„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”

Mężczyzna, który odkrył swoją pasję fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Dłubanie w drewnie mnie uspokajało, jednocześnie dawało satysfakcję, bo płacono mi za moją pracę i chwalono za umiejętności. >>Świetne. Super. Ma pan fach w rękach. Talent w genach<<. Lubiłem tego słuchać. Nie wiem, czy to próżność, ale cieszyło mnie, że komuś podoba się to, co dla niego stworzyłem”.
/ 20.10.2022 15:15
Mężczyzna, który odkrył swoją pasję fot. Adobe Stock, leszekglasner

– Jeszcze jeden dzień w tej robocie, a nie wytrzymam – myślałem, przekładając papierki ze sterty na stertę. Kolejny klient, kolejna sprawa, kolejna tragedia… Miałem serdecznie dość pracy w agencji ubezpieczeniowej, ale nie miałem też wyboru. Żona na wychowawczym, dwójka dzieci na utrzymaniu, w tym jedno ze problemami zdrowotnymi – każdy grosz się dla nas liczył.

Starałem się znaleźć coś innego, ale w takim miasteczku jak nasze to prawie niemożliwe. Równie trudno było znaleźć żłobek, który przyjąłby dziecko z padaczką. Dyrekcja zwyczajnie bała się konsekwencji, komplikacji, problemów. Zresztą najpierw ktoś musiałby dać pracę młodej matce z chorym dzieckiem. Marzenie ściętej głowy. Zresztą Ela – choć niby się za czymś rozglądała – wolała być z małą w domu. Wiedziała, co robić w razie ataku, nie stresowała się, że ktoś inny nie będzie umiał pomóc Dorotce w razie czego.

Męczyłem się więc w tej robocie, starając się wyrobić jak największą premię, żeby na wszystko wystarczyło, ale czasami było to po prostu niemożliwe. W każdym miesiącu trafił się jakiś gamoń, który złożył skargę na zbyt małą kwotę odszkodowania albo na zwłokę, albo na niemiłą obsługę… A nasz cwany pracodawca skwapliwie to wykorzystywał i od razu obcinał pensje, nieważne, czy zasadnie, czy nie.

Szlag mnie trafiał

Kiedy byłem bliski wybuchu, schodziłem do piwnicy i tam się wyżywałem. Najpierw tylko przeklinałem. Głośno i soczyście. Potem brałem strug dziadka i heblowałem drewno. To było jak terapia: prosta, jednostajna czynność, która mnie wyciszała. Później wydobyłem też dziadkowe dłuta i zacząłem dłubać w znalezionych w lesie kawałkach drewna.

Nie miało znaczenia, co mi z tego wychodziło, czy miało ręce i nogi. Grunt, że po takim struganiu i dłubaniu w piwnicy, wspinałem się na górę dużo spokojniejszy i bezpieczniejszy dla otocznia.
Któregoś dnia żona wróciła ze spaceru z małą jakaś markotna.

– Co jest?

– Zapomniałam o urodzinach Gośki…

Niedobrze. Małgorzata była jej siostrą, wredną jak sto srok i pazerną. Oczekiwała prezentów na urodziny, imieniny i Gwiazdkę. Przyjęcie urodzinowe wyprawiała dość skromne – kawa, ciasto, ruski szampan – ale podarunki omawiała potem tygodniami. Chyba z braku innego ciekawszego hobby.

Mogliśmy kupić coś na odczepnego, ale akurat zapłaciliśmy za terapię małej i na koncie zostały resztki, które musiały nam wystarczyć na podstawowe potrzeby do mojej kolejnej wypłaty. Prezentów urodzinowych dla złośliwych szwagierek te potrzeby nie obejmowały. Nawet tanich.

– Mam pomysł! Poczekaj chwilę! – rzuciłem i zbiegłem do piwnicy.

Parę dni wcześniej przytargałem spory korzeń, który miał mi posłużyć do wyładowania złości, gdybym znowu się wkurzył, co było pewne jak amen w pacierzu. Postanowiłem go użyć właśnie teraz. Pójdę na te durne urodziny wyluzowany i z darmowym prezentem.

Wyszperałem sznur do lampy z obsadką, którą mieliśmy zamontować jako dodatkowe oświetlenie nad stołem w salonie, ale oczywiście wciąż brakowało mi czasu. Zabrałem się do roboty. Tu podszlifowałem, tam okorowałem, tu i tam puściłem w ruch dłuto. Przewierciłem w jednym miejscu, by zamontować elektryczny kabel… i proszę bardzo. Wystarczyło dokupić żarówkę i designerska lampa gotowa.

– Jacyś hipstersi mogliby dać za nią nawet parę stówek – zachwalałem dzieło własnych rąk.

Ela, znając swoją wybredną, marudną siostrę, nie była przekonana, ale w końcu wzruszyła ramionami. Lepszy rydz niż nic. Na urodzinach lampa zrobiła furorę. Naprawdę, tego się nie spodziewałem. Goście tak się zachwycali, że aż mi się głupio zrobiło. Wystrugałem coś na szybko, na odczepnego – żeby nie iść z pustymi rękami – może nie byle jak, bo jak robić, to porządnie, ale… No, nie oczekiwałam tylu ochów i achów.

Jakby naprawdę im się podobała moja lampa

Kilka osób zapytało, gdzie kupiłem to cudo, a gdy przyznałem się, że sam zrobiłem, chcieli coś w podobnym stylu, niekoniecznie lampę… Wróciliśmy z żoną do domu w ciężkim szoku. Nie zdziwiłbym się, gdybym musiał tłumaczyć się z kiepskiego prezentu, a tu szwagierka wydawała się zadowolona, a reszta chciała składać zamówienia.

– Hm, może faktycznie byś spróbował? Zawsze parę groszy by wpadło, a ty lubisz dłubać w drewnie…

Bakcylem stolarki zaraziłem się od dziadka. Lubiłem obserwować go przy pracy. Dziadek, z zawodu stolarz, nie mógł przeboleć, że trafił mu się syn, co miał dwie lewe ręce do prac… ręcznych. Próbował więc mnie zachęcać i szkolić, ale zmarł, gdy miałem dziesięć lat.

Bez jego nadzoru rodzice nie pozwalali mi tykać ostrych stolarskich narzędzi, więc wylądowały w składziku. Teraz z nich korzystałem, ale amatorsko, bez żadnej wiedzy i większej wprawy. Jednak ochotę, by spróbować, miałem, pewnie. Te zachwyty gości u Gośki… Nic bardziej nie podnosi męskiego ego niż ludzki podziw.

Na początku szukałem „ciekawych” korzeni albo gałęzi i robiłem z nich lampy. Wrzucałem ogłoszenia do netu i moje dzieła znajdowały nabywców w ciągu kilku dni, a niektóre nawet w ciągu paru godzin. Wciąż mnie to szokowało. Zacząłem czytać książki o obróbce drewna, by potem teorię stosować w praktyce.

Poszerzyłem też swoją ofertę o stoliki do kawy z plastrów drewna, które ostatnio były modne, a proste w wykonaniu. Mogłem nadal pracować w piwnicy, bo nie potrzebowałem do tego dużo miejsca ani specjalistycznych narzędzi. Wszystko znajdywało swoich nabywców. Mimo wyrzutów sumienia, że nawet w domu zostawiam Elę samą z dziewczynkami, coraz częściej się uśmiechałem.

Dłubanie w drewnie mnie uspokajało, jednocześnie dawało satysfakcję, bo płacono mi za moją pracę i chwalono za umiejętności. Świetne. Super. Ma pan fach w rękach. Talent w genach. Lubiłem tego słuchać. Nie wiem, czy to próżność, ale cieszyło mnie, że komuś podoba się to, co dla niego stworzyłem. A dodatkowa kasa do domowego budżetu bardzo się przydawała.

