„Wakacyjny kochanek wstrząsnął moim światem. Słodki habibi okazał się gorzką porażką”

zakochana para fot. iStock, Aja Koska
„Tę historię spisałam dobrych kilka lat temu, ale czasem nadal nie mogę się nadziwić własnej łatwowierności...”.
/ 20.03.2024 15:00
zakochana para fot. iStock, Aja Koska

Wieczorną ciszę przerwał piskliwy sygnał informujący o nadejściu sms-a. Wyściubiłam nos spod miękkiego pledu, którym byłam okryta od stóp do głów, i spojrzałam w kierunku komody. Leżący na jej blacie telefon podskakiwał jak oszalały, a poświata z jego wyświetlacza rzucała długie cienie na ścianę.

„Ki diabeł” – pomyślałam wysuwając niechętnie bosą stopę na podłogę.

Kiedy dotknęłam nią zimnych desek, odruchowo się wzdrygnęłam, szczękając zębami podbiegłam do komody, chwyciłam komórkę i czym prędzej czmychnęłam z powrotem pod koc. Rzuciłam okiem na treść wiadomości i nim zdążyłam doczytać ją do końca, na moje serce spłynęło znajome ciepło.

Rozlewało się po całym ciele, kiedy czytałam sms-a jeszcze i jeszcze, a zrobiłam to chyba z dziesięć razy. Za jedenastym potrafiłam powtórzyć go z pamięci. W myślach delektowałam się każdym kolejnym słowem:

– Moja kochanie. serce u mnie placze za toba, dusza u mnie teskni za toba. tyle gwiazd na niebie, a mi smutno. patrze na nie sam, a ty daleko. tylko u mnie w myslach jestes w kazdej chwili. licze minuty kiedy znowu bedziesz ze mna, pojdziemy razem nad morze i patrzymy w gwiazdy. LOVE. twoj for ever A.

– Mój kochany, żebyś ty wiedział, jak ja za tobą tęsknię – myślałam czule, wklepując odpowiedź. Chwilę się zawahałam, zastanawiając się, jak to napisać, żeby zrozumiał, szybko jednak uznałam, że to nie ma żadnego znaczenia – nasza miłość jest tak wielka, że nie potrzebuje żadnych banalnych słów.

Nie zwlekając dłużej, wcisnęłam klawisz „wyślij”, a wtedy na wyświetlaczu pojawiła się informacja: „Brak środków na koncie. Wiadomość nie może być wysłana”. Co za pech, że też akurat teraz zapomniałam doładować karty!

O tej godzinie na pewno nigdzie już tego nie zrobię i ukochany będzie musiał poczekać w niepewności do jutra, gryząc się brakiem odpowiedzi. A może wyślę mu ją telepatycznie? „Tęsknie za tobą, licz chwile, niedługo przyjadę i znowu będziemy razem” – powtarzałam w myślach, starając się skupić.

Zaparło mi dech w piersiach

Skoro nie wiadomo skąd wiedział, że mi dzisiaj tak smutno i źle, a musiał to wiedzieć przysyłając mi sms-a? Umówiliśmy się przecież, że będziemy do siebie pisać w każdą środę i piątek, a dzisiaj jest wtorek! Nagle przestałam zwracać uwagę na pluchę i wyjący wiatr za oknem i z zimnej jesiennej Polski przeniosłam się do gorącego Egiptu…

Był lipiec, a ja właśnie odebrałam swoje bagaże na lotnisku i klimatyzowanym autobusem jechałam do jednego z nadmorskich hoteli. Od gładkiego asfaltu odbijało się palące słońce, a ja – przyglądając się palmom i dzieciakom machającym z pobocza – cieszyłam się, że dałam się namówić Joli na te wakacje.

Jeszcze miesiąc temu myślałam, żeby jak zwykle wybrać się do zaprzyjaźnionej gospodyni na Mazurach i leżeć plackiem nad pobliskim jeziorem. Ale moja koleżanka Jola wyłuszczyła mi, że do leżenia plackiem najlepsze są egzotyczne plaże nad Morzem Czerwonym.

– Na takie wakacje wcale nie musisz wydać majątku, pogodę masz gwarantowaną i wreszcie zobaczysz kawałek świata – przekonywała.

Przeglądając oferty last minute, trudno było jej nie przyznać racji: ze zdjęć w folderach kusiły biały piasek, błękitne fale, eleganckie hotele i całkiem przystępne ceny. Ponieważ zdecydowałam się w ostatniej chwili, nie zdążyłam się do wyjazdu przygotować i teraz z nieśmiałością przyglądałam się dziewczynom w naszym autobusie.

Były ubrane w kolorowe sukienki, designerskie okulary, do luku zapakowały eleganckie walizki na kółkach i głośno wymieniały się opiniami na temat miejscowych restauracji. Pomyślałam, że na ich tle wyglądam jak stara ciotka dożywająca swoich dni na łasce dalekiej rodziny, i już zaczynałam robić sobie wyrzuty, że jednak niepotrzebnie dałam zwieść się Joli, kiedy nasz autobus zajechał pod hotel.

Zaparło mi dech w piersiach: pastelowy budynek okolony dużymi balkonami wyglądał jak żywcem przeniesiony z folderu, wokół uwijała się obsługa w uniformach, a prosto z bramy wychodziło się na plażę i nad morze. Wcześniej nawet sobie nie wyobrażałam, że gdzieś na świecie istnieje taki kolor błękitu. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Jolki:

– Patrzcie państwo, niby taka sierotka, a już ma adoratora. I to jakiego! Pewnie wygrywa wszystkie konkursy na największego przystojniaka na całym wybrzeżu – szeptała mi do ucha znacząco wskazując na grupkę miejscowych mężczyzn na plaży.

Powiodłam za nią wzrokiem i… 

Zdążyłam jednak zanotować, że wpatrujący się we mnie mężczyzna był rzeczywiście zabójczo przystojny: wysoki, świetnie zbudowany, miał orli nos, przewiercający na wskroś wzrok i skórę w kolorze czekolady. Jolka wciąż chichotała, a ja – żeby ukryć zmieszanie – trąciłam ją łokciem i zarządziłam:

– Idziemy zobaczyć pokój.

Trzy pierwsze dni upłynęły nam błogo. Wakacje w rajskim Egipcie wyglądały dokładnie tak, jak obiecywała Jola. Budziły nas promienie słońca. Wychodziłyśmy na balkon popatrzeć chwilę na morze i biegłyśmy na pyszne śniadanie.

Potem wkładałyśmy kostiumy, wiązałyśmy wokół bioder kolorowe chusty, kupione pierwszego wieczoru od obnośnego sprzedawcy, i zajmowałyśmy leżaki w pierwszym rzędzie. Słońce, kąpiel, książka, drink z kolorową parasolką, przekąska w lokalnej knajpce, basen i wreszcie – wytworna kolacja w hotelu.

Niepisany obyczaj mówił, że nie wypada na nią przyjść w sarongu. Wkładałam więc którąś ze swoich sukienek (nagle przestało mi przeszkadzać, że nie są tak kolorowe jak u innych dziewczyn) i przechadzając się z talerzem przy szwedzkim stole nakładałam sobie po trochu kolejnych egzotycznych dań, udając, że to moja codzienność.

Kelnerzy i obsługa uwijali się pomiędzy gośćmi jak w ukropie, ale szybko zauważyłam, że każdy z nich szczególnie uwijał się obok jednej wybranej turystki. Turystki nie pozostawały obojętne i nie trzeba było być detektywem, żeby zobaczyć ich powłóczyste spojrzenia i „niechcące” muśnięcia dłońmi.

Słowo „habibi” po raz pierwszy usłyszałam jeszcze w autobusie. Wtedy nie zwróciłam na nie uwagi, myśląc, że oznacza jakiś lokalny trunek albo atrakcję turystyczną. O tak, jest atrakcją, i potrafi upić do nieprzytomności: po arabsku znaczy „moje kochanie”, w języku turystek to określenie miejscowego mężczyzny na wakacyjny romans. Wiele z nich wierzy jednak, że wychodzi na spotkanie nie tylko przygody, ale miłości na całe życie.

„Naiwne baby” – oceniałam, przyglądając się mieszanym parom na plaży i dyskotekach. W przekonaniu tym umacniały mnie opowieści stałych bywalczyń miejscowych kurortów. Strzygąc uszami, podsłuchiwałam o upojnych wieczorach, obietnicach miłości na całe życie, tęsknych sms-ach i mailach po wyjeździe, które w końcu przeradzały się w prośbę o „pożyczkę” na leczenie chorej matki, naprawę rozbitego samochodu albo posag dla ubogiej krewnej.

Podobno niektórzy habibi mieli notesy wypełnione po ostatnią stronę numerami „ukochanych” oraz specjalne notatki, żeby nie pomylić kolejnych dziewczyn. A one – choć o tym wszystkim wcześniej słyszały – niezmiennie wierzyły, że są tą jedyną, naprawdę i na całe życie.

Jolka zarządziła naukę nurkowania

 Recepcjonista z hotelu polecił nam szkołę na końcu plaży, zachwalając umiejętności tamtejszych instruktorów. Dotarłyśmy tam po kwadransie spaceru. Kierownik ośrodka uważnie wysłuchał naszych życzeń, po czym na chwilę znikł na zapleczu, by przyprowadzić – jak powiedział nam – najlepszego nauczyciela.

Gdy w drzwiach pojawiła się męska postać, ugięły się pode mną nogi: przede mną stał ten sam facet, którego widziałam pierwszego dnia na plaży. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, a po chwili kurtuazyjnie oświadczył, że uczenie nas będzie dla niego prawdziwym zaszczytem, jak również wielką przyjemnością. Jąkałam się, myląc co chwilę słówka w moim kiepskim angielskim, Jolka udawała, że nie chichocze, a właściciel przyglądał się wszystkiemu z rozbawieniem.

