„Usłyszałam, że wybrałam sobie pracę, w której kobieta nie da rady. Chciałam udowodnić, że się mylą”

Wmawiano mi, że praca w leśniczówce nie jest dla kobiety fot. Adobe Stock, Tanja Esser
„– Samotna kobieta w lesie? To chyba nienajlepszy pomysł... To ciężki kawałek chleba, zwłaszcza dla kobiety – zauważył. – Czy jest pani pewna? A gdyby chciała pani… hm… No, gdyby chciała pani założyć rodzinę? Dzieci trzeba będzie dowozić do szkoły, no i w pobliżu raczej nie będą miały znajomych”.
/ 06.06.2023 12:30
Wmawiano mi, że praca w leśniczówce nie jest dla kobiety fot. Adobe Stock, Tanja Esser

Brnęłam w mokrym śniegu po kolana i zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno wiem, co robię. Plecak był ciężki, zimowa kurtka okazała się za ciepła. No, idealna na spacery po mieście, ale tu, w lesie, było mi w niej za gorąco. Zdjęłam już czapkę i szalik, ale i tak byłam zgrzana. Nie było dużego mrozu, śnieg topniał i co chwila z drzew spadały na ziemię wielkie, mokre pacyny. Prawdę mówiąc, ośnieżony las widziany z okien autobusu wyglądał bajkowo, ale w rzeczywistości już się taki nie wydawał. Stanęłam na chwilę, żeby złapać oddech i spojrzałam w dal. Wydawało mi się, że spomiędzy drzew przebija dach domu. Zgodnie z moimi informacjami, do leśniczówki miałam nie więcej niż kilkaset metrów. W sumie półtora kilometra od przystanku, na którym wysiadłam z PKS–u. Niby niezbyt daleko, ale gdy idzie się po nieodśnieżonej drodze, to każdy metr nagle się wydłuża.

A tu odśnieżarki nie było...

Z każdym krokiem traciłam wiarę w sens tego, co chcę zrobić. Kiedy w pracy zgłosiłam wniosek, że chcę być prawdziwym leśnikiem i pracować w leśniczówce, naczelnik wydziału wezwał mnie do siebie.

– Zaczęła pani w gminie pracować zaraz po studiach i z tego, co wiem, wszyscy są zadowoleni z pani pracy – powiedział. – Skąd ten pomysł?

Mnie też się ta praca podobała i dużo się nauczyłam – powiedziałam dyplomatycznie. – Ale wie pan, kiedy wybierałam leśnictwo jako kierunek studiów, to myślałam raczej o pracy w terenie, a nie za biurkiem.

– To ciężki kawałek chleba, zwłaszcza dla kobiety – zauważył. – Czy jest pani pewna? A gdyby chciała pani… hm… No, gdyby chciała pani założyć rodzinę? Dzieci trzeba będzie dowozić do szkoły, no i w pobliżu raczej nie będą miały znajomych. Są oczywiście leśniczówki blisko wsi, czy nawet we wsi, ale to nie pani będzie decydowała, gdzie panią przydzielą.

– O rodzinie na razie nie myślałam, a las kocham – odpowiedziałam stanowczo, za wszelką cenę nie pozwalając się pozbawić marzeń.

Samotna kobieta w lesie? To chyba nienajlepszy pomysł – powiedział, ale widząc moją minę, dodał. – Ja oczywiście nie będę stawał na drodze do szczęścia, po prostu uprzedzam, że realia nie zawsze są takie, jak nasze wyobrażenia. Przyjmę, rzecz jasna, wniosek... Ale wie pani co? Mam pomysł. Tylko proszę dać mi chwilę, sprawdzę i powiem, o co mi chodzi.

