„Urodziłam syna w pracy. Zamiast gratulacji od szefowej, dostałam rachunek na 12 tys. za szkody wyrządzone porodem”

Kobieta, która rodzi w pracy fot. Adobe Stock, New Africa
„Leżeliśmy z Kubusiem trzy dni w szpitalu i w tym czasie dostałam mnóstwo kwiatów i słodyczy. Piękny bukiet przyniosły mi koleżanki z hotelu. Kwiaty od dyrekcji odebrał mąż. Wyjął jakiś złożony na pół papier, rozpostarł go i… oniemiał. To był rachunek...”
/ 02.11.2021 10:03
Kobieta, która rodzi w pracy fot. Adobe Stock, New Africa

Zawsze uważałam, że ciąża to nie choroba, dlatego kiedy okazało się, że oczekuję potomka, nie miałam zamiaru od razu biec do lekarza i domagać się zwolnienia. Tym bardziej że nie było to moje pierwsze dziecko. Trzy lata wcześniej urodziłam Karolinkę, która teraz nie mogła się już doczekać siostrzyczki lub brata.

Przez pierwsze miesiące ciąży pracowałam normalnie, wypełniając wszystkie swoje obowiązki. Jestem pokojówką w hotelu i do moich zadań należy dbanie o czystość w pokojach. Nie jest to lekka praca, ale byłam do niej przyzwyczajona i potrafiłam sobie tak ustalić tempo, aby znaleźć czas na odpoczynek.

Nie, niemożliwe. Jeszcze nie pora…

W tym niedużym, lecz luksusowym hotelu na Starym Mieście jednego z większych polskich miast pracowałam od sześciu lat. Miałam świetną szefową i dobre koleżanki, które starały mi się pomóc, kiedy czułam się gorzej. Pracowałam więc w naprawdę dobrej atmosferze i planowałam, że zwolnienie lekarskie wezmę na ostatnie dwa tygodnie, żeby już w domu poczekać na syneczka…

Tamtego dnia miałam wolne, ale szefowa zadzwoniła do mnie, czy nie wzięłabym zmiany za koleżankę, która akurat zachorowała. Zgodziłam się i szorowałam właśnie wannę w jednym z naszych apartamentów, kiedy poczułam wyraźny skurcz. Chociaż był bolesny, zlekceważyłam go. Karolinkę rodziłam dwanaście godzin, więc byłam pewna, że zdążę nie tylko wrócić do domu, ale też jeszcze się przespać we własnym łóżku, zanim nastąpi właściwa akcja.

Tymczasem skurcze zaczęły się powtarzać z podejrzaną regularnością. Ścierałam właśnie kurze z eleganckich politurowanych mebli i myślałam o tym, czy by jednak nie zwolnić się u szefowej i zadzwonić po męża, gdy nagle poczułam, że po nodze ścieka mi jakaś ciepła stróżka. Spojrzałam na podłogę i… dosłownie opadła mi szczęka.

– Właśnie odeszły mi wody – wyszeptałam. – Co teraz?

Prawdę mówiąc, nie miałam za wiele opcji do wyboru: po prostu – musiałam urodzić! Ale gdzie? Przecież nie tutaj, w hotelu! Nadal w szoku zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi i zrozumiałam, że dalej nie zajdę. Na wyciągnięcie ręki miałam jednak stolik z telefonem, z którego mogłam zadzwonić do recepcji. Moje ciało działało jak na autopilocie

– Tomek? – wydarłam się do kolegi, który akurat pełnił dyżur. – Wezwij karetkę, bo ja rodzę!

Nie musiałam nawet mówić, kim jestem, bo tylko ja w tym hotelu byłam w zaawansowanej ciąży, a numer pokoju wyświetlił mu się na telefonie. Opadłam na fotel, w pośpiechu zrzucając niewygodny służbowy uniform, a za chwilę wokół pojawili się koledzy i koleżanki.