Tego dnia nauka mi nie szła. Byłam tak rozkojarzona jego obecnością, że pomyliłam rurkę z płetwą, a kiedy dotknął mnie, żeby pokazać, jak się je prawidłowo zakłada, przeszedł mnie prąd po koniuszki palców. Jolka szybko stwierdziła, że nurkowanie ją nudzi i dyskretnie się ulotniła.

Zostaliśmy sami, ale chyba żadne z nas nie miało ochoty na dalszą naukę. Zaproponował wycieczkę w morze łodzią ze szklanym dnem, z której mogłam oglądać podwodny świat, a potem zabrał na mnie na obiad w jego ulubionej knajpce. Przekonałam się, że jeśli się bardzo tego chce, można rozmawiać ciekawie nawet wtedy, gdy nie zna się perfekcyjnie języka.

Był naprawdę wyjątkowy

Do hotelu wróciłam późnym wieczorem pożegnana czule przez przystojniaka i powitana chichotem przez Jolkę. Jej docinki na temat moich niedawnych poglądów na temat habibich ucinałam, twierdząc, że on nie jest taki, jak inni. Powtarzałam to jak mantrę do końca wakacji, bo z nim widywałam się codziennie. Był naprawdę wyjątkowy. Zabierał mnie na długie spacery nad morze, nocą pokazywał gwiazdy, patrzył głęboko w oczy i na każdym kroku podkreślał, jakie miał szczęście, że mnie spotkał.

Kiedy zaglądaliśmy do lokalnych sklepików albo restauracji, kupował mi drobne prezenty i nigdy nie pozwolił, żebym za cokolwiek zapłaciła. Był ambitny. Doceniałam to tym bardziej, że sam utrzymywał matkę i dwie siostry. A kiedy zaproponował, abym je poznała, przyjęłam zaproszenie z prawdziwym wzruszeniem.

Niestety do kolacji w jego domu nie doszło, bo mama nagle zachorowała, czym bardzo się przejął. Jednak w żaden sposób nie okazał mi, że ma z tego powodu mniej czasu. Było mi wstyd, że kradnę jego matce te chwile, ale nie potrafiłam z nich zrezygnować. Z coraz większym smutkiem myślałam o zbliżającym się terminie wyjazdu.

W głębi duszy czułam, że zostanę z nim już na zawsze. Na razie jednak musiały mi wystarczyć sms-y i rzadkie telefony: Nie go było stać na częstsze międzynarodowe rozmowy, ale kategorycznie odrzucił moją propozycję opłacenia jego rachunków. Dlatego teraz leżałam na kanapie wściekła, że przez własne zapominalstwo nie mogę mu odpisać. Postanowiłam doładować komórkę następnego dnia rano, ale obudziłam się z okropną gorączką i nie miałam siły zwlec się z łóżka.

Cały dzień spędziłam pod kołdrą, w półśnie, z którego wieczorem wyrwał mnie dźwięk sms-a. Numer, który się wyświetlił, znałam na pamięć.

„Moja kochanie. serce u mnie placze za toba, dusza u mnie teskni za toba…” – czytałam znaną już wiadomość.

Albo ten cholerny telefon zwariował, albo ja mam taką gorączkę, że drugi dzień z rzędu widzę tego samego sms-a. Nie ma rady, muszę poczekać do jutra – po południu obiecała wpaść Jolka z zakupami i nową zdrapką do telefonu. Ale moja roztrzepana koleżanka kupiła wszystko z wyjątkiem… zdrapki.

Chyba jakieś fatum zawisło nad nami

Ledwie zdążyłam o tym pomyśleć, telefon zapiszczał znowu; och, naprawdę się martwi, skoro pisze w czwartek.

 Moja kochanie. moje serce pelne rozpaczy, ze ciebie nie ma. pelne smutku, ze nie przyjechalas. ty jestes krolewna. I LOVE Kasia. twoj for ever A.

W pierwszej sekundzie o mało nie zemdlałam, ale już w drugiej zrozumiałam, że moja miłość przesłoniła mi zdolność logicznego rozumowania. Przecież  – do diabła – nie jestem żadną Kasią!

Dotarło do mnie, że jestem tylko jednym z wielu numerów w notesie, ale widać je pomylił i przesłał informacje przeznaczone dla innej! Gdyby wściekłość mogła przenosić góry, to z powodu mojej – Himalaje znalazłyby się w Australii!

I jak w jednej chwili się zakochałam, tak teraz szybko pozbyłam się złudzeń na temat tej „miłości”. Kartę z telefonu złamałam i spuściłam w sedesie. Najlepiej by było, gdyby spłynęła do samego Morza Czerwonego. Ja w każdym razie już się tam nie wybieram. Na szczęście są inne ciepłe morza.

Czytaj także:
„Jako samotna matka nie miałam nadziei na miłość. Los cudownie mnie zaskoczył w bardzo dziwnych okolicznościach”
„Dostałem spadek, który miał przysporzyć mi sporo problemów. Nie dałem się wpuścić w maliny”
„Kumpel śmiał się z mojego hobby, a po jednej wyprawie na bazar przepadł. Między kapustą i pomidorami znalazł miłość”

Redakcja poleca

REKLAMA