„Uwiodłam męża mojej pacjentki. Kiedy my figlowaliśmy na kanapie, ona miała odejść z tego świata”

Terapeutka fot. iStock by GettyImages, Jacob Wackerhausen
„Byłam okularnicą w sztywnej garsonce, więc kiedy Sebastian zwrócił na mnie uwagę, oszalałam. Kochałam się w nim bez pamięci, nie bacząc na konsekwencje”.
/ 19.11.2023 09:21
Terapeutka fot. iStock by GettyImages, Jacob Wackerhausen

Sebastian, przystojniak z równoległej klasy, w którym kochałam się przez całe liceum. Chodziliśmy razem na dodatkowe zajęcia z filozofii, siedział dwie ławki przede mną.

On, przebojowy brunet o ciemnej karnacji, który puszczał muzykę na szkolnych dyskotekach, ja – szara myszka w okularach, nieśmiała kujonka.

Nie pamiętał mnie, to jasne. Kiedy wraz z żoną wszedł do mojego gabinetu, prawie straciłam oddech. Oczywiście, widziałam wcześniej nazwisko, które Hania, sekretarka, zapisała w notatniku na daną godzinę, ale myślałam, że to tylko zbieg okoliczności. Tymczasem on naprawdę tu był, tuż przede mną, starszy o dwadzieścia pięć lat, poważniejszy, z delikatnymi zmarszczkami wokół oczu i smutnym spojrzeniem. Ale to był on – moja niespełniona miłość ze szkolnych lat. Przyszedł ratować swoje małżeństwo…

Standardowy schemat

Jedna z zasad kodeksu etycznego psychoterapeuty mówi o tym, że nie należy prowadzić terapii z osobą znajomą. Pytanie tylko… czy on naprawę był moim znajomym? Nie widzieliśmy się ćwierć wieku, a nawet kiedy spotykaliśmy się regularnie, trudno było określić nas jako „znajomych”.

Powiedziałam sobie: „Daj spokój, kobieto, przecież to już przeszłość!”, choć w głębi duszy musiałam sobie zdawać sprawę z tego, że to nieprawda. A jednak nie dałam po sobie poznać, że wróciły wspomnienia. Po prostu powiedziałam:

– Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc?

Byli małżeństwem od piętnastu lat, mieli dwójkę dzieci w wieku szkolnym. On działał w branży muzycznej, ona prowadziła sklep internetowy. Poszło o jego zdrady i jej nieczułość. Ot, banalna, standardowa historia. Przez mój gabinet przewinęło się wiele takich par.

Schemat był zwykle podobny. Po porodzie kobieta się zaniedbuje, przestaje być atrakcyjna dla męża, on chodzi na boki, ona się wścieka, nie dogadują się w kwestii podziału obowiązków, zaczyna się licytowanie, kto co zrobił i dlaczego zrobił to źle, kłótnie są coraz częstsze, padają słowa, których nie da się cofnąć, wszystko trzeszczy i się rozpada. Dlatego nigdy nie chciałam mieć dzieci, ich pojawienie się wszystko zmienia.

Ale Karina, jego żona, wcale nie była zaniedbana. Prawdę mówiąc, wyglądała świetnie. Mimo to był w niej pewien chłód, który zapewne go od niej odpychał. Po kilku sesjach widziałam to bardzo wyraźnie. Nieustannie mu przerywała, wbijała szpile, miażdżyła swoim sarkazmem. Spokojnie, bez krzyków i emocji, niczym zawodowy morderca, któremu nie drgnie nawet powieka, podczas gdy uśmierca swoją ofiarę. Najgorszy rodzaj okrucieństwa.

A on? Nie zmienił się ani trochę. Nadal był wesołkiem, sypał dowcipami. Jego żona siedziała jak sopel lodu, a on w tym czasie z uśmiechem na twarzy opowiadał anegdotki. Nawet swoją zdradę obrócił w żart!

Podchodził do życia na luzie, był wolnym duchem, który nigdy nie poczuje się dobrze w klatce małżeństwa.

Ale ta kobieta tego nie rozumiała. Powinna puścić go wolno już dawno temu, by hasał w przestworzach jak ptak. Powinna pozwolić mu robić to, czego pragnie, bo tylko tak mógł być szczęśliwy.

Oczywiście jej tego nie powiedziałam. Przynajmniej nie wprost. Terapeucie nie wolno udzielać takich rad, mówić otwartym tekstem. Ale sugestia… Moje sugestie podobały się Sebastianowi, widziałam to i serce radowało mi się jak uczennicy, którą nauczyciel nagrodził pochwałą.

– Pani Aniu, pani to się zna na ludziach… Dziękuję – spojrzał mi prosto w oczy.

– Robię, co w mojej mocy – wyjąkałam.

Chyba już wtedy złamałam kolejną zasadę. Wydałam osąd moralny co do tego, kto tu jest winny. Niby tylko w myślach, a jednak moja ocena miała realny wpływ na całą terapię. A także na wszystko, co było potem…

Kto by nie skorzystał z okazji?

W tamtym czasie zaczęłam bardziej o siebie dbać. Staranniej układałam włosy przed wyjściem do pracy, robiłam mocniejszy makijaż, zaczęłam nawet ćwiczyć, choć zawsze należałam do tych szczuplejszych. Powiedzmy sobie szczerze, zależało mi, żeby wyglądać dobrze. Dla niego.

Niczego nie planowałam, nie jestem jedną z tych kobiet, które potrafią złapać faceta w pajęczą sieć. Nie mam do tego warunków ani głowy. Nie umiem flirtować. To w zasadzie przypadek, że w ogóle wyszłam za mąż, bo zwykle odstraszałam mężczyzn swoją sztywnością i brakiem wyobraźni. Jakub, mój były mąż, też był dość nieporadny w tych sprawach i chyba to nas połączyło. Tyle że dwoje nudziarzy w jednym związku sprawia, że robi się trochę… nudno. To nie miało szans się udać.

Piszę to wszystko, żeby się usprawiedliwić. Nie chcę, by ktoś myślał o mnie jak o podłej modliszce, która knując perfidnie, niszczy cudze małżeństwo. Choć rzeczywiście z zewnątrz tak to mogło wyglądać. Ale ja tego nie chciałam, nawet nie śmiałam o tym marzyć. To wyszło samo. Przez to nieszczęsne uczucie, które znów we mnie odżyło, kiedy on pojawił się w moim gabinecie…

Musiał to wyczuć, oczywiście, że tak. Mężczyźni tacy jak on dobrze wiedzą, jak działają na kobiety takie jak ja. Kiedy któregoś razu pojawił się u mnie sam, bez żony, po godzinach mojej pracy, byłam bez szans. Czy gdyby którejś z was przydarzyła się taka okazja, nie skorzystałybyście?

– Aniu, jesteś piękna – powiedział mi, kiedy siedzieliśmy przy drinku w pobliskim barze. – Dlaczego chowasz się za tymi okularami i sztywnymi garsonkami?

– Cóż… ja… zawsze się tak ubieram – wyjąkałam.

Nie była to specjalnie błyskotliwa odpowiedź, ale on zdawał się tym zupełnie nie przejmować.

Wiedziałam doskonale, że łamię kolejną zasadę – nigdy nie przenosić relacji z pacjentem poza obszar terapii, ale w tamtej chwili w nosie miałam wszystkie zasady. Właśnie spełniał się mój sen z młodości. Byłam z Sebastianem na randce! Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, piliśmy alkohol.

Tamtego wieczoru kochaliśmy się na tej samej kanapie, na której kilka godzin wcześniej siedział razem z żoną. W moim pustym już o tej porze gabinecie terapeutycznym. To był jeszcze wyższy poziom na skali nieetycznych zachowań – nawiązywanie jakiejkolwiek formy bliskości seksualnej z pacjentem było czymś karygodnym! Nie powiem, ta świadomość przygnębiała mnie, bo zawsze starałam się dążyć do profesjonalizmu w swojej pracy, ale Sebastian potrafił to wynagrodzić.

– Jesteś wspaniała – powiedział po wszystkim, kiedy leżeliśmy przytuleni. – Taka ciepła, taka dobra. Nie masz pojęcia, jak to jest żyć z kimś takim jak Karina. Ona jest jak… jak królowa śniegu!

– Na taką właśnie wygląda – mruknęłam, a on roześmiał się w głos.

– No, naprawdę znasz się na ludziach.

– Chyba nie powinniśmy tego robić… – nie byłabym sobą, gdyby nie odezwała się we mnie nutka zdrowego rozsądku, ale on zamknął mi usta pocałunkiem.

– Nie chcę tego słuchać – mruknął mi do ucha. – Teraz jesteśmy tylko ty i ja. Chcę, żeby to trwało.

„Chcę, żeby to trwało…”. Te słowa dźwięczały mi w głowie jeszcze długo, dając nadzieję.

Mieliśmy z tego frajdę 

Przedkładanie interesów własnych nad interes pacjenta. Niewybaczalne. Kodeks terapeutyczny mówi, że w sytuacjach konfliktu interesów „Salus aegroti suprema lex esto”, czyli „zdrowie pacjenta najwyższym prawem”. A jak nie, to trzeba zakończyć terapię.

Oczywiście nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Ten cały teatrzyk zwany terapią ciągnął się jeszcze przez dobre dwa miesiące, co Sebastianowi sprawiało wyraźną frajdę. Ze wstydem muszę przyznać, że mnie także.

Graliśmy przed Kariną niczym zawodowi aktorzy. On udawał skruszonego męża, ja poważną panią psycholog. A w myślach… odtwarzałam sceny, które rozgrywały się na tej samej kozetce poprzedniej nocy. Czułam się niczym wspólnik konspiracji i było to bardzo ekscytujące.

Pytanie, co jest celem terapii małżeńskiej. Jeśli ratowanie małżeństwa, to oczywiście zawiodłam. Jeśli jego zakończenie tak, aby każdy z małżonków wyszedł z tego w zadowalającej kondycji psychicznej, to również zawiodłam. Karina może i była zimna jak lód, ale chciała to wszystko ratować. Naprawdę jej na tym zależało. Brała terapię na poważnie w przeciwieństwie do Sebastiana. Taka była.

W głębi duszy łamała się. Myślałam, że skończy się na rozwodzie albo przynajmniej separacji, że każdy pójdzie w swoją stronę, to jest ona z dziećmi w jedną, my w drugą i wszyscy będą szczęśliwi. Ale nie. To by było za proste.

Cena, jaką przyszło nam zapłacić, była zbyt wysoka

Pierwsza fala niepokoju przyszła, kiedy nie odebrał ode mnie telefonu. Zwykle wieczorami zdzwanialiśmy się, by zamienić ze sobą kilka słów. On udawał wtedy, że to dzwoni ktoś z pracy, i wychodził do drugiego pokoju. Tym razem ani nie odebrał, ani nie oddzwonił.

Następnego dnia mieliśmy zaplanowaną sesję terapeutyczną, ale nie pojawili się. Wtedy zaczęłam się martwić na poważnie. A co jeśli ona dowiedziała się jakoś o wszystkim i postawiła mu ultimatum: albo ona, albo ja?

Co jeśli on wybrał ją? Bo właściwie, dlaczego miałby wybrać mnie? Może i Karina była królową śniegu, ale ja byłam okularnicą w sztywnej garsonce, tą samą kujonką co lata temu, tylko trochę starszą. Wybór wcale nie był taki oczywisty.

Byłam… jestem także kimś jeszcze. Słabą psychicznie i moralnie kobietą, która łamiąc podstawowe zasady etyki zawodowej, doprowadziła do próby samobójczej innej kobiety, żony i matki, która właśnie u mnie szukała pomocy.

Pewnie nawet bym się o tym nie dowiedziała, gdyby nie mój upór…

Dzwoniłam na jego komórkę raz po raz, aż w końcu odebrał:

– Ania? Karina znalazła nasze SMS-y… Myślałem, że wykasowałem wszystkie – płakał w słuchawkę. – Ona chciała się zabić… To moja wina!

– Zabić?! – zamarłam z przerażenia. – O czym ty mówisz?

– Leży w szpitalu, nie wiem, co będzie… Boże, co ja narobiłem?!

– Uspokój się, będzie dobrze. Pomogę ci…

– Nie! – siła, z jaką wypowiedział to słowo, zmroziła mnie. – To koniec. Nie możemy się dłużej spotykać. Dość już popełniłem błędów. Przepraszam – rozłączył się.

Tak się to skończyło. Czy Karina wydobrzała i czy po tym wszystkim dali sobie jeszcze jedną szansę – tego nie wiem. Zgodnie z jego życzeniem nie odzywałam się więcej.

A ja? Nadal prowadzę terapię par, choć pewnie wielu z was myśli teraz, że powinnam zrezygnować z zawodu. Nie zrobię tego jednak. Moja praca to wszystko, co mam.

Czytaj także:
„Dostałem w pracy awans dzięki niewinnemu oszustwu. Nie chcę myśleć, co będzie, jeśli mój brak kompetencji wyjdzie na jaw”
„Moja córka spotyka się z żonatym facetem. Doniosłam jego żonie, a teraz on chce u mnie zamieszkać”
„Mój chłopak miał dostać spadek po babci, jeśli się ożeni. Jego matka zapłaciła mi, żebym namówiła go na ślub”

Redakcja poleca

REKLAMA