Katarzyna i Artur, mili młodzi ludzie, niedawno się wprowadzili. Nie wiem, czy tak się nazywają, ani czy są małżeństwem, wiem jednak, że bardzo się kochają i lubią być blisko siebie. Wszystko robią razem, jakby jedno bez drugiego nie mogło wytrzymać dwóch minut. Pewnie tak jest. Może dlatego bije od nich dobra aura, która przyciąga wzrok.
Artur jest na pewno artystą – fantazjowałam – zawsze swobodnie ubrany, półdługie włosy opadają mu na kark. Nie wygląda na człowieka poddanego korporacyjnej tresurze, porusza się swobodnie, mowa ciała świadczy o tym, że jest wyluzowany. Pewnie ma nienormowany czas pracy, bo że nie siedzi w domu, tego byłam pewna. „To dobrze” – ucieszyłam się. „Będzie miał więcej czasu dla Kasi”.
Z Katarzyną miałam kłopot. Długo nie mogłam wymyślić dla niej żadnego zajęcia. Jakoś mi do niczego nie pasowała. Widziałam, że wychodzi z domu rano, wraca po 17-tej, ale co robi w tym czasie?
Lata obserwacji ludzi wyrobiły we mnie dodatkowy zmysł, z drobnych gestów, postawy potrafiłam wiele wywnioskować, Kasia była jednak białą kartą, mogła być każdym. W końcu jednak zdecydowałam się na urzędniczkę, niepozorną kobietę wykonującą nudną papierkową pracę.
Kasia rozkwitała dopiero po powrocie do domu i tylko wtedy, gdy był z nią Artur. Widziałam, jak na niego czeka. W napięciu, jak dziecko na prezent, jakby bez niego czuła się zagubiona. Zwykle siadała w fotelu i patrzyła przed siebie. Nic innego nie robiła. To było dziwne i niepokojące, kobieta wracająca z pracy zwykle nie wie, w co ręce włożyć, ale ona nie miała żadnych zajęć.
Czekała na ukochanego
Zawsze żałowałam, że nie widzę dokładnie całego pokoju. Kuchnię – tak, ale reszta mieszkania uchylała przede mną kurtyny tylko częściowo. Modliłam się, żeby moim bohaterom nie przyszło do głowy lepiej zasłaniać okien, ileż bym wtedy straciła! Prawdziwy film przewijał się przed moimi oczami, gdy byli we dwoje. Śmiali się, rozmawiali, czasem pili wino. Wyobrażałam sobie, jak planują przyszłość. Na pewno chcą mieć dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, będą się nimi zajmowali oboje, przesiadywali długie godziny w parku lub piaskownicy. Może wtedy ich poznam?
Pewnego dnia zauważyłam, że moje pragnienia mają szansę się urzeczywistnić. Figura Katarzyny zaokrągliła się. Z miesiąca na miesiąc ciąża dziewczyny stawała się coraz bardziej widoczna. Kasia chyba niezbyt dobrze znosiła swój stan. Często zostawała w domu, dużo leżała, miewała zmienne nastroje. Kiedyś strasznie nakrzyczała na Artura, stłukła nawet talerz. Potem się popłakała.
Łkała rozpaczliwie w ramionach ukochanego, a on kołysał ją, zanurzywszy twarz w jej włosach. „Urodzi dziecko, to się uspokoi” – myślałam zdjęta współczuciem dla dziewczyny. „To już niedługo, wytrzymaj, Kasiu!”.
Tuż przed porodem Katarzyna zniknęła. Artur sam kręcił się po mieszkaniu, niespokojnie chodząc z kąta w kąt, jakby nigdzie nie mógł zagrzać miejsca. Byłam zaintrygowana.
– Nie słyszała pani? Tę młodą pogotowie zabrało – oświeciła mnie sąsiadka, w przeciwieństwie do mnie, żywiąca się faktami, a nie fantazją. – Ciśnienie jej skoczyło, w takim stanie to trzeba się modlić o szczęśliwy poród. Oby się udało!
Teraz i ja utraciłam spokój
Co wieczór z nadzieją zaglądałam w okna Kasi i Artura, chociaż wiedziałam, że nie zobaczę ich razem. Aż w końcu doczekałam się. Moi bohaterowie wrócili do domu z zawiniątkiem w ramionach. „Dziecko!” – ucieszyłam się, jakbym została babcią. „Udało się! Kasia jest zdrowa, a jej córeczka Malwinka to najpiękniejsze niemowlę na świecie”.
Natychmiast wymyśliłam imię dla małej, i odpędzałam myśl, że przecież nie wiem, czy to dziewczynka… Oczami wyobraźni widziałam różową twarzyczkę niemowlęcia okoloną złotymi, po matce, kędziorami i ogromne szafirowe oczy, które patrzyły ze zdziwieniem na świat. Zachichotałam w duchu. Oczywiście wiedziałam, jak wygląda noworodek – w niczym nie przypomina bajkowego cherubina, ale co tam. Jak puszczać wodze wyobraźni, to po całości. Co sobie będę żałować.
Niewiele widziałam przez okna, pewnie życie Kasi i Artura zeszło poniżej parapetu, do poziomu łóżeczka, w którym leżała Malwinka. Czasem tylko mignął mi Artur, przygotowujący posiłki w kuchni, lub Katarzyna, idąca korytarzem. Niepokoiła mnie ta kobieta. zdawało mi się, czy przestała o siebie dbać? Dziecko dzieckiem, ale żeby cały dzień chodzić w szlafroku?
