. Nie lubię sztuczności. Kobiety, które na siłę poprawiają urodę, są dla mnie śmieszne i puste – odparł.

Wkurzyłam się nie na żarty.

– Tak? To chyba musimy się rozstać. Bo ja uważam, że nie ma w tym niczego złego – wypaliłam.

Żaden bank nie chce mi dać kredytu

Strasznie się wtedy pokłóciliśmy. Artur wyszedł i więcej nie wrócił, a ja poszłam na zabieg. Nosiłam stanik z miseczką B, więc chirurg polecał mi implanty o rozmiarze C lub D ale ja uparłam się na E. Więc w końcu uległ. Płaciłam, więc miałam prawo wymagać.

Po operacji przez dwa tygodnie zwijałam się z bólu. Brałam mnóstwo tabletek, a i tak nie mogłam się ruszać. Przy życiu trzymała mnie tylko świadomość, że jeszcze dzień, dwa i koszmar się skończy. I będę wyglądać tak, jak sobie wymarzyłam. Niestety… Gdy w końcu zdjęto mi opatrunek i zeszła opuchlizna, byłam, delikatnie mówiąc, zawiedziona. Moje piersi wyglądały jak dwie olbrzymie kule i zupełnie nie pasowały do mojej sylwetki. A do tego potwornie mi ciążyły. Bolał mnie kręgosłup, trudno mi było się wyprostować. Myślałam, że to przejdzie i się przyzwyczaję, ale nie…

Po raz kolejny trafiłam na stół operacyjny. Chirurg zamienił implanty na mniejsze, lecz pojawiły się powikłania. Wdała się poważna infekcja, na kilka dni trafiłam do szpitala. Groziła mi nawet amputacja piersi! Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale przeraziłam się nie na żarty. Nagle dotarło do mnie, że poprawianie urody to nie zabawa.

Nie zamierzałam robić więcej operacji. Nie chciałam ryzykować utraty zdrowia, narażać się na cierpienie, ból. No i na kolejne wydatki. Gdy podliczyłam, ile wydałam na te wszystkie zabiegi, to aż się za głowę złapałam. Nie mogłam uwierzyć, że byłam aż tak nierozsądna. Od tamtego czasu minęły trzy miesiące. Fizycznie czuję się nieźle, ale psychicznie jestem kompletnie rozbita. Moje poprawione piersi mi się nie podobają. Im dłużej się im przyglądam, tym mocniej ich nienawidzę.

Byłam już w klinice, mówiłam, że chcę wrócić do naturalnych piersi, jednak lekarz odmówił zrobienia kolejnej operacji. Stwierdził, że nie można wiecznie poprawiać tego samego. Poszukałabym innego chirurga, ale banki odmawiają mi kolejnej pożyczki. Podobno nie mam już zdolności kredytowej. Jak szybko czegoś nie wymyślę, to zwariuję!

Czytaj także:
„Wiem, że facetów trzeba trzymać krótko, ale ja swojego rozpieściłam. Skaczę koło niego jak piesek, a on mnie nie docenia”
„Zrezygnowałam z macierzyństwa, bo mąż nie chciał dziecka. Po 30 latach zrobił je jakiejś młódce, a ja poszłam w odstawkę”
„Wzięłam przystojnego sąsiada za podglądacza, a on okazał się bohaterem. Miłość mojego życia dosłownie spadła mi z… drzewa”

Redakcja poleca

REKLAMA