Portal randkowy? To nie dla mnie! Ja muszę najpierw człowieka zobaczyć, spojrzeć mu w oczy, uśmiechnąć się. Tak, ten pierwszy kontakt wzrokowy jest dla mnie bardzo ważny. Zawsze tak myślałam. Dlaczego więc pewnego dnia założyłam konto na portalu randkowym? Chyba dlatego, że właśnie skończyłam 30 lat i wokół mnie coraz mniej było facetów, z którymi mogłam wymieniać zalotne spojrzenia.
Większość miała już na palcach obrączki!
Moje przyjaciółki przestały przebierać, jak to miały do niedawna w zwyczaju, i szły do ołtarza albo ze swoimi chłopakami poznanymi jeszcze w liceum, albo z pierwszymi, którzy im się oświadczali.
– A na co mam czekać? – spytała mnie jedna z wyżej wymienionych, Aśka, kiedy zadzwoniłam do niej zaskoczona, że wychodzi za mąż za człowieka, z którym jeszcze kilka miesięcy temu chciała się rozstać. – Uwierz mi, kochana, wypatrywanie księcia z bajki na nic się nie zda. Trzeba brać to, co jest, bo jeszcze trochę, a załapiesz się jedynie na wyprzedaż najgorszych egzemplarzy.
Muszę przyznać, że ta jej obrazowa metafora dała mi do myślenia. I tak pewnej nocy, płacząc jak wariatka nad sobą i faktem, że od wielu miesięcy jestem sama, założyłam konto na portalu randkowym. Co prawda rano, kiedy już nieco ochłonęłam, pożałowałam tego kroku i chciałam je skasować, ale okazało się, że miałam już w skrzynce kilka wiadomości od facetów, którzy chcieli ze mną porozmawiać! Wystarczyła zaledwie doba, a ja gadałam na czacie z całkiem fajnym Rafałem, odpisywałam na wiadomość Bernardowi i zastanawiałam się, czy warto zaczepić Adama, skoro podoba mi się jego profil. Przesiedziałam przed komputerem z wypiekami na twarzy pół nocy z soboty na niedzielę i już wiedziałam: dałam się wciągnąć!
Uznałam, że portal randkowy to całkiem fajna rzecz. Fajna, ale i niebezpieczna, bo człowiek tak naprawdę nigdy nie wie, z kim się potem umawia… Miałam się o tym przekonać na własnej skórze. Dwie pierwsze randki nie wypaliły, bo faceci byli nudziarzami, trzeci zaś śmierdział, jakby nie mył się od dwóch tygodni. Siedziałam obok niego w kinie i robiło mi się niedobrze, aż w końcu uciekłam od niego pod pretekstem pójścia do toalety. Po kilku takich wpadkach mocno się zniechęciłam, ale Radkowi postanowiłam dać szansę. Był zabawny i nawet dość przystojny, przynajmniej sądząc ze zdjęcia. Umówiliśmy się w miłej kawiarence mieszczącej się niedaleko mojego domu, do której kiedyś przychodziłam ze swoim byłym.
Sama nie wiem, dlaczego ją wybrałam
Wiązało się z nią tyle wspomnień… Także to ostatnie, nie najlepsze, bo właśnie tutaj Mateusz powiedział mi, że odchodzi, bo jego koleżanka z pracy, którą poznał cztery miesiące temu, jest z nim w ciąży. Idąc tam, miałam nadzieję, że złe wspomnienia nie zepsują mi miłego spotkania z Radkiem. Czekałam na niego z bijącym sercem, bo trochę się spóźniał.
– Coś podać? – po raz kolejny podszedł do mnie kelner. – Mamy pyszną szarlotkę.
– Na razie dopiję kawę – stwierdziłam.
– Oczywiście. W razie czego jestem w pobliżu – lekko się ociągał z odejściem.
„Ma miły uśmiech… – przebiegło mi przez głowę. – I takie jasne oczy. Jak wyblakłe chabry na polu, gdy zbliżają się żniwa”.
Moje rozmyślania o miłym kelnerze przerwał Radek, który właśnie wpadł do kawiarni mocno zziajany.
– Przepraszam za spóźnienie – wydyszał.
– Nic nie szkodzi – odparłam z miłym uśmiechem.
Nastąpiła mała krzątanina, bo zamówił coś do picia, a ja wzięłam tę polecaną szarlotkę. Rozmowa na początku się nie kleiła. Może dlatego, że każde z nas przyglądało się temu drugiemu. Kiedy zaczęliśmy się rozkręcać, poczułam, że druga kawa to już trochę za dużo dla mojego pęcherza.
– Przepraszam na moment, zaraz wracam – powiedziałam więc do Radka, zabrałam torebkę i pobiegłam do łazienki.
Była nieduża i na uboczu, w takim małym korytarzyku za szatnią. Weszłam do kabiny, zrobiłam, co trzeba, rozmyślając o Radku i o tym, że nie jestem pewna swojego pierwszego odczucia co do niego. Sprawiał wrażenie o wiele bardziej zdystansowanego, niż kiedy rozmawialiśmy przez internet, wręcz obcego.
