Nowe pantofelki były modne i eleganckie. Niestety, już po kilkunastu minutach zaczęły mnie obcierać. Musiałam kupić plaster z opatrunkiem, bo ból stawał się nie do wytrzymania, a do firmy, gdzie byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną, był jeszcze spory kawałek drogi.
Do pierwszej kłótni z nieznajomym mężczyzną doszło przed kioskiem Ruchu, w którym chciałam kupić plaster na moją nieszczęsną piętę. Facet stojący przy okienku w nieskończoność wybierał kartki pocztowe z jakimiś kwiatkami, nie przejmując się, że komuś może się spieszyć.
Czułam, że narasta we mnie furia
W dodatku starsza kobieta stojąca między nami z zainteresowaniem zaglądała mężczyźnie przez ramię, wyraźnie szukając pretekstu do rozmowy. Tylko tego brakowało, by zaczęła mu doradzać! Czułam, że narasta we mnie furia. Nie tylko cierpiałam z powodu obolałej pięty, ale bałam się, że spóźnię się na rozmowę. Wreszcie nie wytrzymałam i powiedziałam z przekąsem:
– Proszę pana, tam za rogiem jest poczta, może pan wybierać między kartkami, ile pan zechce. A tu jest kiosk, gdzie ludzie się zaopatrują w pilnie potrzebne rzeczy. Ja na przykład muszę kupić plaster. Proszę się więc pospieszyć.
Mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem.
– Tam za rogiem jest apteka, może pani kupić plaster nawet na odciski, prawdopodobnie też bez kolejki – powiedział i dalej oglądał kartki.
– Pan jest zwyczajnie złośliwy! – krzyknęłam wzburzona.
– A pani powinna panować nad swoją agresją. Tę poproszę – zdecydował się wreszcie, wyjmując portfel. Odszedł, obrzucając mnie kpiącym spojrzeniem pewnego siebie samca.
– Jest pan szalenie arogancki! – rzuciłam za nim ze złością.
– Histeryczka – odwzajemnił się.
Kupiłam opakowanie plastrów, stanęłam za kioskiem i zakleiłam pęknięty bąbel. Poszłam, stąpając ostrożnie w stronę starej, pięknie odrestaurowanej kamienicy, gdzie mieściła się siedziba firmy. Nagle zauważyłam, że w tę samą stronę zmierza gbur spod kiosku.
„A to pech, żebym się tylko z nim więcej nie spotkała” – pomyślałam.
Najpierw zwolniłam, ale po chwili spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że właśnie mija dziesiąta i nie ma co dłużej zwlekać, bo rzeczywiście nie zdążę na rozmowę. Niestety, arogancki facet stał na parterze i czekał na windę. Nie lubiłam wind i zamkniętych pomieszczeń.
Zanim weszłam, przyjrzałam mu się uważnie
W pierwszej chwili pomyślałam więc, aby wejść po schodach na piąte piętro, ale zaraz zarzuciłam ten pomysł. Wpaść do nowej firmy spóźniona, spocona i zasapana, to prawdziwa kompromitacja. Chcąc nie chcąc, stanęłam obok swojego wroga, ale ostentacyjnie odwróciłam się do niego plecami. Byłam wściekła, że musiałam się z nim spotkać ponownie. „Pewnie jak na złość okaże się, że pracuje w tej samej firmie” – pomyślałam, chociaż w budynku mieściło się jeszcze kilka innych. Postanowiłam, że będę milczeć przez całą podróż.
– Niestety, nie mam wpływu na szybkość windy – stwierdził złośliwie z udawanym ubolewaniem.
– Pewnie ją pan specjalnie zepsuł, widząc, że wchodzę do tego budynku – nie pozostałam mu dłużna.
– Pani mnie przecenia, nie znam się zupełnie na mechanizmie poruszającym windy. I przypisuje mi pani cechy, które prawdopodobnie sama posiada: złośliwość i mściwość – zauważył.
– Nie chce mi się wchodzić po schodach, ale chyba się zdecyduję. Jechać razem z panem to ponad moje siły.
– Niech je pani zmobilizuje, bo mamy windę! Obiecuję, że nie powiem ani słowa. Ale pod warunkiem że i pani będzie milczała – uśmiechnął się, przepuszczając mnie przodem.
Dobrze zbudowany brunet z zielonymi oczami i wydatnymi ustami, lekko uniesionymi w kącikach. „Przystojny drań” – skomentowałam w myśli, wchodząc do windy. Nacisnął piąte piętro, więc tylko skinęłam głową na znak, że ja również tam jadę. Spuściłam wzrok i próbowałam skupić się na czekającej mnie rozmowie, gdy nagle winda stanęła.
– No proszę – powiedział rozbawiony. – Najwyraźniej ma pani dzisiaj pecha.
– To wszystko przez pana! Co pan znowu zmajstrował?! – wrzasnęłam, tracąc nad sobą panowanie; czułam, że aż dygocę ze zdenerwowania.
– Chyba pani nie sugeruje, że siłą woli zatrzymałem windę? – odparł zaskoczony. – Po prostu się zepsuła.
