W tym pokoju nikogo nie ma, ten pan się wyprowadził – w słuchawce brzmiał spokojny ton recepcjonistki.
Ja nie byłam spokojna:
– Ale jak to, przecież ja byłam tam wczoraj. A nawet dzisiaj… rano. Pokój 321 na trzecim piętrze – podawałam zapamiętane szczegóły, jakbym chciała udowodnić recepcjonistce, że się myli. Że to niemożliwe, że Alan wyjechał. Stchórzył? Okłamał mnie? Przecież dziś rano mówił, że tęsknił. Że myślał o mnie przez te trzy miesiące od rozstania. Mieliśmy widzieć się znów po południu.
I jutro. I pojutrze. A potem przez kolejne dni, miesiące, lata. Byłam w szoku. Rozłączyłam się i padłam na łóżko.
Wyjazd do pracy w Anglii był strzałem w dziesiątkę. Po tym, jak w wieku 32 lat ja – z zawodu ekspedientka – straciłam w Polsce pracę, byłam w dołku. W dodatku chora mama wymagała opieki. A przede wszystkim pieniędzy na leczenie.
Agata – koleżanka, która mieszkała w Anglii, namówiła mnie na wyjazd.
– Przyjedź do mnie, jakoś się pomieścimy – mówiła. – Załatwię Ci zajęcie w hotelu, w którym pracuję. Niby pokojówka to nic wielkiego, ale pensja przyzwoita. – Znajdź mamie opiekę na te pół roku. W tym czasie zarobisz tyle, że po powrocie wystarczy dla Was obu.
Podjęłam szybką decyzję. Po dwóch tygodniach byłam już w Londynie. Hotel, w którym miałam pracować, był niewielki, ale z miłą, rodzinną atmosferą. Bez problemu nauczyłam się nowych obowiązków. Pracowałam szybko i efektywnie, szef był ze mnie zadowolony. Na rozrywki także nie mogłam narzekać. Pracę kończyłam wczesnym popołudniem i po krótkiej drzemce ruszałam do miasta. Londyn – piękny, kolorowy, pełen atrakcji, od zawsze był moim marzeniem. A teraz – snem na jawie. Postanowiłam maksymalnie wykorzystać jego walory.
Moja przyjaciółka nie była tak rozrywkowa. Do Anglii przyjechała dla pieniędzy.
– Nie chcę wydawać na imprezy – mówiła, gdy próbowałam ją wyciągnąć w piątkowy wieczór do pobliskiego pubu. W końcu jednak uległa.
W pubie było gwarno. Tłum świętujących nastolatków przeciskał się między stolikami. Nie było szans, by gdziekolwiek usiąść. Stałyśmy wraz z Agatą przy barze. Jednak jej kwaśna mina odstraszała wszelkich potencjalnych rozmówców.
– Skorzystam z toalety i możemy wracać do domu – oznajmiłam jej chłodno.
Klęłam pod nosem na Agatę, przeciskając się przez świętujący tłum. Gdy wreszcie dotarłam na koniec pubu i odnalazłam WC, poczułam, że ktoś zatarasował mi drogę. Nieznajomy podszedł do mnie i przedstawił się. Miał na imię Alan. Miło się z nim rozmawiało. Nie rzucał pustych komplementów na temat urody i figury, na które już dawno przestałam reagować. Był inny. Mówił o sobie, swoich zainteresowaniach i o przeznaczeniu, które ściągnęło go tego wieczoru do pubu. Weekendy spędzał bowiem zazwyczaj poza Londynem. Miał 35 lat i pochodził z innego miasta. W Londynie pracował i wynajmował mieszkanie.
Minęło dobre 20 minut, gdy zorientowałam się, że przy barze czeka na mnie Agata. Wróciłam i oznajmiłam jej:
– Jak chcesz, to idź, ja zostaję.
Gdy wróciłam Alana, w barze rozbrzmiewał znajomy utwór. Patrycja Markowska śpiewała „Świat się pomylił”. Tego wieczoru zmieniłam dzwonek w komórce na tę właśnie piosenkę – od teraz „naszą” piosenkę. Po wyjściu z pubu długo włóczyliśmy się po londyńskich ulicach. O piątej rano zorientowałam się, że przegadaliśmy całą noc. Liczył się tylko on – Alan. Uświadomiłam sobie, że czuję się tak, jak w wieku 16 lat, gdy poznałam Mateusza – moją pierwszą wielką miłość.
Od tej pory Londyn nie był już taki sam. Nie zauważałam brzydkiej pogody, marudnych klientów, nadętego szefa. Wszyscy za to zauważali mnie – przepełnioną energią i radością dziewczynę. O tym, jak bardzo zakochaną, wiedziała tylko Agata.
– Jesteś głupia i szalona! – krzyczała na mnie. – Odbiło Ci! Co ty o nim wiesz?!
Oznajmiłam jej właśnie, że przenoszę się do Alana. I zostanę u niego do końca pobytu w Anglii. A kto wie, może i dłużej… Gdy wynosiłam za próg ostatnią walizkę, w tle usłyszałam Agatę:
– Jeszcze przez niego zapłaczesz. I wtedy nie dzwoń do mnie.
Wcale nie miałam zamiaru. Pękałam z dumy. Trzy godziny wcześniej Alan powiedział mi:
– Długo szukałem i wreszcie znalazłem ideał. Zamieszkajmy razem.
A ja, zamiast radością, wybuchnęłam płaczem.
– Za cztery miesiące wyjeżdżam, wracam do Polski. Kończy mi się kontrakt. Mam chorą mamę, nie mogę tu zostać. Kocham cię, a miłość podobno góry przenosi. Jak to wszystko ułożymy?
O tym, że rozwiązanie to kwestia czasu, Alan zapewniał mnie odtąd codziennie. Wtedy, gdy rano przed pracą przynosił mi do łóżka śniadanie, i wtedy, gdy w trakcie pracy przysyłał SMS-a z czułymi słówkami, i wtedy, gdy po pracy czekał na mnie z bukietem kwiatów, jak i wtedy, gdy wieczorem zabierał mnie na romantyczną kolację. No i także, a może zwłaszcza wtedy, gdy w nocy był ze mną blisko.
Żałowałam tylko weekendów, których zazwyczaj nie spędzaliśmy razem. Alan wracał do swojej rodzinnej miejscowości. Mówił, że pomaga rodzicom. Wybaczałam mu. Czekałam na poniedziałkowy ranek. Alan wracał i znów nie chciał beze mnie żyć. Czułam ulgę i żyłam nią do piątku.
Z nostalgią wspominam tamte czasy.
Przeglądam się w lustrze. „Zmieniłam się po tych trzech miesiącach? Może Alan się rozczarował? Może nie byłam taka, jak wtedy w Londynie?” – myślałam.
Już po powrocie do Polski nachodziły mnie wątpliwości – Alan nie odzywał się zbyt często. Nadzieję przywrócił mi ten niespodziewany SMS. Alan pisał, że przez te trzy miesiące nie umiał zapomnieć. I że chce dać nam szansę na wspólne życie. Dlatego przylatuje do Krakowa.
W mojej głowie kłębią się obrazy. Kraków, spotkanie na lotnisku, on z bukietem róż, taksówka do hotelu, obiad, kolacja, śniadanie… W międzyczasie spacery, takie jak dawniej – z namiętnymi pocałunkami, objęciami, brakiem tchu w piersiach. Romantyczny weekend miał być początkiem naszej wspólnej przyszłości w Polsce. Tak ustaliliśmy ostatniego wieczoru, gdy zapłakana pakowałam walizkę. Firma Alana miała oddział w Warszawie – obiecywał, że sprowadzi się tu. A ja znajdę w stolicy pracę. Obrazy z weekendu mieszają mi się teraz z wydarzeniami obecnego popołudnia, pytaniami, na które nie znam odpowiedzi. Alan zniknął. Nie mogę uwierzyć. Ulotnił się – tak po angielsku?
Więcej prawdziwych historii:
„Prawie spóźniłem się na własny ślub, bo zdradziłem przyszłą żonę na kawalerskim. Oby niczego się nie dowiedziała…”
„Nie umiałam go docenić, bo był biedny i pracował fizycznie. Mnie wychowano na księżniczkę i kazano szukać księcia”
„Myślałem, że spotkałem tę jedyną. Okazało się, że to córka mojego ojca, który zostawił nas lata temu…”