Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu. Wybrałam się na zakupy do naszego osiedlowego sklepu. Gdy tylko tam weszłam, dobiegł mnie charakterystyczny, wysoki i donośny głos sąsiadki, pani Teresy. Rozmawiała ze sprzedawczynią. Obie były tak zaaferowane, że nawet nie usłyszały, że ktoś wszedł. Już miałam się ujawnić mówiąc „dzień dobry”, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Pani Tereska należy do osób, które wszystkim się interesują i o wszystkim wiedzą. W zasadzie nie lubię plotek, ale z powodu tej całej pandemii i izolacji od dawna nie miałam żadnych rozrywek. Postanowiłam więc posłuchać, kogo tym razem wzięła na tapetę. Schowałam się za regałem z napojami i nadstawiłam ucha.
– Oj, pani Bożenko, nawet pani nie wie, jak mi szkoda tej Iwony, oj, jak mi szkoda – mówiła do sprzedawczyni.
– Której Iwony? – dopytywała się tamta.
– No, tej miłej szatynki z mojego bloku, co ma takiego wysokiego męża i dwoje dzieci w wieku szkolnym – odparła. Zamarłam. Mam na imię Iwona, córkę i syna w podstawówce, a mój Piotr ma prawie dwa metry wzrostu. Nie było więc wątpliwości – mówiła o mnie! Wstrzymałam oddech, żeby broń Boże mnie nie zdemaskowały i z jeszcze większą uwagą zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie.
– A, już wiem. Faktycznie jest bardzo miła. Co się stało? Ma jakieś kłopoty? – chciała wiedzieć pani Bożenka.
– Ma, choć chyba jeszcze o tym nie wie, bo jak ją spotkałam wczoraj wieczorem na klatce, była uśmiechnięta i zadowolona. Ale to jej ostatnie chwile szczęścia. Chodzi o jej męża. Bydlak zamierza ją zostawić. I to wkrótce – zakrzyknęła sąsiadka.
– Słucham? Jest pani pewna? – dopytywała się sprzedawczyni.
– Na sto procent. Nie dalej jak przedwczoraj rozmawiał przez telefon z jakąś Zosią. Stał tuż pod moim oknem, więc słyszałam każde słowo. Mówił, że bardzo się cieszy z jej propozycji, że ma już dość żony i dzieci, że kiedy w końcu opuści dom, będzie najszczęśliwszym facetem pod słońcem. I że już odlicza dni do tej cudownej chwili. Był radosny jak skowronek na wiosnę, choć od kilku miesięcy chodził podminowany i zły. Aż bałam się do niego zagadać. Czy na moim miejscu miałaby więc pani jakieś wątpliwości? Bo dla mnie sprawa jest jasna!
– Dla mnie też… Ciekawe, co to za jedna… No ta, do której zamierza odejść – zastanawiała się głośno Bożenka.
– Lafirynda pewnie jakaś, bo która porządna kobieta rozbija rodzinę? Oj, biedna ta Iwonka, biedna… Zawsze była taka pewna swego. Mówiła, że jej mąż to najwspanialszy człowiek na świecie, że kocha ją i dzieci. I że miała w życiu wiele szczęścia, że spotkała go na swojej drodze. A tu proszę, taka przykra niespodzianka… Boję się, że jak pozna prawdę, to wpadnie w depresję – westchnęła sąsiadka.
– Tak, tak, los bywa przewrotny. A mężczyźni wredni i niewdzięczni. Takie wspaniałe dzieci mu urodziła… A on? E, szkoda gadać! – machnęła ręką sprzedawczyni.
Nie mam pojęcia, o czym rozmawiały dalej, bo wymknęłam się cichcem ze sklepu. Raz, że nie chciałam, by zorientowały się, że podsłuchiwałam rozmowę, dwa – straciłam ochotę na zakupy. Ba, przeszła mi ochota na wszystko! Wlokłam się do domu noga za nogą próbując pozbierać myśli. Piotrek ma kochankę? Chce mnie dla niej zostawić? Ma dość dzieci? Jak to? Przecież jesteśmy szczęśliwi. Udawał, że wszystko jest w porządku, by nagle zadać mi cios w samo serce?
Chciał mnie zostawić, dla jakiejś lafiryndy?
Owszem zdarzały nam się starcia i kłótnie, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, ale to przecież normalne w rodzinie, która z powodu pandemii pracuje i uczy się w domu, czyli jest ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę. Wystarczy maleńka iskierka, by doszło do potężnego wybuchu. A u nas żadnej eksplozji nie było. Najwyżej strzały z kapiszona. Byłam dumna, że tak świetnie radzimy sobie w tej stresującej sytuacji, że szybko potrafimy stłumić konflikt w zarodku, a nie podsycać wzajemne pretensje i żale. Czyżby ze strony męża były to tylko pozory? Udawał, że wszystko jest okej, by w pewnym momencie zadać mi cios w samo serce?
Słowa sąsiadki nie pozostawiały wątpliwości. Tylko kiedy to nastąpi? Już dziś, czy za kilka dni? Gdy zbliżałam się do bloku, zamierzałam od razu Piotra o to zapytać, ale pod drzwiami zmieniłam zdanie. Postanowiłam poczekać, aż sam zacznie rozmowę. Dlaczego miałam mu coś ułatwiać? Nie miałam jeszcze pomysłu co wtedy zrobię, ale wiedziałam jedno, że nie pozwolę mu tak po prostu odejść.
Następne dni były torturą. Ledwie panując nad emocjami czekałam, aż mąż przyzna się do swoich planów. Ale on milczał jak zaklęty. Raz czy dwa miałam wrażenie, że chce ze mną pogadać, ale się wycofywał.
Zauważyłam jednak, że jest weselszy i częściej się uśmiecha. Wcześniej przypominał raczej chmurę gradową, zdarzało mu się rozstawiać po kątach dzieci, pohukiwać na mnie. A teraz? Ani jednego złego spojrzenia, ani jednego gestu czy słowa zniecierpliwienia. Teoretycznie powinno mnie to nieco uspokoić, ale ja wpadałam w coraz większa panikę. Wyobraźnia podpowiadała mi tylko czarne scenariusze: że Piotrek jest taki spokojny, bo cieszy go rychła wyprowadzka do ukochanej. Ta myśl tak mnie przerażała, że nie mogłam spać. Czułam, że jeśli natychmiast nie wyjaśnię całej sprawy, to zwariuję.
Po tygodniu takiej huśtawki miałam dość
Położyłam dzieci do łóżek, poczekałam aż usną, a potem zaciągnęłam męża do salonu. Nie zamierzałam bawić się w żadną dyplomację. Od razu przeszłam do rzeczy.
– Kiedy się wyprowadzasz? – wypaliłam. Spodziewałam się, że po tym pytaniu wreszcie przestanie się czaić i wyzna mi prawdę. Tymczasem on patrzył na mnie zdumiony.
– Słucham?! A dlaczego mam się wyprowadzać? – wykrztusił w końcu.
– Bo już nie kochasz ani mnie, ani dzieci, bo wolisz Zofię…
– Że co? Jaką Zofię? O czym ty do cholery mówisz?
– O twojej kochance! Chcesz z nią rozpocząć nowe życie. I błagam cię, nie zaprzeczaj! Wiem wszystko! Z pewnego źródła! – wrzasnęłam, a potem powtórzyłam słowo w słowo to, co usłyszałam w sklepie.
Byłam pewna, że pod naporem takich argumentów Piotr już nie będzie dłużej udawał Greka. On jednak zaczął się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Po minucie rechotał jak wariat na całe osiedle! W takiej chwili! Po takich słowach! Zrobiło mi się nagle tak smutno, że uszła ze mnie cała para. Zamiast atakować, rozpłakałam się jak małe dziecko. Mąż natychmiast przycichł.
– Przepraszam, że tak zareagowałem, ale większej bzdury w życiu nie słyszałem. To twoje pewne źródło jest głupie jak but z lewej nogi. A nawet cała sterta butów!
– Tak? Czyli twierdzisz, że nie rozmawiałeś przez telefon z żadną Zośką? Nie mówiłeś, że cieszysz się z jej propozycji, bo masz dość żony i dzieci? Że jak opuścisz dom, to będziesz najszczęśliwszym facetem pod słońcem? I że już odliczasz dni do tej cudownej chwili?
– Rozmawiałem i mówiłem. Tyle że sens tej rozmowy był zupełnie inny. Nie chodziło o zdradę i wyprowadzkę do kochanki, tylko o pracę.
– Że co? Nic nie rozumiem. Możesz łaskawie zacząć od początku?
– No dobra. Zośka to moja szefowa. Zadzwoniła do mnie i zapytała, czy nie chciałbym znowu przyjeżdżać codziennie do firmy. Bo pandemia pandemią, ale ktoś musi pilnować interesu na miejscu. Jak usłyszałem tę propozycję, to aż podskoczyłem z radości. I od razu się zgodziłem… Kocham ciebie i dzieci nad życie, ale jestem już zmęczony i rozdrażniony siedzeniem i pracą zdalną w domu. Ten harmider, trzaskanie drzwiami, pytania, prośby o pomoc przy lekcjach. Skupić się nie można! Boję się, że lada dzień nie wytrzymam i wybuchnę. Marzę o powrocie do normalności, ciszy i spokoju w moim własnym gabinecie, w firmie… – zawiesił głos.
Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Jeszcze chwilę temu byłam pewna, że mój mąż chce mnie zostawić. A tu chodziło tylko o głupi powrót do „normalnej” pracy. Poczułam, jak wielki ciężar spada mi z serca.
– Ale dlaczego mi nie powiedziałeś od razu o tej propozycji? I że ją przyjąłeś? – dopytywałam się
– Szczerze? Bałem się, że się wkurzysz. Dlatego postanowiłem zwlekać do ostatniej chwili – przyznał.
Musiałam porozmawiać z Tereską. Nie zamierzałam jednak robić awantury…
– Wkurzę się? Na co? – zdziwiłam się.
– Że znowu zostawiam ci dzieci na głowie i uciekam do pracy, że zostaniesz ze wszystkim sama w tym trudnym czasie, że już brakuje ci siły i cierpliwości – zaczął wyliczać.
– Dobra, dobra, nie rozpędzaj się za bardzo. Chodzącym spokojem może nie jestem, ale aż taką heterą też nie – roześmiałam się.
W normalnej sytuacji na pewno bym ponarzekała, ale w tamtej chwili nie miałam ochoty psuć sobie dobrego nastroju. Przecież wróciłam z bardzo dalekiej emocjonalnej podróży! Teraz pozostała mi już tylko wizyta w osiedlowym sklepie. W zasadzie nie przejmuję się plotkami, ale przecież nie mogłam pozwolić, by wszyscy wokół myśleli, że zamierza mnie rzucić mąż. Miałam tylko nadzieję, że trafię na panią Tereskę. Nie, nie zamierzałam jej robić żadnej awantury. Przecież tym samym bym się przyznała, że podsłuchiwałam jej rozmowę ze sprzedawczynią. Chciałam tak pokierować rozmową, by wiedziała, że jej wnioski dotyczące mojego życia rodzinnego były błędne.
Wybrałam się tam następnego poranka. Miałam szczęście. Gdy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam głos sąsiadki. Znowu rozprawiała o kimś z panią Bożenką. Jak gdyby nigdy nic podeszłam do lady.
– Przepraszam, że paniom przeszkadzam w rozmowie, ale chciałam tylko prosić o butelkę najlepszego czerwonego wina. Albo od razu dwie – powiedziałam.
– No, no, taki zakup. I to z samego rana… – pokręciła głową sprzedawczyni. – Czyżby miała pani jakiś… problem? Nie chcę się wtrącać, ale alkohol to nie najlepsze lekarstwo na…
– Ja? Problem? Skąd to pani przyszło do głowy! Wręcz przeciwnie, mam powód do świętowania! Wreszcie pozbędę się męża z domu! Wyobraża to sobie pani? – zakrzyknęłam z radością w głosie. Obie spojrzały na mnie zaskoczone.
– Naprawdę się pani cieszy? A wydawało mi się, że kocha pani swojego męża nad życie – odezwała się pani Tereska.
– Bo tak jest! Ale powiem paniom w tajemnicy, że już mamy trochę dość jego towarzystwa. Przecież od prawie roku nie wychodzi do biura, tylko pracuje w domu. A więc narzeka, kręci nosem, wtrąca się we wszystko. Jak to każdy chłop w takiej sytuacji. Przez cały ten czas znosiłam to z anielską cierpliwością, ale w duchu modliłam się o dzień, w którym w końcu zacznie jak dawniej wychodzić rano do firmy i wracać wieczorem.
– I wymodliła pani?
– A wymodliłam. Kilka dni temu zadzwoniła do niego szefowa, Zośka, i zaproponowała powrót do biura. Biedak bał mi się o tym powiedzieć bo myślał, że będę zła. A ja? Ja jestem szczęśliwa! Wreszcie będę miała święty spokój! I dzieciaki też odetchną – uśmiechnęłam się, a potem zapakowałam butelki wina do torby i wyszłam.
Gdy zamykałam za sobą drzwi, w sklepie panowała kompletna cisza. Założę się, że gdybym się odwróciła, to zobaczyłabym, że obie kobiety mają oczy wielkie jak spodki. Ze zdziwienia!
Czytaj także:
„W wieku 42 lat miałem zostać ojcem, dziadkiem i starszym bratem. Ciąże spadły na moją rodzinę jak plaga”
„Żonaty wykładowca zaciągnął moją córkę do łóżka. Nie mogłam pozwolić, żeby ją skrzywdził i doniosłam o tym jego żonie”
„Nie mogłam mieć przyjaciół, bo zaborczy mąż wszędzie węszył zdradę. Najchętniej przywiązałby mnie siłą do kaloryfera”