Stałam oparta o ścianę kabiny i z przerażeniem myślałam, że „to” zbliża się nieuchronnie. Cierpiałam na klaustrofobię – lęk przed zamkniętymi pomieszczeniami. W dzieciństwie, kiedy miałam cztery lata, starsza koleżanka zamknęła mnie w opuszczonej szopie na siano stojącej daleko od domu babci.
Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał
Gdy wreszcie znaleźli mnie rodzice, byłam prawie nieprzytomna z przerażenia. Od wtedy, gdy tylko znalazłam się w ciasnym, zamkniętym miejscu, dopadał mnie paniczny lęk. W windach nigdy nie czułam się dobrze. Jednak póki jechały, panowałam nad strachem, przekonując siebie, że za chwilę wysiądę i będzie po wszystkim. Ale ta się zepsuła!
Metalowa klatka metr na metr, bez możliwości ucieczki… Zaczęło mi brakować powietrza, krew odpłynęła z twarzy, torba wypadła z rąk. Resztką sił zerwałam z siebie żakiecik. Ściany zaczęły się do siebie zbliżać, jakby chciały zamknąć nas w swoich kleszczach…
– Co ci jest, dziewczyno? – usłyszałam.
Zdążyłam zarejestrować białą plamę jego koszuli – musiał zdjąć marynarkę, w windzie zrobiło się naprawdę duszno.
– Mam klaustrofobię… – wyszeptałam, czując, że lecę na podłogę.
Chwycił mnie w ostatniej chwili.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze – powiedział kojącym głosem. – Wyobraź sobie, że jesteśmy na łące pełnej kwiatów. Jest tylko łąka, a na horyzoncie las i zachodzące słońce. Widzisz to?
– Mhm – mruknęłam, starając się wywołać w wyobraźni taki krajobraz.
Po chwili zorientowałam się, że nie zwalniając uścisku, wyjął z kieszeni telefon komórkowy.
– Haniu, posłuchaj uważnie. Jestem już w budynku, ale uwięziony w windzie między trzecim i czwartym piętrem. Zadzwoń natychmiast po mechaników i pogoń ich, mam tu dziewczynę chorą na klaustrofobię. Działaj!
Schował telefon i znów mnie objął obiema rękami.
– Zaraz tu będą – powiedział, gładząc mnie po głowie. – A na razie spacerujmy po tej łące. W czerwcu kwitną na niej najładniejsze kwiaty…
Uniosłam głowę, żeby nabrać powietrza, i nie otwierając oczu, wyszeptałam:
– Rumianek…
– Cudowny zapach – zamruczał, muskając ustami moje oczy i policzki.
– Rumianek – odpowiedziałam całkiem przytomnie. – Płuczę włosy rumiankiem – dodałam.
– Wspaniały aromat – mężczyzna pocałował moje włosy.
Lęk odpływał gdzieś daleko
Teraz był tylko ten facet obejmujący mnie silnymi ramionami, a dokoła łąka mieniąca się wszystkimi barwami zachodzącego słońca. „Chyba zbyt długo byłam sama” – pomyślałam w półśnie. Całował mnie długo i delikatnie, aż serce zaczęło mi łomotać w piersi, i to wcale nie ze strachu! Uniosłam powieki i spojrzałam mu w twarz. Nieco zawstydzona wtuliłam się z powrotem w jego marynarkę.
– Uwielbiam taką terapię, ale mogę przez nią stracić pracę. Jestem umówiona na rozmowę z szefem w pewnej firmie, Kamilem N., a tymczasem czuję w głowie zupełny zamęt i pewnie szminka mi się rozmazała.
– Jak się nazywasz? – mężczyzna odsunął się ode mnie, a ja poczułam, jak ramiona drżą mu od tłumionego śmiechu. – Dorota M. to ty?
Przytaknęłam zdumiona.
– No i jak tu nie mówić o zrządzeniu losu? – teraz już śmiał się otwarcie. – Kamil miał przeprowadzić z tobą rozmowę kwalifikacyjną, a ja miałem cię przepytać z niemieckiego. Po prostu zmieniła się kolejność. Jak dotąd, idzie nam całkiem nieźle! – i znów pochylił nade mną twarz.
W tym momencie winda ruszyła, ale my, połączeni w pocałunku, nie mogliśmy się od siebie oderwać. Dostałam tę pracę.
A Rafał – tak ma na imię mój wybawiciel – teraz jest moim chłopakiem. Często, gdy jadę z nim windą, pocałunkami broni mnie przed klaustrofobią. Choć tak naprawdę nie musi już tego robić, bo przestałam się bać.
Czytaj także:
„Przyjaciel z dzieciństwa zamienił się w zgorzkniałego mruka. Gdy z nim rozmawiałem, nie wierzyłem, że to ten sam człowiek”
„Zamiast mnie, awans w pracy dostał mniej kompetentny kolega. Byłam pewna, że ktoś podłożył mi świnię, tylko pytanie kto?”
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”