„Uwielbiałam tatę, był moim idolem. Dopiero po jego śmierci okazało się, że był potworem, który krzywdził ludzi...”

Mój ojciec okazał się być potworem fot. Adobe Stock, missty
„– Słyszałam tę straszną kłótnię – opowiadała pani Marta. – Stałam z uchem przyciśniętym do drzwi mojego pokoju. Kiedy Tobiasz wychodził, powiedział jeszcze: >>Pożałujecie. Oboje<<. Do głowy mi nie przyszło, że to nie była groźba, tylko obietnica. A Tobiasz zawsze spełniał swoje obietnice”.
/ 30.10.2022 11:15
Mój ojciec okazał się być potworem fot. Adobe Stock, missty

Mój ojciec zmarł w wieku osiemdziesięciu trzech lat. Spokojnie, we śnie. Kiedy stałam przy jego mogile, a ksiądz odprawiał modły, pomyślałam, że taka śmierć jest nagrodą od Boga za dobre życie. Wychowywał mnie sam (moja matka po urodzeniu mnie po prostu odeszła do innego, jak mówił), nigdy nie brakowało mi opieki, uwagi, miłości. I kiedy go zabrakło, to chociaż sama nie byłam młoda – miałam już czterdzieści sześć lat – poczułam się prawdziwie osierocona.

A potem wyszły na jaw tajemnice

Kilka dni później w szufladzie jego biurka znalazłam leżącą na samym wierzchu dużą szarą kopertę z moim imieniem. W środku była mniejsza biała koperta i kartka skierowana do mnie: „Teresko, mam dla ciebie ostatnie zadanie. Chciałbym, żebyś białą kopertę jak najszybciej po mojej śmierci oddała OSOBIŚCIE pewnej kobiecie. Chciałbym też, żebyś była świadkiem, jak ona tę kopertę otworzy i przeczyta. I pamiętaj, że zawsze cię kochałem, jak na ojca przystało”.

Na białej kopercie było wypisane imię i nazwisko jakiejś kobiety, a także adres. To był dom opieki społecznej w jednym z miast zachodniej Polski. Przez chwilę miałam ochotę otworzyć kopertę i przeczytać wiadomość. Zawsze byłam nieco zaborcza w stosunku do ojca i denerwowało mnie, gdy czegoś o jego życiu nie wiedziałam. A powinnam wiedzieć wszystko, bo spisywałam jego wspomnienia z trudnych czasów powojennych, kiedy pracował jako prokurator i, jak często powtarzał, musiał balansować na granicy przyzwoitości: nie pozwolić się pożreć komunistycznej hydrze, a jednocześnie nie zaszkodzić zwykłym ludziom. Bardziej niż to było konieczne…

Do kobiety pojechałam w następnym tygodniu, gdy wzięłam kilka dni urlopu. Miasteczko leżało w pięknej dolinie otoczonej lasami. A sam DPS znajdował się w dużym parku. Zadzwoniłam poprzedniego dnia do dyrektora, więc pani Marta była uprzedzona o mojej wizycie. Jedna z opiekunek zaprowadziła mnie do prywatnego pokoju pensjonariuszki. Pani Marta była szczupłą siedemdziesięciolatką o miękkich włosach, które okalały jej niemal pozbawioną zmarszczek twarz jak srebrzysta aureola. Wciąż była piękna, mimo wieku. Ruchy jej rąk były pełne elegancji.

Jednak w oczach skrywały się smutek i rezygnacja

Już wiedziałam, że jest w DPS-ie od dziesięciu lat, nie ma bliskich, nikt jej nie odwiedza, a jej jedynym marzeniem jest umrzeć. Biedna kobieta, myślałam, siadając przy stole stojącym w ładnie urządzonym pokoju. Na serwantce stało kilka zdjęć w ramkach, wszystkie były zrobione w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, sadząc po strojach i fryzurach osób. I przedstawiały młodą Martę i wysokiego ciemnowłosego mężczyznę o semickim typie urody.

Chciała się pani ze mną zobaczyć – odezwała się cichym głosem pani Marta. – Dlaczego?

Odwróciłam wzrok od fotografii.

– Mój ojciec poprosił mnie o to przed śmiercią – wyjaśniłam. – Miałam przekazać pani osobiście tę kopertę.

Położyłam ją na stole i przysunęłam palcem do kobiety. Jej ciało zesztywniało i cofnęło się, jakby zobaczyła pająka.

– Ojciec?

Jestem córką Tobiasza.

Pani Marta zamknęła oczy. Ujrzałam, jak jej szczupłe dłonie zaciskają się w pięści. Spytałam, kim mój ojciec był dla niej. Nie odpowiedziała. Wzięła kopertę, otworzyła ją i wysunęła z niej pojedynczą kartkę. Przeczytała to, co było na niej napisane, spojrzała na mnie i zachwiała się, jakby za chwilę miała zemdleć. Jej twarz była biała jak prześcieradło.

Dobrze się pani czuje?!

Podałam jej szklankę z wodą. Wypiła kilka łyków, odetchnęła.

– Kim Tobiasz był dla mnie? – powtórzyła moje pytanie. – Moim nemezis.

Marta poznała Tobiasza, gdy miała 10 lat

On był ponad dekadę starszy. Przed wojną był studentem jej ojca, profesora prawa. W 1943 został jego sekretarzem. Wyjechali w trójkę do wiejskiej posiadłości profesora. Marta lubiła Tobiasza, uznawała go za swojego przyjaciela. Chłopak organizował jedzenie, opiekował się nimi. Stał się członkiem rodziny, starszym bratem. Razem świętowali koniec wojny, a potem wrócili do miasta. Pierwszy raz zauważyła, że przestał ją traktować jak młodszą siostrę podczas swoich osiemnastych urodzin. Poczuła się niezręcznie. Jakby było to niestosowne. Nie patrzyła na niego jak na mężczyznę. Próbowała mu to wytłumaczyć, ale nic do niego nie docierało.

Rok później stał się dość namolny w okazywaniu swoich uczuć i wreszcie ojciec Marty to zauważył. Widział, że córka nie jest zainteresowana i powiedział sekretarzowi, żeby odpuścił. Ale Tobiasz nie chciał. Twierdził, że kocha Martę i że życie bez niej jest dla niego pasmem cierpienia. Więc profesor go zwolnił z pracy.

– Słyszałam tę straszną kłótnię – opowiadała pani Marta. – Stałam z uchem przyciśniętym do drzwi mojego pokoju. Kiedy Tobiasz wychodził, powiedział jeszcze: „Pożałujecie. Oboje”. Do głowy mi nie przyszło, że to nie była groźba, tylko obietnica. A Tobiasz zawsze spełniał swoje obietnice.

Pół roku później profesor został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa i oskarżony o działania wywrotowe. Marta zaczęła szukać jakichś sposobów, by mu pomóc. Wtedy dowiedziała się, że Tobiasz pracuje w prokuraturze, idzie ostro do góry i ma znajomości.

Byłam wtedy naiwna – mówiła pani Marta. – Myślałam, że on o niczym nie wie i że kiedy się dowie, pomoże. Powiedział, że jest jeden sposób. Gdyby profesor był jego przyszłym teściem, to może udałoby mu się namówić swojego przełożonego, by zadzwonił gdzie trzeba. Położył wtedy dłoń na moim ramieniu i uśmiechnął się. I wtedy zrozumiałam, że to on stał za aresztowaniem taty… – spuściła głowę. – Wybiegłam z prokuratury oszołomiona, bezsilna. To były straszne czasy, prawo i sprawiedliwość nic nie znaczyły. Wszystko było zależne od układów i widzimisię tych, którzy mieli władzę. Tatę wypuścili trzy miesiące później. Był cieniem dawnego siebie. Zalękniony, złamany. Przestał wychodzić z domu. Zwolnili go z uniwersytetu jako „element społecznie nieprzystający”. Gdyby nie Jerzy, mój narzeczony, umarlibyśmy z głodu.

Miesiąc później Marta wyszła za mąż za Jerzego

Wyjechali w trójkę do innego miasta, zaczęli nowe życie. Rok później Marta zaszła w ciążę. I w dniu, kiedy zamierzała powiedzieć o tym mężowi, dowiedziała się, że zaginął. Przyjaciel Jerzego, który czekał na niego pod księgarnią, widział, jak jacyś ludzie wciągnęli go do furgonetki. Opowiedział o tym Marcie szeptem. Był rok 1953, szczyt stalinowskiego terroru. Ludzie już się nauczyli, by nie zadawać niebezpiecznych pytań, patrzeć w inną stronę. Marta domyśliła się, kto stał za porwaniem jej męża, który nie tykał polityki. Pojechała do rodzinnego miasta i spotkała się z Tobiaszem.

– Powiedział: „Proponowałem ci małżeństwo, ale odrzuciłaś mnie jak śmiecia. Wzięłaś sobie za męża tego idiotę. Każdego dnia próbuję przestać cię kochać, przestać pragnąć, ale to tak, jakby chcieć przestać oddychać. Jesteś moją trucizną. Potrzebuję odtrutki”…

Po twarzy pani Marty spływały łzy, dłonie zaciskały się na tkaninie spódnicy.

– Do dziś to pamiętam. Tak jak i dotyk jego rąk na moim ciele. Chciałam umrzeć – wyszeptała. – Ale miałam nadzieję, że jeśli pozwolę mu na to… ocalę męża. A powinnam była wyjść. Nie tylko nie uratowałam Jurka, bo kilka miesięcy później został stracony za zdradę, ale i zabrali mi dziecko.

– Jak to? – byłam poruszona opowieścią.

Nie patrzyła na mnie, gdy mówiła:

– Moja córeczka miała trzy miesiące, kiedy przyjechali jacyś ludzie, pokazali mi wyrok sądu, że niby nie jestem godna wychować dziecka, i zabrali mi ją. Powiedziano mi wyraźnie, że jeśli będę drążyć, krzywda spotka także mojego ojca. Związali mi ręce. Gdyby nie tata, nie wiem, co bym zrobiła. Zmarł kilka lat później i zostałam sama.

To mówiąc, kobieta spojrzała na mnie i podała mi kartkę. Przeczytałam: „Zobacz, co cię ominęło. Jest wspaniałą kobietą i była cudownym dzieckiem. Żałuj”.

Zdrętwiałam

Jakieś dziwne przeczucie owinęło się wokół mojego serca. Matka? Ale ona przecież odeszła…

Tobiasz myślał, że urodziłam jego dziecko – powiedziała starsza kobieta i położyła dłoń na mojej ręce. – Więc ukarał mnie ostatecznie, zabierając mi ciebie… Dla siebie. Nazwał cię Teresą? Ja dałam ci na imię Elena, po mojej matce.

Płakałyśmy chyba z godzinę. Zabrałam nowo odnalezioną matkę z domu opieki i spędziła ze mną i moją rodziną prawie dwadzieścia lat. To były dobre lata. Niedawno ją pochowałam. Kiedy wracałam z pogrzebu, skręciłam w alejkę, w której nie byłam od dwóch dekad. Stanęłam przed zaniedbaną mogiłą człowieka, który do końca życia nie zrozumiał, na czym polega prawdziwa miłość. Zapaliłam mu świeczkę, żeby wiedział, co go ominęło. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA