Ja i moje trzy przyjaciółki urządzamy sobie raz w miesiącu babski wieczór. Wiecie – gadamy, plotkujemy, użalamy się na naszych facetów, dzieci i teściowe. To pomaga przetrwać kolejne trzydzieści dni.
Jednak ostatnie spotkanie wcale nie było udane. Wyczerpało nas użeranie się z dziećmi, które sądzą, że święta robią się same i ich obowiązkiem jest jedynie wyjęcie prezentów spod choinki, z teściową, która po raz kolejny daje do zrozumienia, że gdyby to ona szykowała wigilię, wieczerza miałaby wreszcie odpowiedni smak i atmosferę, czy wreszcie z mężem, który jak co roku uważa, że będzie ideałem, jeśli po prostu usunie się z widoku. Tak, Boże Narodzenie wyssało z nas radość życia niczym jakiś energetyczny wampir. Teraz powoli wracałyśmy do równowagi.
No więc siedziałyśmy zgaszone nad lampką wina, kiedy Baśka powiedziała:
– A może opowiemy sobie o czymś, co kiedyś zrobiłyśmy, a teraz strasznie się tego wstydzimy?
Popatrzyłyśmy na nią ze zdziwieniem.
– Dlaczego miałybyśmy zdradzać takie rzeczy? – spytała z niesmakiem Jolka. – Żeby poczuć się jeszcze gorzej?
– Nie – odparła Baśka. – Żeby poczuć, że kiedyś było gorzej, ale jakoś to przetrwałyśmy.
Coś w tym było, chociaż wszystkie cztery znamy się niemal od piaskownicy i wydawałoby się, że już wszystko o sobie wiemy. A przecież każda z nas miała taką opowieść ukrytą w zakamarkach pamięci, by nie rzucała się sumieniu w oczy.
Jak tylko zgodziłyśmy się, że to może być dobry pomysł na postawienie nas znów na nogi, wiedziałam, o czym będę chciała opowiedzieć.
Niezły prezent na rocznicę ślubu
Tego dnia – a był to dzień naszej piątej rocznicy ślubu – postanowiłam odejść od mojego męża. Spakowałam swoje rzeczy, zostawiłam list i wyjechałam z domu. Przejeżdżając obok mojej ulubionej kafejki, postanowiłam po raz ostatni wypić cappuccino. Usiadłam przy swoim stałym stoliku. Kelnerka Iga bez pytania przyniosła kawę i rogalik. To takie niezwykłe uczucie mieć swoje miejsce, być wśród ludzi, którym nie trzeba tłumaczyć, czego się chce, bo oni to wiedzą. Bo ich obchodzimy.
Wydawało mi się, że tak jest między mną a Stefanem. Od początku wydawał się idealnym mężczyzną – przystojny, ale nie na tyle, by zainteresowanie innych kobiet zepsuło mu charakter. Miły i uprzejmy, lecz nie ciamajda. Uczuciowy, a przecież nie rozlazły. No i był takim wspaniałym kochankiem.
Miał również żyłkę do interesów, więc nie musiałam pracować. Zajmowałam się naszym domem z ogrodem na przedmieściach. A ponieważ zawsze miałam jakieś hobby, nigdy się nie nudziłam, nawet jeśli często całymi dniami byłam w domu sama. Tę samotność Stefan wynagradzał, gdy wracał z pracy. Wtedy nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Idealne życie.
W dniu naszej piątej rocznicy przygotowałam kolację z niespodzianką i nie mogłam się doczekać powrotu Stefana. Chciałam mu powiedzieć, że wreszcie zdecydowałam się na dziecko, do czego on namawiał mnie już od dwóch lat, a ja ciągle nie byłam gotowa. Wyglądałam co rusz przez kuchenne okno i gdy zobaczyłam, że brama się otwiera i auto męża wjeżdża do garażu, pobiegłam tam co tchu.
Nigdy wcześniej tak go nie witałam, ale tym razem po prostu aż kipiałam radością i niecierpliwością. Otworzyłam drzwi do garażu i wtedy usłyszałam jego głos. Stał przy samochodzie i rozmawiał przez telefon przyciszonym głosem.
Uspokój się, powiem jej. Tak, pamiętam, już dawno ci obiecałem. Nawet nie wiesz, jak mi trudno. Nie mam serca powiedzieć jej ot tak, że jej mąż, z którym przeżyła szczęśliwe pięć lat, zakochał się w innej i chce odejść. Powiem jutro, obiecuję, dziś mamy z Izą rocznicę ślubu. Jeden dzień cię nie zbawi…
Poczułam, że cały świat usuwa mi się spod nóg. Mój mąż ma kochankę. Gorzej, kocha inną kobietę. Jeszcze gorzej – chce mnie zostawić.
Cofnęłam się, drzwi trzasnęły cicho. Czując, że zaraz zacznę krzyczeć, na uginających się nogach weszłam na piętro i zamknęłam się w łazience. Łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy. Nie mogłam przestać płakać. Słyszałam, jak na dole Stefan mnie nawołuje. Nie wiedziałam, co robić – przyznać się, że podsłuchałam jego rozmowę, zrobić mu awanturę, poczekać, aż sam mi powie i wtedy dopiero dać mu w twarz.
Czułam, że jestem rozdarta między rozpaczą a wściekłością. Wreszcie postanowiłam wziąć się w garść. Nie jestem przecież gąską, która nie ma honoru. Nie będę błagać. Na miłość nie ma rady – przychodzi, kiedy chce, odchodzi, kiedy chce. Nie poniżę się, będę się uśmiechać cały wieczór, a jutro pomyślę co dalej.
To byłyby wspaniały wieczór, gdyby moje serce nie krwawiło. Kiedy patrzyłam na uśmiechniętą, szczęśliwą twarz Stefana, gratulując mu w duchu aktorstwa godnego Oscara, serce i żołądek ściskały mi się z bólu. „Kogo widzisz, patrząc na mnie – szeptałam bezgłośnie. – Tamtą?”. Tej nocy dałam z siebie wszystko. Chciałam mu udowodnić, że jestem lepsza…
– Jesteś cudowna – szeptał w ekstazie. – Uwielbiam cię.
„Ale zostawiasz mnie dla innej. – krzyczałam w myślach. – Nienawidzę cię!”. W końcu nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Przytulił mnie mocno.
– Aż tak ci było dobrze? – szeptał uśmiechnięty szeroko.
„Idiota” – pomyślałam.
Ja jak ci pokażę...
Rano pożegnałam go czule i gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, poczułam, jak wypełnia mnie pragnienie zemsty. Pojechałam do banku i przelałam wszystkie oszczędności ze wspólnego konta na moje własne. Wróciłam do domu, spakowałam wszystko, co miało dla mnie emocjonalne znaczenie, zniosłam do samochodu.
Na koniec napisałam długi list, w którym zawarłam wszystkie kłamstwa, jakie byłam w stanie wymyślić: że nigdy go nie kochałam, że zależało mi tylko na pieniądzach, że był nudny, że udawałam orgazmy, bo kochankiem jest beznadziejnym, że gardziłam nim za jego miękkość i że wreszcie wracam do swego prawdziwego ukochanego.
Kiedy już to zrobiłam, ruszyłam spod domu. Postanowiłam na jakiś czas zatrzymać się u matki, której powiedziałam, że chcę pobyć u niej przez kilka dni, bo się stęskniłam. Po drodze wpadłam do kawiarni.
Siedziałam więc popijając to ostatnie cappuccino – nagle potwornie zmęczona – i próbowałam nie dać się pochłonąć rozpaczy, gdy nagle ktoś usiadł ciężko przy moim stoliku.
To była Iwona, żona Jacka, najlepszego przyjaciela Stefana. Wszystko robiliśmy razem, nawet ślub braliśmy w tym samym roku. Miała oczy spuchnięte od łez, nos czerwony od wycierania.
– Jacek mnie rzucił – wyszeptała martwym głosem.
„Ją też?” – pomyślałam. Co się dzieje z tymi facetami?
– W dodatku drań nie miał nawet odwagi powiedzieć mi o tym osobiście – dodała. – Wysłał Stefana, wyobrażasz sobie? Co za dupek.
Przez dłuższą chwilę nie mogłam zrozumieć, o czym ona mówi. I nagle prawda uderzyła we mnie z siłą kafaru. Aż zabrakło mi tchu.
On mnie nie zdradził. Nie kocha innej. I wczoraj wcale nie udawał! Poczułam ogarniającą mnie radość, świat znów był cudowny.
Nagle poczułam kolejne uderzenie. Bank! List! O Boże, co ja zrobiłam.
– Iwonko, strasznie mi przykro, zobaczymy się jutro, ale dzisiaj muszę szybko coś odkręcić. Wybacz, kochana.
Uściskałam ją, a ona patrzyła na mnie z bólem w oczach, jakby nie tylko mąż ją zdradził, ale i przyjaciółka. Ja jednak miałam zaledwie kilka godzin, by wszystko naprawić. Musiałam się rozpakować, zniszczyć list. I cofnąć bankowy przelew. Tyle pracy i tak mało czasu.
Gdy Stefan wrócił z pracy, natychmiast powiedziałam mu, że zdecydowałam się spełnić jego pragnienie i dać mu dziecko. Był taki szczęśliwy. A potem on opowiedział mi o Jacku.
– Bardzo mi żal Iwony – mówił, głaszcząc mnie po twarzy. – Widziałem jednak, jak on patrzy na Monikę, i rozumiem go. Wreszcie znalazł to, co ja mam od dawna.
Patrząc w pełne miłości oczy Stefana, czułam się okropnie. On mnie nie zdradził – to ja zdradziłam jego. Nie zaufałam mu – ani jego miłości do mnie. Od tamtej pory próbuję mu wynagrodzić tę zdradę, o której nie wie, i o której mam nadzieję, nigdy się nie dowie.
Czytaj także:
„Mama skarży się, że moja dziewczyna robi maślane oczy do ojca. Co tydzień ruszają gdzieś razem, a ja byłem ślepy...”
„Miał na mnie czekać, gdy ja wyjechałam, by zająć się chorą matką. Zamiast tego zniknął bez słowa i złamał mi serce”
„Prawie spóźniłem się na własny ślub, bo zdradziłem przyszłą żonę na kawalerskim. Oby niczego się nie dowiedziała…”