Liczba zamówień rosła

Na tyle, że koniecznością stawało się zarejestrowanie działalności gospodarczej, bo wchodziłem do szarej strefy. Poza tym nie bardzo miałem czas, by realizować wszystkie zlecenia. Praca na etat nie pozwalała.

– A jakbyś wziął urlop bezpłatny? Na cały miesiąc, hm? – sugerowała Ela. – I robił tylko to? Sprawdzimy, czy dałoby się z tego przeżyć…

Wahałem się. Etat oznaczał składki, stałą pensję i bezpieczeństwo, nawet jeśli nie znosiłem ani tej roboty, ani swojego szefa. A jeśli ta moja stolarska popularność to chwilowa sprawa? Z czego utrzymam rodzinę? O dziwo, Ela się nie wahała. Kusiła, przekonywała i powtarzała, że we mnie wierzy. Z duszą na ramieniu złożyłem więc podanie o urlop bezpłatny, a potem harowałem jak wół, żeby zarobić na „struganiu i dłubaniu” jak najwięcej. Gdy podliczyłem, ile przez ten miesiąc się uzbierało…

– Kochanie, powinieneś założyć firmę. Masz dowód – żona przytuliła mnie i pocałowała. – Talent twojego dziadka nie zginął. Ty go masz, więc rób z niego użytek.

Rzuciłem się na głęboką wodę. Złożyłem wypowiedzenie, na pożegnanie słysząc od szefa, że jeszcze tu wrócę i będę błagał o swoją dawną posadę. Miałem nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Wynająłem niewielki garaż, w którym urządziłem warsztat, założyłem firmę, potem szukałem tartaków, w których mógłbym kupić drewno jak najtańsze i jak najlepsze.

Nadal też wypatrywałem ciekawych form w lesie – na spacerach z moimi dziewczynami – bo od tego się zaczęło i nie chciałem porzucać robienia lamp. Z biegiem czasu rozwinąłem się i tworzyłem wiele innych rzeczy, łączyłem też drewno z metaloplastyką. Ludzie lubili proszkowaną na czarno stal. Znalazłem kowala, który wykonywał dla mnie detale z żelaza, i to był strzał w dziesiątkę. Cokolwiek razem stworzyliśmy, schodziło na pniu.

Nie wiem, co przyniesie los

Po roku prowadzenia własnej firmy okazało się, że nadal wychodzę na plus, i to sporo w porównaniu do zarobków w korporacji. Niemierzalną wartością był fakt, że robiłem to, co kochałem. Do czterdziestki nawet nie pamiętałem, że taką frajdę sprawiały mi lekcje u dziadka i praca z drewnem. Wtedy to była raczej zabawa, teraz pasja i praca w jednym. Po dwóch latach musiałem wynająć większe pomieszczenie. Tak mi się biznes rozkręcił.

Nie wiem, co przyniesie los. Czy będę mógł dalej utrzymywać się ze stolarstwa, czy trzeba będzie poszukać pracy gdzie indziej? Wszystko się zmienia, świat weryfikuje nasze plany. Jedno się nie zmieni. Nie przestanę myśleć o drewnie, uwielbiam z nim pracować. Kocham tworzyć coś użytecznego albo ładnego, a najchętniej połączenie jednego z drugim.

Drewno daje mi wolność. Czasem uczy pokory, gdy staram się nagiąć je do własnej wizji, a ono się nie poddaje lub pęka. Nie zamierzam stać w miejscu. Ciągle uczę się nowych rzeczy, czytam, rozmawiam ze stolarzami, chodzę na kursy. Stolarka to mój sposób na życie, choć odkryty przypadkiem i nieco mimo woli. 

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka przeczuwała wszystko. Wiedziała, że jestem w ciąży przede mną. Przewidziała też... swoją śmierć”
„Poszukiwanie miłości to istna mordęga. Straciłam całe lata chodząc na drętwe randki i zastanawiając się, czego mi brakuje"
„Moją żonę poznałem w dość nietypowy sposób. Zanim po raz pierwszy ją zobaczyłem, zakochałem się w... jej głosie”

Redakcja poleca

REKLAMA