– Mamuś, mam do ciebie prośbę! Mogłabym podrzucić do ciebie Hanię na weekend? Chcielibyśmy z Arkiem pomalować jej pokój, więc lepiej, żeby tam nie spała ze dwie noce. Pomogłabyś? – zapytała córka.
– No, oczywiście! Przecież wiesz! Uwielbiam moją Hanulkę! – powiedziałam zachwycona.
Hania to moja jedyna wnusia, bo jest jedynaczką, a ja sama mam tylko jedną córkę
Odkąd się urodziła, zupełnie oszalałam na jej punkcie. Kiedy tylko zobaczę jakąś słodką sukieneczkę albo kapelusik, zawsze jej kupuję. Córka mówi, żebym tego nie robiła, bo szafa Hani pęka już w szwach. Ale ja się nie mogę nią nacieszyć, więc zakupy dla mojej królewny sprawiają mi wielką przyjemność.
– Dzięki, jesteś kochana! Przywiozę ją jutro po pracy.
– Wspaniale! Czekam!
Miałam ochotę zabrać się od razu za pieczenie ulubionego ciasta Hani, sernika. Ale potem pomyślałam, że może będzie chciała je zrobić ze mną. Ma co prawda dopiero cztery lata, ale świetnie radzi sobie jako pomocnik. Kiedy córka ją przywiozła, Hania początkowo nieśmiało weszła do mojego mieszkania, ale po chwili już się rozkręciła i przytuliła mnie mocno.
– Cześć, moja kochana wnusiu. Słyszałam, że zostajesz u mnie na noc.
– Tak. A prosiaczek też może?– pokazała swoją przytulankę.
– Oczywiście.
– To super! – zawołała.
Byłam zachwycona jej wizytą. Gosia zostawiła mi leki przeciwalergiczne małej, ubranka na zmianę, szczoteczkę i truskawkową pastę do zębów. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Hania już popędziła do salonu do mojego bareczku, w którym chowam dla niej słodycze.
– Mamo, proszę – odezwała się córka. – Nie przesadźcie z cukrem.
– My? W życiu! Prawda, Haniu? My nawet nie lubimy cukierków.
– Nie cierpimy – zachichotała słodko mała, a Gosia pokręciła głową.
Wiedziałam, że jej się to nie podoba, ale korzystając z mojej pomocy, czasem była gotowa machnąć ręką nawet na swoje zasady. Poza tym bycie babcią rządzi się swoimi prawami.
– Dzięki jeszcze raz. Przyjedziemy w poniedziałek. Dobra?
– Jasne. Powodzenia w boju.
– Dzięki! – przytuliła mnie, a po chwili przybiegła i Hania, żeby przytulić mamę. – Co ty masz w buzi, Haniu?
– Klówkę – powiedziała mała z łobuzerskim spojrzeniem.
– Tobie też powodzenia w boju! – powiedziała córka, wywracając oczami.
Nagle przyszedł mi do głowy genialny pomysł
Wyszła, a ja namówiłam Hanię, żeby upiekła ze mną sernik. Mała z radością zabrała się do pracy. Ma u mnie swój własny fartuszek, który uszyłam jej z kuchennej ściereczki. Jest zawsze taka dumna, kiedy go wkłada.
– To czego potrzebujemy do sernika, kochanie? – zaczęłam.
– Sera! – odparła Hania, zadowolona, że zna odpowiedź.
– Bardzo dobrze. A wiesz, że biały ser robi się z mleka? – powiedziałam.
– Taak? A mleko z czego się robi? – zapytała wnusia.
– Kochanie, to nie wiesz, skąd się bierze mleko? – zaśmiałam się, myśląc początkowo, że to żart, ale Hania patrzyła wyczekująco.
– No, wiem. Kupuje się w sklepie – odpowiedziała.
– No tak. W sklepie. Ale bierzemy je od krowy. Krowa daje mleczko.
– Krowa? – mała zrobiła wielkie oczy, jakby właśnie odkryła Amerykę.
– A jajka? Wiesz, skąd je bierzemy?
– Też ze sklepu.
– Od kury. Kura znosi jajka – odpowiedziałam oszołomiona brakiem elementarnej wiedzy mojej czterolatki.
Owszem, wiem, że mieszka w mieście i nie widuje zwierząt gospodarskich na co dzień, ale byłam pewna, że moja córka wyjaśniła jej takie rzeczy. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Co się porobiło z tym światem, żeby dziecko nie znało krówek poza cukierkami. Nagle przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł.
– Wiesz, co Haniu? Pojedziemy jutro na wycieczkę – oznajmiłam, równocześnie ucierając ser z jajkami i cukrem na kremową masę.
– Wycieckę?
– Tak. Na wieś!
Hania nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną. A może po prostu za bardzo była skupiona na otwieraniu paczki rodzynek. Ja jednak miałam już dokładny plan na następny dzień.
Wszystko było tu dla niej nowe i fascynujące
Wieczorem zjadłyśmy po kawałku sernika, popiłyśmy mlekiem, a później wykąpałam Hanię, dopilnowałam, żeby wyszorowała zęby po tych wszystkich słodyczach i pomogłam jej przebrać się w piżamkę.
– Widziałaś, jaką mam ładną piżamkę? Jest w truskaweczki! – zawołała.
– Przepiękna. Ty sama jesteś słodka jak truskaweczka. Kolorowych snów, kochanie! – powiedziałam szczęśliwa, że usypianie poszło tak gładko.
Obawiałam się, że będzie urządzała cyrki i płakała za rodzicami, ale była już taka zmęczona, że chyba nawet jej to przez myśl nie przeszło. Zasnęła w drodze na poduszkę. Wróciłam do pokoju i sięgnęłam po telefon, żeby zadzwonić do młodszej siostry.
– Irenko, mam do ciebie prośbę. Chciałabym cię jutro odwiedzić z małym gościem.
– Czyżby z Hanią? – dopytała pełna entuzjazmu.
Ona także uwielbiała moją wnuczkę i wiedziałam, że chętnie nas do siebie zaprosi.
– Tak. Muszę pokazać jej krówki i kurki na wsi, bo wyobraź sobie, że ona nie ma pojęcia, skąd się bierze jedzenie. Mamy coś do nadrobienia.
– No, co ty mówisz? To koniecznie ją przywieź! Bardzo się cieszę! – zareagowała jak zwykle serdecznie Irenka.
Następnego dnia rano po śniadaniu wsiadłyśmy do autobusu i pojechałyśmy. Z Hanią nawet jazda autobusem nabiera uroku. Jej radość, gdy może sama skasować bilety i czujnie nasłuchiwać, jaki jest następny przystanek, jest rozczulająca. Całą drogę opowiadałam Hani o tym, skąd bierze się mąkę na chleb i ciasto, skąd cukier, no i oczywiście, co smacznego dostajemy od zwierzątek.
Kiedy dojechałyśmy na wioskę, gdzie mieszka moja siostra, Irenka czekała już na przystanku. Wysiadłyśmy i ruszyłyśmy wprost do gospodarstwa. Myślę, że tradycyjne gospodarstwo, jakie prowadzi moja siostra, z kilkoma kurami, świniami, krowami i ogródkiem warzywno-owocowym widuje się już coraz rzadziej. Zawsze namawiałam Irenę, aby się w czymś wyspecjalizowała i sprzedawała na przykład ziemniaki na frytki jakimś dużym firmom, ale ona była uparta i nie chciała rezygnować ze swojego powolnego wiejskiego trybu życia.
– Jeszcze zacznę zarabiać miliony i co z nimi zrobię? – śmiała się i trwała przy swoim.
Teraz przynajmniej była z tego jakaś korzyść, bo Hania faktycznie mogła zobaczyć na żywo każde zwierzę, napić się mleka prosto od krowy (przecedzonego przez pieluchę tetrową), poszukać jaj na kurzych grzędach i przyjrzeć się maciorze karmiącej prosięta.
– O, jakie słodkie! – zawołała na ich widok. – A co dają świnki?
Zupełnie zbiła mnie z tropu, ale na szczęście nie Irenkę.
– Ze świnek robi się szyneczkę – odpowiedziała bez cienia obaw, że wystraszy dziecko.
Spojrzałam nieco wystraszona na Hanię, bo bałam się, że zacznie płakać, a później jeszcze odmówi jedzenia mięsa. Obawy były jednak na wyrost, bo zupełnie jej to nie ruszyło.
– Aha – odparła i poszła dalej.
Kiedy szwagier przyszedł z wiadrem resztek obiadowych dla świń, Hania chętnie pomagała przy nalewaniu pokarmu do koryt. Widziałam, jak pozytywne wrażenie zrobiła na niej wieś, i cieszyłam się, że mogłam pokazać jej nieco innego świata niż ten, który zna na co dzień. Trochę natury i realnego życia zamiast supermarketów i telewizji. Spędziłyśmy na wsi cały dzień i mała wytrzymała bez marudzenia.
Kiedy w poniedziałek córka z mężem przyjechali po Hanię, ta nie mogła się nagadać
Wciąż opowiadała o tym, gdzie ją zabrałam i co jej pokazałam.
– Wies, mamo, skąd się biolą jajka? Ale podpowiem ci! Nie ze sklepu! – mówiła z entuzjazmem, a córka spojrzała na mnie rozbawiona. – Leżą na takim sianku w kurzych gniazdkach. Pani kura je znosi i sobie na nich leży, żeby im było ciepło.
– Musiałyśmy trochę nadrobić lekkie braki Haneczki w wiedzy o świecie – wyjaśniłam i pokazałam zdjęcia, które zrobiłam na wsi.
– Dzięki, mamuś. To był świetny pomysł! Jesteś najlepsza, wiesz?
– Wiem, wiem – odpowiedziałam ze śmiechem. – Ale na przyszłość staraj się mówić Hani o różnych rzeczach, żeby nie dorastała w wirtualnym świecie. Kto to widział, żeby dziecko tego nie wiedziało.
– Oj tam! Przynajmniej będzie miała wspaniałe wspomnienia, że babcia pokazała jej wieś! – odparła córka.
Siedem światów z tą różnicą pokoleń! Dobrze, że Bóg wymyślił instytucję babci, bo inaczej to świat by szybko stanął na głowie!
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem