„Uwiodłam go, żeby zapomnieć o zmarłym mężu. Nie przewidziałam, że się we mnie zakocha”

Romans fot. Adobe Stock
„To miała być tylko namiętność. W ramionach Jana zapominałam o bólu i tęsknocie za zmarłym mężem. Jednak niepostrzeżenie wdarło się między nas coś więcej. Czyżby… miłość?
/ 08.10.2021 11:26
Romans fot. Adobe Stock

Poczułam znajomą woń przy regale z makaronami. Ledwie mgiełkę woni, ale już postawiła na baczność moje zmysły. Wzięłam głębszy oddech. Tak… Słabiutki, lecz charakterystyczny zapach cedru, cytrusów i mięty sprawił, że momentalnie poczułam ukłucie podniecenia. Ten zapach kojarzył mi się jednoznacznie. Z namiętnością. Z Janem.

Musiał tu być. Całkiem niedawno. Może wciąż robił zakupy? Rozejrzałam się dyskretnie. Tam! Stał przy stoisku z pieczywem.
Zrobiłam krok w jego kierunku. I następny, i jeszcze jeden… Przybliżałam się jak ćma do światła. Zatrzymał mnie dopiero głos małego chłopca. Malec wyprostował się przed Jankiem, w każdej ręce trzymał po drożdżówce.
– Tata, a Lenka woli z dżemem czy z serem? – zapytał.
– Twoja siostra woli ciastka francuskie, ale drożdżówki też weźmiemy, bo już ich dotknąłeś. Towar dotknięty należy do macanta – mężczyzna potargał synkowi czuprynę.
Naraz zamarł w bezruchu. Coś wyczuł. Może mój wzrok, może moje perfumy, może po prostu mnie? Podległy działaniu tej samej niewidzialnej siły ciągnącej nas do siebie obrócił głowę i zrobił bezwiednie krok w moją stronę. Jeszcze jeden, i kolejny…

Odwróciłam się i odeszłam. Łącząca nas nić napięła się niemal do granic bólu. Pękła dopiero wtedy, gdy zgubiłam trop jego zapachu. Przy kasie. Zapłaciwszy, czym prędzej wróciłam do domu. Tu na niego poczekam.

Wiedziałam, że przyjdzie

Nie miałam pojęcia, kiedy to się skończy, ale póki trwało, póty byliśmy od siebie uzależnieni. Nałogowcy namiętności. A zaczęło się od łez.

Wtedy też wyszłam ze sklepu…
Jak co piątek zrobiłam zakupy na cały weekend, zagubiona w smętnych myślach. W siatce dźwigałam ulubione smakołyki Jeremiego. Puszkę czarnego kawioru, ser pleśniowy, czerwony grejpfrut… Wciąż to dla niego kupowałam! Od jego śmierci wszystko robiłam odruchowo, z przyzwyczajenia – jadłam, oddychałam, wychodziłam z psem, głaskałam kota, pracowałam. Inaczej bym się rozsypała jak domek z kart!

Mijał rok, od kiedy zostałam sama. Jeremi był ode mnie sporo starszy i liczyłam się z tym, że odejdzie pierwszy, ale nie tak wcześnie! Ledwie skończył 59 lat, ja 38. Nie mieliśmy dzieci, bo on nigdy nie chciał, a ja nie mogłam. Za to mieliśmy jeszcze tyle wspólnych planów, marzeń… Rozległy zawał je zniweczył. Mój ukochany zniknął nagle, bez ostrzeżenia, pożegnania.

Nie byłam na to przygotowana! Po 20 latach małżeństwa, po spędzeniu połowy życia z człowiekiem, który był moim pierwszym i jedynym mężczyzną, moim przyjacielem, mistrzem, podporą, drogowskazem – zagubiłam się. Nie wiedziałam, jak dalej żyć, jak sobie radzić z dojmującą samotnością.

Więc jak liny ratunkowej, jak światła latarni morskiej trzymałam się rutynowych czynności. Nie zmieniłam rozkładu dnia ani tygodnia, oglądałam te same programy w telewizji, spotykałam się z tymi samymi znajomymi. Chodziłam do tego samego sklepu i kupowałam te same rzeczy, co sprawiało, że spiżarnia i lodówka pękały w szwach od zbędnych produktów. Nie tak miało być! Wierzyłam w miłość po grób, lecz nasze „na zawsze” trwało za krótko.

I co dalej? Z trudem przetrwałam jeden rok, trzymając na zewnątrz fason. Jak jednak miałam znieść następnych 30, 40…?! Łzy pchały mi się do oczu. Nie zauważyłam krawężnika, potknęłam się, upuściłam siatki. Zakupy rozsypały się, grejpfrut potoczył się aż na jezdnię. Stałam i patrzyłam. Jakbym straciła zdolność ruchu, decydowania.

Pojawił się znikąd

Mężczyzna, którego znałam z widzenia, ze sklepu i ze spacerów z psem. Mieszkał w okolicy. I był miły. Dotąd tylko mi się kłaniał, teraz podniósł owoc, pozbierał resztę wiktuałów i podszedł do mnie.
– Gorszy dzień – mruknął ze współczuciem.

Dzień? Cały rok był okropny! Chciałam coś odpowiedzieć, cokolwiek, choćby zaśmiać się z gorzką ironią, ale nie dałam rady żadnego dźwięku z siebie wydusić. Jakby ciężki kamień przygniótł mi piersi, a silna ręka złapała za gardło. Wziął mnie pod ramię i pociągnął w stronę przejścia dla pieszych.
– Zaprowadzę panią do domu.

Wiedział, gdzie mieszkam? Jakoś mnie to nie zaniepokoiło.
Załzawione oczy nie widziały go dokładnie, ale inne zmysły nie wznieciły alarmu. Miał ciepły, niski głos, łagodne ruchy, pozbawione wahania czy nerwowości. Pachniał też dobrze – męską świeżością, bezpieczeństwem. Wzbudzał zaufanie, więc dałam się mu poprowadzić do domu.
Przekroczyliśmy próg, on pierwszy, jakby sprawdzał, czy wszystko w porządku.

Pies zamachał ogonem na jego widok, szczeknął parę razy dla zasady, kot otarł się o jego nogi. Czyli zwierzaki też obdarzyły go zaufaniem. Udaliśmy się do kuchni, gdzie zaniósł zakupy. Spojrzał na mnie, złapał za ramiona, delikatnie ścisnął i spytał cicho:
– Mogę jeszcze jakoś pani pomóc?
Trochę uspokoiłam się przez drogę, ale jego tkliwość sprawiła, że znowu się rozkleiłam. Łzy pociekły ciurkiem. Nie miałam już siły udawać silnej młodej wdowy, przed którą jeszcze całe życie, która jeszcze mogła być szczęśliwa. Wszyscy to powtarzali… Niedobrze mi się robiło od ich banalnych pocieszeń!
Przytulił mnie. Bez zastanowienia. A ja uczepiłam się go z całych sił.
– Boże! Mam dosyć. Już nie daję rady! Przytul mnie, proszę… – łkałam.
Posłuchał. Jego ręce ożyły, głaskał mnie po plecach, barkach, szyi. Nie obchodziło mnie, czy wypada, aby obcy mężczyzna tak intymnie mnie obejmował. Całował…?

Sama podsunęłam mu usta

Niech całuje i choć na chwilę uwolni mnie od tej straszliwej pustki! Niech zapełni ją namiętnością! Skąd się wzięła między nami?… Jakim cudem delikatne muśnięcie warg, nieśmiały splot języków wywołały pożar? Ale wywołały. Pożądanie wybuchło znienacka i zapłonęło silnym płomieniem.
– Tam! – wskazałam ręką drogę.
– Jesteś pewna? – wydyszał zaczerwieniony, spragniony, a ja tylko kiwnęłam głową.
W sypialni bez słów zrywaliśmy z siebie ubrania, aż zostaliśmy nadzy. Wtedy rozpoczął się nasz niemy dialog. Rozmawialiśmy oczami, sycąc się widokiem naszych podnieconych ciał. Szeptaliśmy dotykiem dłoni, poznając nawzajem kształty swoich ud, ramion, brzuchów, pośladków. Krzyczeliśmy pocałunkami, głębokimi, namiętnymi, sięgającymi dna samotnej duszy.
Czyżby i on był nieszczęśliwy, zagubiony?

Skończyło się równie nagle, jak wybuchło, gwałtownym wspólnym spełnieniem. Nie czułam wstydu. Ulga była zbyt duża, stan nieważkości zbyt przyjemny.
– Zapaliłbym – mruknął. – O ile pozwolisz, bo moja żona… Wybacz, niestosowna wzmianka, ale rozwodzimy się, uspokoję cię.
Spojrzałam na niego. Wydawał się speszony uwagą o żonie. Niepotrzebnie. Żonaty czy rozwodnik, nie miało to dla mnie znaczenia. Nie oczekiwałam od niego obietnic, uczucia. Nie szukałam nowego, strata za bardzo bolała.

Wciąż dręczyły mnie wspomnienia i tęsknota. Choćby za zapachem fajki, którą palił Jeremi. Aromat tytoniu wciąż unosił się w domu.
– Zapal – uśmiechnęłam się.
Odtąd wpadał, gdy mógł. Często. Otwierałam mu drzwi i ramiona, jeżeli akurat byłam w domu. Z reguły byłam, choć nie umawialiśmy się konkretnie, by nie tworzyć nawet pozorów związku. Nie chciałam od niego miłości, tylko namiętności, która tłumiła smutek i żal. Uzależniłam się od niej, od żądzy, jakiej nie czułam od dawna. Nawet Jeremi nie budził we mnie takiego pragnienia… 

Zjawił się niedługo po spotkaniu w sklepie. Gdy całował mnie od czubków palców po czoło, był bardziej czuły niż namiętny.
– Nigdy nie będziesz moja tak do końca, prawda? – spytał, paląc później papierosa.
– Towar dotknięty należy do macanta.
– spróbowałam wykręcić się żartem.
– A tam? – przykrył dłonią moją pierś.
– Tam cię dotknąłem? Dosięgnąłem serca?
Zadrżałam ze strachu. Bo, Boże mój, dotknął! I co teraz?

Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA