Łeb mi pękał, w ustach zaś miałem taki smak, jakbym przez ostatni miesiąc zajmował się zawodowo przeżuwaniem brudnych skarpet, a nie natryskowymi tynkami. Próbowałem otworzyć oczy, ale za każdym razem porażał mnie błysk światła.
„A więc jednak mnie namierzyli, jak popalałem skręty w parku i teraz dochodzę do siebie po przesłuchaniach” – przeleciało mi przez obolałą głowę.
E, halucynacje jakieś... A może nadal sen? Na pewno. Powinienem zbudzić się we własnym łóżeczku obok cieplutkiej Monisi.
Zaraz... odprowadzałem Monikę na lotnisko, doskonale pamiętam jej niespokojne błękitne oczy i drżące ręce. I swoje zapewnienia, że wszystko jest pod kontrolą – w piątek wieczorem spotkamy się w Gdańsku. W sobotę bierzemy ślub.
– Rusz się, Rotmistrzu! – Poczułem twardą łapę na swoim ramieniu. – Ptaszki już dawno śpiewają, czas na klina.
Damian? A ten, co tu, do cholery, robi? Przecież już dawno się wylogowałem ze wspólnego mieszkania.
– No, no, kolego, nieźle narozrabiałeś – usłyszałem głos Łukasza. – Lepszy z ciebie zawodnik, niż się zdawało... I jak dzisiejsza forma psychofizyczna? – Całkiem udatnie naśladował głos trenera karate z technikum. – Dolegliwości są?
Rzeczywiście jakiś obolały byłem, a już plecy, szczególnie w dolnych partiach, szczypały mnie jak oparzone. Ożeż, czy nie to samo czułem, kiedy stary spuścił mi manto, po tym jak zawaliłem pierwszą klasę w gimnazjum?!
O nie, coś tu jest zdrowo pochrzanione, trzeba się rozbudzić i zbadać teren, zanim będzie za późno.
Dokonałem kolosalnego wysiłku i moje powieki, niczym kurtyna na zardzewiałych zawiasach, uniosły się w górę. Syf panujący wokół był niewyobrażalny. Gdyby nie wrodzona inteligencja, w życiu nie poznałbym mojego dawnego lokum, obecnie nadal zajmowanego przez kolegów. Oni sami też byli w komplecie, a nawet nadkomplecie, bo na materacu Łukasza, niebezpiecznie oscylując w moją stronę, spała, pochrapując lekko, goła jak ją Pan Bóg stworzył śniada brunetka. Właśnie wysunęła spod śpiwora zgrabną nogę i przerzuciła ją przez moje udo.
Odsunąłem się energicznie
– Kto to jest? – Wytrzeszczyłem oczy. – Chyba nie... No, wiecie, nie jakaś moja...
– Twoja, moja... – Siedzący po turecku na ławie Damian wzruszył ramionami. Zdaje się, że próbował z niedopałków w popielniczce sklecić jakiegoś papierosa, ale niezbyt mu wychodziło – bokserki miał już całe w tytoniu.
– Nie bądź taki kapitalista – ciągnął. – Niezła babeczka, i to się liczy. Masz gust, chłopie! – Pokiwał głową z uznaniem.
– On dobrze to wie – odezwał się Łukasz. – Właśnie dlatego wczoraj chciał koniecznie dzwonić do Moniki. Gonił mnie po całym klubie, żebym mu oddał telefon. Oj, ty urwisie! – Pogroził mi brudnym paluchem.
Jezuuuu, Monia miała rację, to nie towarzystwo dla mnie, te tępaki zawsze ściągną człowieka na samo dno. Na wzmiankę o klubie moja pamięć ożywiła się i jak na filmie kategorii B zobaczyłem laski wijące się wokół rur w rytm zmysłowej muzyki i trunki lane litrami przez barmana.
– To co, amnezja ci mija? – Koledzy patrzyli na mnie z zainteresowaniem profesorów przeprowadzających eksperyment naukowy. – Niewdzięczniku, tyle się namęczyliśmy, żeby ci zorganizować wieczór kawalerski, a ty nic nie pamiętasz.
– I po co to szliśmy w koszty? – roztrząsali problem, jakby mnie przy tym wcale nie było. – Trzeba było dziadowi wlać czystą do gardła i na jedno by wyszło.
Nie tak całkiem na jedno, bo wychodziłem już z szoku i musiałem przyznać, że udało mi się nieźle narozrabiać. Łajdaki rzeczywiście zaciągnęli mnie do nocnego klubu, chyba nawet zapłacili dziewczynie za taniec...
– Za taniec?! – oburzyli się jak jeden mąż, gdy ich spytałem. – Wydaliśmy na twoje seksualne fanaberie całe sto funciaków! Prawdziwe zwierzę z ciebie, Rafałku, tygrys, żeby nie rzec, nosorożec.
– Dzika bestia.
– Pozbawiona hamulców.
Matko boska!
Powinienem był lecieć z Monią do Polski, zamiast upierać się, że dojadę później. Co mnie obchodzą napięte terminy szefa?! Dałby sobie radę beze mnie. A tak wpadłem w łapy bezecników, którzy, pozbawieni odrobiny empatii, zdecydowali, że mój ślub to doskonała okazja, aby po raz ostatni iść na całość.
Rzecz w tym, że jak każdy facet, nie umiem przestać... Co z tego, że wychowywałem się razem z Damianem i Łukaszem, że byliśmy jak bracia od podstawówki – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
– Ale nie zadzwoniłem do Moniki, prawda? – mój głos zabrzmiał żałośnie.
– Nie przy nas – oświadczył Damian obłudnie. – Staliśmy na straży twojego szczęścia... Przynajmniej dopóki byliśmy w stanie utrzymać się na nogach. Zresztą niewiele brakowało, a zaginąłbyś w akcji.
– Na szczęście w porę zostałeś zdy-scy-pli-no-wa-ny, hehe.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czuł się równie nieszczęśliwy. Monika miała rację, przepowiadając, że któregoś dnia sam zrozumiem, że kumple niszczą moje życie, i wreszcie przestanę chrzanić o honorze i męskiej przyjaźni. Powiedziała to, gdy się uparłem, żeby któryś z nich był świadkiem na naszym ślubie, doskonale pamiętam. Stwierdziła, że jeśli takie typy mają patronować naszemu związkowi, to ona z góry dziękuje.
Odstąpiłem, bo i tak orzekli, że nie zamierzają przyłożyć ręki do mojego małżeństwa.
– Za to gdybyś, chłopie, brał rozwód, możesz na nas liczyć – przyrzekł Łukasz.
– Poświadczymy, co będziesz chciał – obiecał Damian. – Nawet, że jesteś zaprzysięgłym gejem od kołyski.
I to mają być przyjaciele?! Pewnie byliby najszczęśliwsi, gdyby ślub wcale się nie odbył.
Spojrzałem na zegarek: wpół do dwunastej! Jasna cholera, o czwartej mam samolot. Zerwawszy się na równe nogi, pognałem do łazienki. Najpierw stanąłem osłupiały na widok nieludzkiego bałaganu, potem zobaczyłem w dużym lustrze czerwoną pręgę na swoich plecach...
Jak ja się z tego wytłumaczę?
Umyłem zęby palcem, przygładziłem włosy, a potem cofnąłem się po ubranie i za chwilę byłem gotowy do wyjścia.
Najwyższy czas: śniada ślicznotka właśnie się budziła – nie zamierzałem czekać, aż i ona dorzuci coś do barwnych opowieści kumpli.
– Dzięki za wieczór kawalerski – rzuciłem na odchodnym. – Mam nadzieję, że wszystko zostanie między nami.
– Jeśli tylko nie złapałeś żadnej francy – zapewnił Łukasz. – Zresztą, jakby co, znam lekarza, bardzo dyskretnego...
– Spadajcie, panowie – poradziłem szczerze. – I niech was moje piękne oczy więcej nie oglądają. Cześć!
Zdążyłem tylko wziąć kąpiel i przebrać się
Dobrze, że Monia spakowała mi neseser jeszcze przed wyjazdem – co ja bym bez niej zrobił? Zadzwoniłem po taksówkę i pojechałem na lotnisko. I kogóż tam widzę?
Damian i Łukasz Zapomnieli dać mi ślubny prezent.
– Co złego, to nie my. – Ucałowali mnie z dubeltówki zarośniętymi gębami. – Niech ci gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie.
– Czy to może bomba? – Nieufnie oglądałem małą paczuszkę w ozdobnym papierze. – Mają mnie tylko przymknąć, czy wolicie dla pewności wysadzić samolot?
– Nie bądź idiotą, Rafuś. – Łukasz poklepał mnie po ramieniu. – Oraz nie nadużywaj naszej cierpliwości i dobrego wychowania, bo nie będziesz miał dokąd wracać, gdy pani Zawsze Porządna pozna się na twoim niecnym charakterze. – To prawdziwy prezent.
Wrzuciłem paczkę do podręcznej torby i kiedy samolot wzbił się w powietrze, ostrożnie ją otworzyłem pod czujnym wzrokiem pasażerki siedzącej obok. Z dwojga złego wolałem obcą babę niż Monikę... I słusznie, bo pod warstwami błyszczących bibułek, w kartoniku znalazłem pejcz. Prawdziwy, obsceniczny i jednoznaczny.
Moja sąsiadka aż jęknęła z wrażenia.
– Chce pani? – zapytałem. – Mnie nie będzie potrzebny, zaczynam nowe życie.
Odsunęła się ze wstrętem.
Ojoj, oby nie okazała się jakąś krewną zdążającą na nasz ślub!
Czytaj także:
„Zatrudniłem teścia i szybko tego pożałowałem. Żona mi nie wierzy, że to leń i obibok, przez którego tracę pieniądze”
„Mąż wyleciał z pracy i stał się rasowym kanapowcem. Spodobało mu się bycie utrzymankiem, ale ja to ukrócę”
„Macocha wystroiła się na pogrzeb ojca jak na imprezę. Zamiast płakać po mężu, już liczyła jego kasę”