„Uwzięłam się na nielubianego ucznia, a on odpłacili mi pięknym za nadobne. Nie mam już czego szukać w zawodzie nauczyciela”

nauczycielka, która ma dość uczniów fot. iStock by Getty Images, undefined undefined
„– Pani Anno, ja nie zamierzam tego słuchać – dyrektorka zdecydowanym gestem zamknęła laptop. – Proszę mnie zrozumieć, ja mam niewiele młodsze dziecko i po prostu obrzydzeniem napawa mnie myśl, że pani, pedagog i dorosła kobieta, czerpie przyjemność z takiego… z takiego zachowania, że go nie nazwę po imieniu”.
/ 15.06.2023 15:15
nauczycielka, która ma dość uczniów fot. iStock by Getty Images, undefined undefined

Tyle się teraz mówi o tym, jak młodzież w szkołach ma trudno. Pewnie jest w tym jakaś racja… Ja jednak mam zupełnie inne doświadczenie. I wiem jedno – może wam się wydaje, że wasze dzieci to aniołki. Ale ja pracę z tymi „aniołkami” przypłaciłam załamaniem nerwowym. I nigdy więcej do szkoły nie wrócę!

Zawsze lubiłam się uczyć. Nic dziwnego, że od najmłodszych lat wszyscy powtarzali mi, że jak nic zostanę nauczycielką. Nie powiem, podobał mi się ten pomysł. Pochodzę z małej wioski, tu nauczycieli się szanowało. Nie miałam nic przeciwko temu, by samej uczyć. Po ogólniaku poszłam do studium nauczycielskiego, w trakcie robiłam różne kursy. Kilka dni po zdaniu ostatniego egzaminu na studiach dostałam telefon ze szkoły kilkanaście kilometrów od mojej miejscowości, że poszukują kogoś do uczenia biologii:

– Tylko wie pani – dyrektorka miała trochę niepewny głos. – Pani jest młoda, bez doświadczenia, a u nas środowisko nie jest łatwe. Lojalnie uprzedzam, że będzie trudno...

– Poradzę sobie – och, jaką ja wtedy byłam optymistką! – Zawsze dobrze radziłam sobie z dziećmi – dodałam, chyba żeby jeszcze upewnić samą siebie, że dobrze robię.

– Tylko że do naszej szkoły nie chodzą dzieci, lecz młodzież – dyrektorka chyba dalej nie była przekonana. – Pani Aniu, na razie podpiszemy umowę na okres próbny. Jak będzie sobie pani dobrze radziła, przedłużymy ją na dalsze miesiące.

Jaka ja byłam pewna siebie! Kto miał sobie poradzić jak nie ja, po tylu latach przygotowywania się do zawodu nauczycielki?! Byłam przekonana, że stałą umowę mam w kieszeni.

Kompletnie nie radziłam sobie z uczniami

Pierwszego dnia starannie wybrałam strój. Nie chciałam, żeby uczniowie wzięli mnie za swoją koleżankę, z drugiej strony zależało mi na tym, żeby nie stworzyć od początku sztucznego dystansu pomiędzy nami. Założyłam krótką spódniczkę i elegancką, jak mi się wydawało, bluzkę w kwiaty.

Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy pierwszy raz stanęłam przed klasą. Trzydzieści par oczu spojrzało na mnie z zainteresowaniem. To znaczy – mnie się wydawało, że to było zainteresowanie. Teraz wiem, że oni patrzyli na mnie jak na przyszłą... zdobycz!

– Patrzcie, wiosna przyszła! – krzyknął jeden z chłopaków, a cała reszta zarechotała i od razu podchwyciła: Wiosna, wiosna!

– Takie bluzki w kwiaty były na wyprzedaży w Pcimiu? – zaryczał ktoś.

Poczułam, jak oblewam się rumieńcem od czubka czoła po szyję. I to był mój błąd. Takiej źle wychowanej młodzieży nie wolno okazać słabości. Niestety, wiem to dopiero teraz, a liczy się przecież pierwsze wrażenie. Oni już mieli zdanie na mój temat. Niestety inne, niżbym chciała…

– Przestańcie zajmować się moim strojem, a zacznijcie lekcją – próbowałam zyskać panowanie nad klasą. – Jestem nauczycielką biologii…

– Wow! To będzie pani nas uczyła o tym, co robią, hm, ptaszki i motylki, żeby mieć małe ptaszki i małe motylki? – zarechotała znowu jakaś dziewczyna, a reszta jej zawtórowała. Wstyd się przyznać, ale do końca lekcji nie udało mi się ich opanować. Co gorsza, nie był to ostatni przypadek.

Wieść o tym, że jestem młodą i kompletnie niedoświadczoną nauczycielką, szybko rozniosła się po szkole. Kolejne klasy zachowywały się tak jak ta pierwsza albo jeszcze gorzej. Nie starczyłoby mi miejsca, żeby wymieniać wszystkie przykrości, jakich doznałam w pierwszych dniach swojej pracy od uczniów. Czułam się zdruzgotana! Każdego dnia wracałam ze szkoły z poczuciem coraz większej porażki!

– Wiesz, ja chyba nie mam powołania do tego zawodu – poskarżyłam się przyjaciółce po dwóch tygodniach, kiedy to na mojej lekcji jedna z uczennic wyjęła lakier i zaczęła sobie malować paznokcie u nóg, nic sobie nie robiąc z tego, że właśnie usiłowałam omówić dokładnie procesy trawienne u stawonogów.

– Bzdury – Bożenka machnęła lekceważąco ręką na te moje żale. – Przecież nie możesz od razu być alfą i omegą. Ja na twoim miejscu po prostu poszłabym do dyrektorki i  powiedziała o swoich kłopotach. W końcu ona jest w tej szkole też po to, żeby wam pomagać, prawda?

Nie byłam o tym przekonana, ale przecież nie miałam nic do stracenia. Nie mogłam każdego dnia płakać po powrocie z pracy, nie wyobrażałam sobie takiego życia na dłuższą metę!

Następnego dnia zapukałam więc do gabinetu naszej pani dyrektor:

– Chciałabym z panią chwilę porozmawiać… – zaczęłam nieśmiało.

Dyrektorka zrobiła na mój widok dość dziwną minę:

– W sumie dobrze, że pani przychodzi – zamknęła za mną drzwi. – Też chciałam z panią porozmawiać, pani Anno. Doszły do mnie słuchy, że nie radzi sobie pani z dyscypliną w klasie. Dochodzą do mnie informacje od rodziców, że uczniowie nie mogą się skoncentrować na zajęciach, bo, proszę wybaczyć określenie, przychodzi pani roznegliżowana na zajęcia, rozprasza młodzież…

– Słucham?! – Tego się zupełnie nie spodziewałam! Myślałam, że zawału na miejscu dostanę na te oszczerstwa! – Roznegliżowana?! Przychodzę do szkoły w spódnicy do kolan…

– Koleżanko – dyrektorka przybrała wobec mnie bardziej protekcjonalny ton. – Ostrzegałam, że to jest trudne środowisko, być może za trudne dla pani…

– Co, czyli to moja wina?! – czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy.

– Być może po prostu powinna pani poszukać innej pracy – dyrektorka nie zamierzała pozostawiać mi żadnych złudzeń. – Pani ma tylko umowę na czas określony, pani Anno, i na pewno jej nie przedłużymy, jeśli pani kłopoty z komunikacją z młodzieżą będą się utrzymywały.

Wyszłam z gabinetu przełożonej oszołomiona. A więc to wszystko moja wina, to ja się nie nadaję na nauczycielkę, huczało mi w głowie!

Byłam ogarnięta rządzą zemsty

Kolejne lekcje były dla mnie koszmarem. Ale nie zamierzałam się poddać. Postanowiłam zmienić taktykę. Tym razem zamierzałam pokonać te dzieciaki tym, w czym nauczyciele jeszcze w moich czasach byli mocni – srogością. Nie rozumieją po dobroci, posłuchają inaczej – wygrażałam w myślach niewidzialnym wrogom.

Na kolejnej lekcji młodzież zobaczyła moją przemianę. Już nie czułam się zahukaną, czerwieniącą się przy byle słowie nauczycielką. Teraz na każdą ich uwagę zapowiadałam kartkówkę i karne odpytywanie. Jedynki, jak łatwo się domyślić, posypały się obficie. Nie byłam z siebie dumna, w końcu nie tego uczą na studiach pedagogicznych, ale musiałam przyznać, że metoda była dość skuteczna. Po kilku tygodniach zachowanie większości młodzieży wobec mnie zmieniło się. Oczywiście, zostało paru ancymonów, którzy usiłowali dalej mnie prowokować, w tym Daniel, uczeń od „wiosny”, ale wierzyłam, że i ich w końcu klasa „usadzi”.

I wtedy w szkolnej gazetce zorganizowano plebiscyt na najbardziej nielubianego nauczyciela. Aż trudno w to uwierzyć, ale ja ten plebiscyt wygrałam! Owszem, dzieciaki przestały mi dokuczać, ale czy wyobrażacie sobie, jakie to jest uczucie zobaczyć swoje nazwisko w gazecie jako najbardziej nielubianej nauczycielki i to w pierwszym roku pracy?! To był istny koszmar!

Nie obeszło się bez uwag dyrektorki i pozostałych nauczycieli. Większość z nich udawała współczucie i sympatię, ale nie trzeba było być wielkim psychologiem, by za ich słowami domyślić się szyderstwa, pogardy i poczucia wyższości. Nie zamierzałam się jednak tym przejmować. Najważniejsze, że uczniowie przestali w końcu mi dokuczać i poniżać. „Nie zasłużyli na moją sympatię, banda niewychowanych gówniarzy!” – pomstowałam w myślach.

Szczególnie upatrzyłam sobie chłopaka, który podpadł mi na początku roku głupimi żartami i docinkami. Wiedziałam, że ma trudną sytuację w domu, że musi opiekować się młodszym rodzeństwem, bo jego rodzice wyjechali za granicę, że nie zawsze ma czas, żeby zajrzeć do książki. Nie uważałam tego jednak za okoliczność łagodzącą. Wciąż nie mogłam zapomnieć, że to on na początku nazwał mnie „wiosną” i zaczął pasmo moich upokorzeń.

Dlatego pytałam Daniela na każdej lekcji. Zwykle nic nie umiał, więc dostawał jedynkę. Po trzech miesiącach zabrakło mi już dla niego miejsca w dzienniku i zaczęło to wyglądać komicznie, ale nic nie mogło mnie powstrzymać. Byłam ogarnięta irracjonalną żądzą zemsty. Chłopak oczywiście na początku usiłował się stawiać, udawał chojraka, z czasem jednak jakby spokorniał. Klasa też zaczęła się za nim wstawiać. Ale im bliżej było końca roku szkolnego tym bardziej oczywistym stawało się dla wszystkich, że Daniel nie zda.

Pewnego dnia jedna z jego koleżanek, Karolina, została po lekcjach w klasie:

Chciałabym z panią porozmawiać o Danielu – zaczęła, a ja poczułam, że szczęki zaciskają mi się odruchowo.

– To widzę, że Daniel już sobie adwokata wynajął w tej klasie.

– Pani się na niego uwzięła – Karolina starała się mówić spokojnie, ale widać było, że wszystko się w niej aż gotuje. – Wszyscy to widzą. Pani nie wie, jaką on ma sytuację, ale my wiemy. On nigdy nie pokaże pani, że mu zależy. Ale to jest dobry uczeń. On ma same czwórki, tylko z biologii pałę. Jego ojciec zapowiedział, że jeśli  Daniel nie zda, nie wyjedzie do niego, do Anglii. A to jest jego marzenie od trzech lat. On od trzech lat nie widział rodziców, proszę pani.

– Karolina, to mnie nie obchodzi – nie zamierzałam dać się złapać na litość tej sprytnej panience! – Daniel po prostu nie umie biologii.

– To się źle skończy – powiedziała Karolina już bardzo cicho, a ja się tylko roześmiałam. Jak dla mnie cała sprawa już się skończyła – zamierzałam zostawić tego chłopaka na drugi rok w tej samej klasie i pozbyć się problemu raz na zawsze!

Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Na koniec roku wystawiłam Danielowi jedynkę. A potem stała się bardzo dziwna rzecz.

Dyrektorka wezwał mnie na dywanik

Dostałam od dziewczyny z tej klasy zaproszenie na ognisko. Oczywiście, na początku chciałam odmówić. Co miałabym tam robić? Potem jednak dałam się tej uczennicy przekonać.

– Zobaczy pani, że nie jesteśmy tacy źli – mówiła, a mnie zamarzyła się myśl zakopania topora wojennego pomiędzy mną a klasą.

„Może to nie jest taki głupi pomysł!” – przebiegło mi przez głowę. Podziękowałam za zaproszenie i obiecałam zjawić się na ognisku.