Dwa dni później wezwał mnie do siebie

– Jeden z leśników odchodzi niedługo na emeryturę – podsunął mi jakąś mapkę pod nos. – No, powiedzmy, powinien odejść, bo jest w stosownym wieku, ale nie bardzo chce. W każdym razie, zgodził się, żeby pani pojechała do niego na miesiąc, na staż. Formalnie mamy prawo oddelegować pracownika, więc na razie nie straci tu pani etatu, a tam sprawdzi, jak to wygląda, czy faktycznie da pani radę. Miesiąc to co prawda niedługo, ale znam tego leśnika i przy nim zobaczy pani prawdziwą pracę w lesie. Tę lżejszą część, bo akurat zima, ale zawsze coś. Może być?

Nie wahałam się ani sekundy. Leśniczówka w lesie, z dala od cywilizacji, drewniana! I to zimą, kiedy las wygląda tak bajkowo i pięknie... No, to teraz mam ten bajkowy i piękny las. Jeszcze nie doszłam na miejsce, a już wychodzi mi uszami. Miałam tylko nadzieję, że w leśniczówce jest ciepło, a ten facet jest sympatyczny. Ciepło w kuchni było, owszem. Leśniczówka nie była duża – w jednej części kuchnia i pokój gospodarza, pośrodku łazienka, w drugiej biuro i mały pokoik. Tu miałam się rozlokować. Jest jeszcze góra, ale tam nie jest doprowadzone ogrzewanie.

– Kiedyś letniaki przyjeżdżały, albo studenci, na praktyki, ale teraz to już nie – wyjaśnił pan Zenon.

Właściwie to nie wiem, jakie zrobił na mnie wrażenie. Wysoki, żylasty, z wąsami i zbyt długimi włosami. Takimi, co to ani kucyka związać, ani uczesać porządnie. Nie był zbyt serdeczny ani wylewny – ale zrzuciłam to na karb tego, że od wielu lat mieszka sam.

Przynajmniej tak to wyglądało

Zaprowadził mnie do pokoju, pokazał, gdzie jest kuchnia i łazienka i poinformował:

– Kucharz ze mnie żaden, to lepiej będzie, jak sobie pani sama będzie gotować. Na zakupy zawiozę, mam samochód. Latem to rowerem jeżdżę, to blisko, ledwie osiem kilometrów.

– Oj, ale ja nic nie mam, nie sądziłam… Nie zabrałam ze sobą jedzenia.

– Przecież z głodu nie dam zginąć, podzielę się – uśmiechnął się, po raz pierwszy.

Pomogłam mu przygotować kolację, a on opowiedział mi – dość enigmatycznie – na czym ma polegać moja praca. A potem poszłam spać. A raczej położyłam się do łóżka, bo o spaniu nie było mowy. Raz, że było mi zimno – co prawda, pan Zenon rozpalił w piecu, ale chyba jeszcze nie zdążyło się nagrzać. Dwa – za dużo wrażeń. A trzy... No cóż, pierwszy raz spałam praktycznie sama w domku w lesie. Świadomość, że ktoś jest dopiero za wielką, ciemną sienią i kuchnią nie podnosiła mnie na duchu. A las i drewniany dom żyły swoim życiem. Coś skrzypiało, pukało w okno, szeleściło. Zostawiłam zapalone światło, ale i tak się bałam. W dodatku wstawałam kilka razy, żeby dorzucić do pieca, bo bałam się, że zgaśnie i zamarznę. Ale chyba wreszcie udało mi się zasnąć, bo kiedy obudziło mnie pukanie do drzwi, w pokoju było zimno, a w piecu się ledwie żarzyło.

– Pani Aniu, czas wstawać, robota czeka – usłyszałam.

Na dworze było jeszcze ciemno, a zegarek pokazywał 6.00 rano. „Czy on zwariował?!”. Ledwie przytomna ubrałam się szybko i powlokłam do kuchni. Pachniało kawą.

– Zbożowa, najlepsza – powiedział, podsuwając mi kubek. – I jajecznicę zrobiłem.

Aż się wzdrygnęłam. Zazwyczaj na śniadanie jadłam płatki owsiane albo piłam tylko sok pomarańczowy. Kawę piłam w pracy – prawdziwą...