Przecież ona chyba nawet włosów nie czesze. Kiedy zaczęłam myśleć o Kasi, dotarło do mnie coś jeszcze. Coś, co zauważałam podświadomie. Mówiło do mnie jej ciało, ociężałe ruchy, beznadziejne pochylenie głowy. Kasia nie cieszyła się z dziecka, wręcz przeciwnie, była pogrążona w smutku. „To pewnie depresja poporodowa”, pomyślałam. „Ale teraz mają na to lekarstwa, zajmą się nią. Baby blues szybko minie i rodzina znów będzie szczęśliwa”.
Niestety, moje życzenia nie spełniły się
Z dnia na dzień, a raczej z wieczora na wieczór, bo wtedy rozpoczynałam obserwację, było coraz gorzej. „Artur, czy ty nie widzisz, że ona cierpi?” – denerwowałam się w duchu. Ale świeżo upieczony ojciec nie miał głowy, żeby uważnie przyjrzeć się żonie. Miał pełne ręce roboty. Malwinka darła się dzień i noc, nie można jej było uspokoić. Albo miała kolkę, albo wyczuwała nastrój matki. Z Kasi nie było wielkiego pożytku. Kołysała dziecko bez przekonania, z daleka widziałam, że nie ma na to ochoty. Czy widział to też Artur?
Zaczynałam się niepokoić. Przedłużałam wieczorne obserwacje, bałam się odejść i zostawić ich samych. To już nie była przyjemność fantazjowania o nieznajomych, tylko konieczność, którą spowodowały wydarzenia. Nie wiedziałam, co mam robić, jak im pomóc. Przecież nie powiem, że wpatruję się w ich okno co wieczór, znam ich dobrze i uważam, że Kasi trzeba szybko pomóc. Pomyśleliby, że jestem niespełna rozumu i zamknęli drzwi przed nosem. Nie, nie tędy droga.
Tak się zaangażowałam w tę historię, że czułam się za tych dwoje odpowiedzialna. Gdybym trzeźwiej myślała, zostawiłabym nieznajomą rodzinę własnemu losowi, ale wtedy nigdy bym sobie tego nie darowała.
Pewnego wieczora nadszedł kryzys. Zobaczyłam Kasię, która z dzieckiem na ręku podeszła do balkonowego okna. Otworzyła je i wyjrzała w ciemność. Nie było zbyt ciepło, dlatego zaniepokoiłam się, czy maluszkowi nie zaszkodzi zimne powietrze. Wpatrywałam się intensywnie w postać w oknie. Kasia, jakby przyciągana moim wzrokiem, wyszła na balkon i wychyliła się niebezpiecznie. Niemowlę zawisło nad przepaścią, chroniły je tylko ramiona matki. Co będzie, gdy…
– Ratunku! Ludzie, ratunku! – krzyknęłam ile sił w płucach, zanim zdążyłam pomyśleć, czy ma to jakiś sens.
Kasia zachwiała się niebezpiecznie, ale Artur zwabiony hałasem błyskawicznie do niej doskoczył i objął ramionami. Wszyscy troje powoli odeszli od okna. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się o ścianę. Odpoczywałam.
Kiedy trochę się uspokoiłam, zerknęłam w ich okna. Niczego nie zauważyłam. Zrobiło się późno, miałam nadzieję, że poszli spać. „Na dzisiaj koniec warty” – pomyślałam.
Kolejny wieczór przyniósł dobre nowiny
Zauważyłam, że po mieszkaniu kręci się kobieta w moim wieku. „Przyjechała babcia” – ucieszyłam się. „Ona się wszystkim zajmie, pomoże Kasi. Chyba już zauważyli, że Katarzyna przechodzi trudny okres i potrzebuje czasu, żeby się ze wszystkim uporać”.
Miesiąc później spotkałam Kasię na ulicy. Szła z koleżanką na spacer, obie pchały przed sobą wózki z dziećmi. Zagadane, roześmiane, nie zauważyły niepozornej kobiety. Kiedy mnie mijały, wstrzymałam oddech, chociaż wiedziałam, że Katarzyna nie może mnie rozpoznać. Dla niej nie istniałam, byłam anonimowym przechodniem, jakich dziesiątki mija się na ulicy każdego dnia. I dobrze, niech tak pozostanie.
Dziewczyna zupełnie inaczej się poruszała, szła elastycznym krokiem, głowę trzymała wysoko, najwidoczniej odzyskała radość życia. Odtańczyłam w duchu taniec radości. Teraz już wszystko będzie dobrze, złe chwile minęły.
Wieczorem zerknęłam z przyzwyczajenia w okna Artura i Kasi. Zasunięte do połowy firanki ograniczały pole obserwacji, więc powiodłam wzrokiem po innych piętrach. Na trzecim dwóch młodych mężczyzn rozpakowywało tekturowe pudła. Nowi lokatorzy! Wyglądali sympatycznie, ale coś przykuło moją uwagę…
Czytaj także:
„Sąsiadka mściła się, bo ostrzyła zęby na naszą działkę. Miesiącami podrzucała nam śmieci, a nawet zdewastowała ogród”
„Sąsiadka jędza i jej wściekły kundel, zamienili moją emeryturę w piekło. Jednak, gdyby nie ten pies, doszłoby do tragedii”
„Sąsiadka doprowadzała mnie do białej gorączki. Pluła jadem dalej niż widziała. Nie sądziłam, że ta jędza uratuje mi życie”