Impreza odbywała się w plenerze. Było tak, jak się spodziewałam – dużo młodzieży, wygłupów, jakiś alkohol… Czułam się dumna, że zostałam wtajemniczona w ich prywatne spotkanie! Gdybym tylko wiedziała, co te małe żmije uknuły… Ale skąd mogłam przypuszczać!

Jakoś tak koło dziesiątej zaczęły się tańce. O dziwo, mnie od razu poprosił Daniel – ten, któremu wystawiłam jedynkę. Przez chwilę poczułam się trochę dziwnie, bo całą imprezę trzymał się przezornie ode mnie z daleka, ale przecież byliśmy teraz nie na szkolnym gruncie, może chciał się pogodzić, w końcu w przyszłym roku też będę go uczyć, pomyślałam i nawet nie oponowałam, kiedy zaczęliśmy tańczyć. Zatańczyliśmy raz, Daniel uśmiechnął się jakoś dziwnie i na tym koniec.

Posiedziałam jeszcze godzinkę, pożegnałam się i poszłam. Jak dla mnie to był koniec zabawy. Ot, młodzieżowa imprezka… Niedługo miało się jednak okazać, że dla moich uczniów w tym momencie zabawa dopiero się rozkręcała! I to w stronę, której zupełnie się nie spodziewałam…

W poniedziałek w szkole powitało mnie coś dziwnego. Kiedy szłam korytarzem, milkły rozmowy, wszędzie widziałam ironicznie uśmiechy, dziwne spojrzenia, wymieniane szepty. Tak, jakby wszyscy wiedzieli o czymś, o czym ja nie mam pojęcia!

– Pewnie ci się zdaje – powiedziałam do siebie i jakby nigdy nic weszłam do pokoju nauczycielskiego. Ale tam również rozmowy na mój widok natychmiast umilkły. Jedna z koleżanek powiedziała tylko lodowatym głosem:

Dyrektorka chce cię widzieć jak najszybciej. Lepiej idź tam teraz.

– Ale po co? – usiłowałam się dowiedzieć, jednak wszyscy milczeli jak zaczarowani. Wiedziona złym przeczuciem od razu poszłam do gabinetu dyrektorki. A tam – czekała na mnie prawdziwa bomba!

– Szkoda czasu na pani tłumaczenie, pani Anno – dyrektorka miała oficjalny, surowy ton. – To jest rozwiązanie umowy z panią, z przyczyn dyscyplinarnych oczywiście. Sama chyba pani rozumie, że to, co pani zrobiła, było nie tylko niesmaczne, ale i niedopuszczalne.

– Ale co ja takiego zrobiłam?! – patrzyłam na dyrektorkę, jakby urwała się z choinki. Nie mogłam sobie za nic przypomnieć, żebym ostatnio zrobiła cokolwiek, co mogło wprawić ją w taką wściekłość!

– No nie wiem, może dla pani to jest zachowanie normalne – dyrektorka wzruszyła ramionami, nawet nie kryjąc ironicznego uśmiechu. – To już jest kwestia pani moralności i prokuratora. Ja jestem tak zszokowana tym, o czym mnie poinformowano, że nawet nie zamierzam tracić czasu na rozmowę z panią!

– Ale proszę mi chociaż powiedzieć, o co chodzi… – czułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp i że to wszystko jakiś koszmarny sen, z którego za chwilę się obudzę.

– No o ten pani, pożal się Boże, romans przecież – dyrektorka wskazała mi włączonego laptopa. W jednej chwili zaczęło mi świtać, że musi chodzić o jakąś mistyfikację.

Przez plotki musiałam wyjechać za granicę

Na ekranie otwarty był popularny portal społecznościowy, a na nim znajdowała się wielka fotka ni mniej ni więcej tylko… mnie i tego mojego nieszczęsnego ucznia, Daniela! Tylko że oboje byliśmy na tym zdjęciu, jakby to powiedzieć, hm… niekompletnie ubrani!

Z wrażenia aż mi mowę odjęło.

– Ale, pani dyrektor – usiłowałam się bronić po chwili, gdy nieco odzyskałam sprawność umysłu. – Przecież to jest fotomontaż, przecież ja bym nigdy… No niech się pani zastanowi, przecież ja bym się nie mogła spotykać z niepełnoletnim uczniem, na dodatek z takim, któremu właśnie dopiero co wystawiłam na koniec roku jedynkę! – tłumaczyłam zdruzgotana. – Przecież to nawet nie jest moje ciało, ja bym chciała tak wyglądać – usiłowałam żartować, choć w tych okolicznościach naprawdę nie było mi do śmiechu. – To nie jest trudne dla młodzieży, dla której komputer i internet to jak brat albo siostra w domu. To łatwo zrobić, tak zmontować…

– Pani Anno, ja nie zamierzam tego słuchać – dyrektorka zdecydowanym gestem zamknęła laptop. – Proszę mnie zrozumieć, ja mam niewiele młodsze dziecko i po prostu obrzydzeniem napawa mnie myśl, że pani, pedagog i dorosła kobieta, czerpie przyjemność z takiego… z takiego zachowania, że go nie nazwę po imieniu! A co do tej jedynki, to dotarły do mnie plotki, w które teraz skłonna jestem bezwarunkowo uwierzyć, że ten biedny chłopak odrzucał pani zaloty i pani po prostu w ten sposób zemściła się na nim! Przecież obie od dawna wiemy, że nie miała pani szczególnych sukcesów jako pedagog. Najwyraźniej ten zawód nie jest pani powołaniem. Cóż, o ile mogę tak powiedzieć – życzę pani mimo wszystko powodzenia. Byle jak najdalej od młodzieży!

Wyszłam z gabinetu dyrektorki na słomianych nogach. W ustach czułam suchość, miałam wrażenie, że za chwilę upadnę. Czułam, że odprowadzają mnie szydercze spojrzenia uczniów, ale nie miałam ochoty nawet zerkać w ich stronę.

Teraz stało się dla mnie jasne, że od początku to wszystko ukartowali – zaproszenie na ognisko, zaproszenie mnie do tańca. Chodziło im tylko o to, żeby mieć na zbliżeniu twarze – moją i tego dzieciaka! Potem zrobili już z tymi zdjęciami, co chcieli – przecież „doklejenie” do czyjejś twarzy jakichś zupełnie obcych nóg i całej reszty jest dziecinnie proste.

Nie musiałam też pytać sama siebie, dlaczego to zrobili. Motyw był oczywisty. Zemsta. Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, za szybą wycieraczki w samochodzie znalazłam karteczkę: „Ostrzegałam panią, że to się źle skończy”. Nie musiałam pytać, kto ją zostawił. Świetnie pamiętałam rozmowę z Karoliną.

Prokuratura oczywiście przeprowadziła śledztwo w tej sprawie. W końcu ciążyły na mnie poważne zarzuty – uwiedzenie nieletniego. Ze wszystkich zarzutów zostałam oczyszczona. Tylko co z tego? To jest małe miasteczko. Przez kilka tygodni żyło sensacją, jaką był „romans nauczycielki z uczniem, któremu z zemsty postawiła jedynkę”. Informacja o uniewinnieniu mnie to były trzy malutkie linijki w lokalnej gazecie – kto to czyta?

Oczywiście nie miałam już w tej mieścinie czego szukać. Kilka tygodni temu zdecydowałam się zmienić swoje życie. Wyjechałam za granicę. Pracuję tu na zmywaku. Tak, to nie jest to, o czym marzyłam, kończąc studia, ale przynajmniej mam spokój. Kiedy ktoś z Polski dzwoni i pyta, czy wrócę do szkoły, śmieję się tylko ironicznie. Przypomina mi się stare powiedzenie jak złe zaklęcie: „A bodajbyś cudze dzieci uczył”.

I nawet przez myśl mi nie przeszło, że może, jak mi to kiedyś podsunęła przyjaciółka, gdybym ja podeszła do tych dzieciaków z sercem, one też by mi odpowiedziały tym samym. Co to to nie! Z nimi trzeba twardo!

Czytaj także:
„15 lat temu moja uczennica poszła ze mną na wojnę i przegrała. Teraz postanowiła się zemścić, ale ze mną się nie zadziera”
„Oblałem studenta, który miał znajomości na mieście. Zemścił się tak okrutnie, że nie mam teraz gdzie mieszkać”
„Przez urażoną dumę pewnej nastolatki, straciłem wymarzoną pracę i miłość życia. Po latach nadszedł czas na zemstę...”

Redakcja poleca

REKLAMA