– Tu trzeba się dobrze odżywiać, żeby mieć siłę – powiedział, widząc moją minę. – A buty ma ciepłe?

– Mam, takie wiązane, za kostki – przytaknęłam, z trudem połykając jajecznicę.

Nawet była smaczna, ale o 6.00 rano?!

– Oj, to krótkie – zmartwił się. – Śniegu nawaliło... No nic, zobaczymy.

No i zobaczyłam! Najpierw wręczył mi dwa worki – jeden z solą, a drugi z sianem. Sam zarzucił sobie kartofle na ramię.

– Tylko tu blisko pójdziemy, zrzucimy, a potem obejrzymy pozostałe paśniki – wyjaśnił. – Jak puste, to wrócimy i weźmiemy samochód. A tu, to nie ma jak dojechać, ale to blisko.

Ciekawa byłam, jaka odległość to dla niego daleko? Bo szliśmy dobre pół godziny! Znowu się zgrzałam i zasapałam.

– Nienawykła panna do chodzenia, a to szybko trzeba załatwić – zmartwił się, kiedy załadowaliśmy paszę do paśnika. – No nic, to wrócimy od razu po samochód, bo dzień krótki, po nocy nie będziemy jeździć.

Ucieszyłam, ale na krótko

Bo w sumie i tak ładowanie wszystkiego do wozu i potem nakładanie do paśników to była ciężka praca. Wróciliśmy do domu koło 15.00.

– No, to na dziś wystarczy, chociaż jeszcze drzewa warto by narąbać? – zastanowił się, a potem powiedział. – Ale dobrze, to pani Ania ugotuje obiad, a ja pójdę do drewutni. Co trzeba, w lodówce znajdzie.

Znalazłam i ugotowałam, nawet pochwalił. Myślałam, że to już spokój będzie, ale on po obiedzie rozłożył mapę na stole.

– Jutro trzeba obejrzeć drzewa – oznajmił. – Bo mieliśmy zarazę, chorują, na wycinkę trzeba wybrać. Zna się na chorobach drzew?

– Miałam na studiach – przytaknęłam. – Ale w praktyce...

– Dobrze, dobrze, ja pomogę na początek, potem pani Ania sama będzie chodzić.

Przeraziłam się, ale potem pomyślałam, że przecież tego właśnie chciałam. Wyznaczanie drzew to też obowiązek leśniczego! Ale już po tygodniu miałam dość. Codziennie podjeżdżaliśmy w nowe miejsce samochodem, a potem przedzieraliśmy się przez śnieg i krzaki, żeby zaznaczyć drzewa do wycinki. Chore, rosnące zbyt gęsto, przeznaczone do tartaku... Żmudna robota i w sumie dość trudna. Jednak studia to tylko kawałek wiedzy, w praktyce okazało się, że bez wsparcia nie dałabym sobie rady. Codziennie też sprawdzaliśmy paśniki. No i trzeba było jeździć do sklepu – w sumie, cały dzień byliśmy w ruchu. Gotowaniem się podzieliśmy, jeden dzień ja robiłam obiad, drugiego – pan Zenon. Kolacja to był mój obowiązek, śniadanie szczęśliwie robił gospodarz. Dla mnie ta godzina była zabójcza. Chociaż wieczorem wcześnie padałam – zmęczona, dotleniona.

A poza tym, co było tu robić?

Telewizji nie było, internet działał albo nie. Radio było, ale ile można słuchać? On czytał książki. Ja też próbowałam, ale zazwyczaj już po kilku stronach zasypiałam. Ledwie wytrzymałam przez ten miesiąc. Pan Zenon nawet starał się mi pomagać na swój oschły sposób, ale kiedy pomyślałam sobie, że miałabym zostać z tym wszystkim sama, kiedy wyobraziłam sobie, że sama mieszkam w domku w lesie… Brr.

Nie, jednak to nie dla mnie. Tylko nie wiem, jak przyznać rację mojemu naczelnikowi. Już i tak mi źle z faktem, że moje marzenia odfrunęły w siną dal…

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA