Aten idiota znowu wpatruje się w siatkarki! Piękne są, oczywiście, dziewczyny jak malowane. A już gdy przytulają się i tworzą te debilne kółeczka, poklepując się nawzajem po pleckach albo tych swoich wąskich pupkach – to po prostu wzroku nie można oderwać. Rozbrajające! Ja go nawet rozumiem, tego mojego starego. Bardziej się dziwię, że facetom chce się oglądać podstawiających sobie zarośnięte łydy piłkarzy. Mając taki wybór…
Kolejne popołudnie i rytuał się powtarza
Telewizor ryczy, siatkarki się klepią, a ja kipię. Kto ma władzę, ten dzierży w dłoni pilota. Najchętniej bym mu tego pilota wyrwała z ręki i walnęła go nim w łeb. Ta scena cieszy mnie już na etapie wyobraźni. Pan i władca znokautowany, jeszcze nie martwy, nie, tak daleko bym się nie posunęła. Nie mam morderczych myśli, ale gdyby tak stan ogłuszenia mógł się stać bardziej permanentny i mój małżonek zastygłby sobie na jakiś dłuższy czas w swoim wygodnym fotelu, z nogami wyciągniętymi na podnóżku, z kretyńskim uśmiechem nieschodzącym z ust…
No, nie miałabym nic przeciwko temu, nawet przykryłabym go kocykiem, niech sobie ma. I wreszcie wyłączyłabym ten cholerny telewizor, a następnie wyrzuciłabym go albo oddała sąsiadom, na pewno by się im przydał. Sądząc po odgłosach zza ściany – lubią mieć dużo zabawek.
Ciekawe, jak wyglądają inne małżeństwa w swoich czterech kątach? Gdy nikt ich nie widzi i nie słyszy ich rozmów? Niby gadam z koleżankami na ten temat, bardzo mnie on ciekawi, ale nigdy nie mogę wyczuć, która przesadza w którą stronę. Niektóre tylko narzekają, ale niektóre zdają się całkiem szczęśliwe, tylko czy naprawdę są szczere? Czy to nie jest tak jak chwalenie się samochodem, ach, cóż za wspaniała maszyna, doprawdy, absolutnie niezawodna! A potem przypadkiem się okazuje, że maszyna znowu u mechanika…
Gdyby chociaż zagadał, oderwał wzrok na chwilę, maleńką chwileczkę, zapytał, co w robocie. Nie. Gapi się jak zaczarowany. Sama zerkam – końskie ogony, rzecz jasna blond, chyżo podskakują we wszystkich możliwych kierunkach. Ach ten wzrost! Ach te długie kończyny! Czy te dziewczyny nie mogłyby nosić jakichś normalnych gaci, luźnych i wygodnych, tylko muszą takie krótkie i obcisłe? Ale to i tak małe piwo w porównaniu z lekkoatletkami.
Te dopiero się stroją! Gołe brzuchy, sportowe biustonosze i nic więcej. Czy to są jakieś cholerne wybory miss piękności, czy sportowe zawody? Marcin to już nawet nie może usiedzieć w fotelu, jak na nie patrzy, aż podskakuje cały. Nienawidzę tych wszystkich bab. Czuję się jeszcze brzydsza. Czy ten facet, który parę lat temu został moim mężem, niczym do tego nie przymuszony, musi być aż tak niedelikatny, pozbawiony krzty taktu, żeby się nieustannie nimi podniecać? Czy jemu podobałoby się, gdybym takim samym rozmarzonym, kompletnie nieobecnym spojrzeniem wgapiała się w jakiegoś Nadala czy innego Federera? Obaj ładni, ale przecież nie pożeram ich wzrokiem.
Ciągle te pretensje!
– Kochanie, obiad na stole. Chodź szybko, póki gorące – wołam.
– Podaj mi tutaj, zjem na fotelu. Te nasze dziunie zaczynają wreszcie grać!
– Jak to, nie zjesz ze mną?
– Nie, skoro podajesz obiad w najciekawszym momencie meczu. Toś się wstrzeliła!
– Nie ja się wstrzeliłam, tylko akurat się ugotowało – tłumaczę.
– „Się ugotowało”. Trzeba było jeszcze nie nastawiać. Przecież widzisz, że oglądam!
Jasne, jakże bym mogła nie widzieć.
– To sam sobie weź żarcie na fotel. Nie jestem twoją służącą.
Ale podaję mu, bo tak naprawdę jestem tą służącą. Czy one wszystkie tak się dały wrobić, moje koleżanki ze studiów, z liceum? Proszę, tu masz zupkę, tutaj drugie danie, czy życzysz sobie coś do picia? Zupa niegorąca? Och, za wcześnie wyłączyłam, ostygła, przepraszam. Skarpetki wkładam ci do szuflady, a te uprasowane koszule to lepiej dam na górną półkę, bo wiesz, ta dolna lepsza jest dla spodni. Cholera jasna, co ja z siebie zrobiłam?
– Chodź, sama popatrz, te nasze dziewczyny potrafią być świetne, naprawdę świetne. Nie tylko piękne!
– Dzięki, mam ważniejsze rzeczy do roboty. Muszę kurz zetrzeć, pozmywać ten cały kram jeszcze ze śniadania…
– Oderwij się od tej kuchni wreszcie! Ciągle tylko gotujesz albo zmywasz, wiesz, nudna jesteś z tą swoją pracowitością. Mróweczka się znalazła, hiperobowiązkowa, ty się powinnaś leczyć. Jak nie chcesz pooglądać, to chociaż idź pobiegaj albo na siłownię się wybierz, zrób coś ze sobą, nie można tak wiecznie przy garach stać! Gotujesz, zmywasz i biadolisz na okrągło. A tyle ciekawych rzeczy można w życiu robić. Weź się w garść, kobieto, zaczynam się ciebie wstydzić.
Chcesz jeść? To maszeruj do kuchni i sobie gotuj!
Tego wieczoru zmoczyłam łzami całą poduszkę. Pieprznę to wszystko, tak, koniec z obiadkami, koniec ze wstawaniem o szóstej i szykowaniem „lunchu” dla swojego pana, koniec z nieustannym poświęcaniem się na ołtarzu domowego ogniska. Mam to w dupie! Jeszcze ty będziesz ryczał w poduszkę, leniu śmierdzący, niewdzięczny gadzie.
Dosyć, dosyć, dosyć. Wystarczy. Jeszcze zatęsknisz za starą poczciwą Jagódką. Ale ja będę już wtedy wredną Babą Jagą. Tak, przemianuję się na Jagę i zacznę nowe życie. Zero sentymentów. Gap się dalej na swoje siatkarki, bo mnie już za często nie zobaczysz w domu. A jak się nie spodoba nowe wcielenie małżonki, to wynocha. Ja będę dyktować warunki!
Następnego dnia obudziłam się z zapuchniętą twarzą i wściekłym bólem głowy. Trochę marny stan na zaczynanie nowego życia, ale postanowiłam być konsekwentna. Jak nie dzisiaj, to nigdy. Nie było śniadania, nie było „lunchu”.
– To co mam zjeść?
– Zrób sobie sam!
– Zwariowałaś? Ja nie mam czasu, muszę się ogolić, ubrać. A w ogóle, jak ty wyglądasz? Coś się stało? Chora jesteś?
– Nie, raczej coś mi się zdaje, że nagle wyzdrowiałam.
– O czym ty mówisz? Z czego wyzdrowiałaś? Nic mi nie mówiłaś.
– A od kiedy to moje zdrowie w ogóle cię obchodzi?
– Chryste, znowu to zaczynasz? Te wieczne pretensje, ja nie mogę tego słuchać. Weź lepiej zrób coś do żarcia, bo głodny jestem.
– Nie zrobię. Od dzisiaj sam sobie robisz.
– Zwariowała baba, naprawdę, zdumiewające! Co się z tobą dzieje?
W pracy jeszcze bardziej się nakręciłam. Koniec z miłą, uległą, zawsze uśmiechniętą, a do tego solidarną koleżanką. Dlaczego to zawsze ja mam ustępować, poprawiać czyjeś niedbalstwo albo wręcz pracować za kogoś? Dookoła same luzaczki i luzaki, czarujące, pełne wdzięku i wrodzonej inteligencji istoty, które rzucają idee, a Jagódka w locie je chwyta i urzeczywistnia. Można ją pochwalić za obowiązkowość, ale dlaczego taka jest powolna i dokładna, taka strasznie nudna? Bez polotu. No więc ja im pokażę.