Był speszony i dziwnie spięty
„Może mu przejdzie” – pomyślałam, chcąc przesunąć zasuwkę.
A ona… ani drgnęła! Szarpnęłam ponownie – i nadal nic.
„Jasny gwint! Chyba się zacięła! – pomyślałam zdenerwowana. – No co za idiotyczna sytuacja! Rodem z głupiej komedii…”.
Tak czy inaczej, robiło się coraz mniej ciekawie. Próbowałam otworzyć te drzwi na wszelkie sposoby, jednak one ani drgnęły. Na dole prześwit był za mały, żebym się pod nimi przeczołgała, bo i o tym pomyślałam w chwili skrajnej desperacji. A co do góry… No cóż, właściwie mogłabym spróbować przejść jakoś górą, i gdybym była w spodniach, pewnie spokojnie by mi się to udało. Jednak miałam na sobie minispódniczkę, w dodatku bardzo wąską…
„No to koniec!” – pomyślałam, mając jeszcze nadzieję, że Radek się zaniepokoi moim zniknięciem i pójdzie mnie szukać.
A może do niego zadzwonić?! Przełamałam wstyd, bo to przecież straszny obciach zadzwonić do chłopaka na pierwszej randce i poprosić go o uwolnienie z toalety… Zadzwoniłam; raz, drugi, trzeci, ale… nie odebrał! Mogłam tylko czekać, aż jakaś kobieta będzie chciała skorzystać z toalety i narobi szumu, że jest wciąż zajęta. Czas płynął, a ja ciągle tkwiłam uwięziona w kabinie. W końcu nadeszło wybawienie. Usłyszałam szczęk zamka, powoli otwierające się drzwi i nieśmiały głos kelnera:
– Halo? Jest tam kto?
– Tak, ja! Drzwi się zatrzasnęły i nie mogę wyjść! – wykrzyknęłam z ulgą.
Uwolnienie mnie zajęło mu kilka kolejnych minut, bo musiał znaleźć śrubokręt i odkręcić zasuwkę z drugiej strony. Kiedy wreszcie opadła na podłogę, wyskoczyłam z tej kabiny jak pajacyk na sprężynie z pudełka i pobiegałam do sali, jednak zastałam tam tylko dwa puste krzesła i moją szarlotkę stojącą samotnie na stoliku, z rozpuszczonymi już lodami…
– A gdzie mój towarzysz? – zapytałam bezradnie kelnera, który stanął obok mnie.
– Wyszedł kilka minut temu, zapłacił za swoją kawę – odparł, gapiąc się w podłogę.
Musiałam mieć głupią minę
Kelner popatrzył na mnie ze współczuciem.
– To ja może... zamienię pani szarlotkę na świeżą – zaproponował.
– Nie trzeba! Zapłacę i pójdę – zbierało mi się na płacz, bo nic nie rozumiałam.
Było mi przykro i głupio, że ten cały Radek tak mnie potraktował, choć z drugiej strony wcale nie był taki wspaniały. Nie miałam powodu płakać. Ale dla formalności zadzwoniłam do niego jeszcze raz. Odebrał.
– Wyszedłeś? – pytałam z wyrzutem.
– Skoro ty sobie poszłaś pierwsza!
– Ale ja byłam tylko w toalecie! – wyjaśniłam. – Dzwoniłam do ciebie, żebyś mnie uwolnił z kabiny, bo się zatrzasnęłam!
– Miałem wyłączony telefon. Zawsze tak robię, kiedy mam jakieś spotkanie – wyjaśnił, nie wiedzieć czemu, obrażonym tonem.
– No i co teraz? Wrócisz? – zapytałam z rozpędu, chociaż sama nie byłam pewna, czy w ogóle tego chcę.
– Wiesz, chyba nie… Za dziesięć minut mam pociąg, pojadę już do domu.
Poczułam… ulgę
Bo przecież przez ostatnie minuty wcale nie myślałam o Radku! Tylko o… błękitnych oczach kelnera. I o tym, że chyba widziałam w nich nie tylko współczucie, ale i zainteresowanie.
– Może w sumie zjem tę szarlotkę – oświadczyłam więc kelnerowi, który teraz wyglądał inaczej: był bez fartucha.
– Skończyłem już pracę – wyjaśnił. – Ale pani szarlotkę chętnie przyniosę.
I przyniósł. A potem jakoś tak nie odchodził, tylko jakby na coś czekał.
– Lubi pan to ciasto? – spytałam.
– Bardzo – uśmiechnął się.
– To zapraszam! – podałam mu widelczyk, a sama wzięłam łyżeczkę od kawy.
No i zjedliśmy je razem, patrząc sobie w oczy. Ta nasza pierwsza wspólna szarlotka faktycznie była wyśmienita. Jej smak zapamiętamy z Łukaszem na zawsze i nawet żartujemy sobie, że tort na naszym ślubie także będzie jabłkowy. Bo to przecież nasz smak – odkąd się poznaliśmy.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”