Pod koniec dnia wszyscy patrzyli na mnie dziwnie, a ja zamiast do domu gotować obiad, pognałam do swojej fryzjerki.
– Pani Kasiu, farbujemy na czarno i tniemy krótko. Bardzo krótko.
– Co?
– Tak. Chcę wyglądać jak profesjonalistka. A nawet – a co mi tam – profesjonalista. W końcu nią – nim jestem.
– Ale to zupełnie nie w pani stylu!
– Zmieniam styl. Kropka.
W domu ta sama żwawa muzyczka z sali gimnastycznej. Marcin nie odwrócił nawet głowy od telewizora. Grały jakieś inne, ale te też klepały się po tyłkach. Widać inaczej nie potrafią. Wyciągnęłam z szafy najbardziej „męską” koszulę i żakiet przypominający marynarkę. Pociągnęłam usta czerwoną szminką, którą kupiłam na sylwestra, pomalowałam mocniej oczy. Popatrzyłam w lustro. Baba Jaga!
Następnie wzięłam wielki plastikowy worek i z furią powrzucałam do niego wszystkie zwiewne, kwieciste, falbaniate fatałaszki. Zostawiłam t-shirty, bluzki koszulowe, proste spódnice i spodnie. Pierwszy etap metamorfozy miałam za sobą.
– O Jezu, co ty ze sobą zrobiłaś, Jagoda!
– Jestem Jaga, nie żadna Jagoda!
– No, rzeczywiście wyglądasz jak… Rany, no, wyglądasz strasznie – Marcin aż pobladł, z wrażenia czy może ze strachu. – Nie będzie obiadu?
– Nie, wychodzę na miasto.
– Co ty wyprawiasz? Przestań się wygłupiać, już za długo trwa to twoje obrażenie się.
– Nie czuję się obrażona. Po prostu posłuchałam twojej rady, zamierzam „coś ze sobą zrobić”. Nawet już zaczęłam, jak zauważyłeś.
– No dobrze już, dobrze. Daj spokój. Przecież ja wcale nie myślałam tak, jak mówiłem. Poniosło mnie trochę, każdemu może się zdarzyć. Ale już się nie gniewam. Tylko przefarbuj z powrotem te włosy! Patrzeć się na ciebie nie da. Mam nadzieję, że szybko odrosną. I rób już ten obiad. Prawie nic dziś nie jadłem.
Nie oderwał wzroku od telewizora
Czułam, jak zalewa mnie nienawiść, zimna, lodowata. Łaskawca już się na mnie nie gniewa. Czy on ogóle wie, co mówi? Nie tak dawno w najlepszej wierze przysięgłam mu miłość i wierność, i że go nigdy nie opuszczę. Ale przecież on był wtedy innym człowiekiem. Przysięgałam facetowi, który był delikatny, czuły, troskliwy, a wolny czas spędzał na czytaniu książek i dyskusjach o przyszłości świata. Nie miał nic wspólnego z rozwalonym na fotelu troglodytą, mówiącym o siatkarkach per „dziunie”. Niech sobie na nie patrzy, niech nawet sobie Bóg wie co wyobraża, ale niech chociaż nie będzie cholernym seksistą.
Czy wobec takich okoliczności przysięga wciąż mnie do czegoś jeszcze zobowiązuje? Zastanowię się później – pomyślałam.
Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Może i wiedźma, ale przynajmniej interesująca. Zwilżyłam swoje krwistoczerwone usta końcem języka. Nieźle, zarechotałam w duchu. Baba Jaga wyruszyła w świat.
I nigdy już nie wróciła. W sensie – nie cofnęła się, nie spojrzała za siebie z łezką w oku, nie poddała się aksamitnym sentymentom, lękom szorstkim jak wełna ani też jeszcze bardziej gryzącym wyrzutom sumienia. I wiecie co? Warto było.
Czytaj także:
„Zaliczyłem pierwszą lepszą dziewczynę z imprezy, ona zaszła w ciążę. Nie myślałem, że się w sobie zakochamy”
„Teść bił żonę, a Olek patrzył na krzywdę własnej matki. Zrozumiałam, że jeśli z nim nie zerwę, podzielę jej los”
„Kupiła używany dodatni test ciążowy, by naciągnąć faceta na dziecko. Prawda wyszła na jaw, puścił ją kantem”