– Dobrze się czujesz? Oddychaj miarowo! Niech ktoś tu podkręci klimatyzację! – jeden przez drugiego zaczęli się wymieniać uwagami nad moją głową. Czułam się dziwnie nie na miejscu, kiedy tak wokół mnie skakano, lecz jedno było pewne – akcja porodowa nie tylko z tego powodu nie ustała, ale wręcz  jakby przyspieszyła.

– O matko… – jęknęłam przy szczególnie bolesnym skurczu.

– Przenieśmy ją na łóżko! – zadecydował ktoś.

Kilka par rąk podniosło mnie jak dziecko i nagle znalazłam się w miękkiej, jedwabnej pościeli.
„Pobrudzę ją!” – przemknęło mi przez głowę, jednak gdy kolejny skurcz wstrząsnął moim ciałem, przestało mnie obchodzić, co się dokoła dzieje. Ciężko dyszałam i krzyczałam z każdym kolejnym skurczem, ktoś trzymał mnie za rękę, ktoś inny ocierał mi czoło wilgotnym ręcznikiem, szeptał słowa otuchy.

W pewnej chwili do pokoju wreszcie wpadli pielęgniarze. Lekarz odsunął wszystkich na odpowiednią odległość i pospiesznie mnie zbadał.

– Nie zdążymy do szpitala! – zawyrokował. – Musi pani rodzić tutaj, bo główka dziecka jest już prawie na zewnątrz. Jeszcze tylko kilka skurczów! Da pani radę, proszę przeć!

Parłam, oddychałam i to wszystko wydawało mi się takie nierealne. Hotel, łóżko, lekarz… Po jakimś czasie usłyszałam pierwsze kwilenie dziecka.

– Masz synka! Gratulacje! – mówili jeden przez drugiego koledzy z pracy i łapali mnie za ręce, kiedy pielęgniarze wywozili mnie na noszach z hotelu.

Tuliłam w ramionach Kubusia owiniętego w jeden z czystych hotelowych ręczników i jechałam do szpitala, czując się jak królowa.

– No to mały będzie od początku przyzwyczajony do luksusów! – śmiał się potem mąż, kiedy dotarł do szpitala. – Urodził się przecież w jedwabnej pościeli i został owinięty w najlepszą egipską bawełnę!

Maksymilian najpierw był przerażony tym moim porodem w hotelu, a potem bezgranicznie szczęśliwy, że oboje z Kubusiem jesteśmy cali i zdrowi. Teraz ja także mogłam się śmiać ze swojej przygody, kiedy razem z moim skarbem byłam już bezpieczna. No bo kto mógł pomyśleć, że urodzę w pracy,
w ciągu godziny, bez żadnego znieczulenia i stada położnych? Leżeliśmy z Kubusiem trzy dni w szpitalu i w tym czasie dostałam mnóstwo kwiatów i słodyczy. Piękny bukiet przyniosły mi koleżanki z hotelu, a i dyrekcja postarała się, dostarczając kosz pełen wspaniałych róż.

Ten ostatni przyszedł już do domu. Kwiaty od kuriera odebrał mąż i przyniósł mi je do salonu.

– Jest także liścik. Przeczytać ci? – zapytał, bo karmiłam synka.

– Czytaj…

Były to standardowe gratulacje z okazji urodzenia dziecka, a także życzenia szybkiego powrotu do formy.

– Słuchaj, w tej kopercie jest coś jeszcze – stwierdził nagle Maksymilian.

Menedżer pozbawił mnie złudzeń

Wyjął jakiś złożony na pół papier, rozpostarł go i… oniemiał.

– Co to jest? – zapytałam.

– Nic takiego – wybąkał.

– Tak? To czemu tak zbladłeś? Pokaż mi to – poprosiłam.

Z ociąganiem podał mi papier, po czym, zanim jeszcze na niego zerknęłam, dodał szybko:

– Tylko się nie denerwuj!

Żeby się zdenerwować, najpierw musiałabym pojąć, co trzymam w ręce. Tymczasem wpatrywałam się w ten papier i wpatrywałam, i ciągle nie rozumiałam, co czytam… W końcu jednak do mnie dotarło, że jest to rachunek! Za zniszczenia, których dokonałam, rodząc w hotelu!

Wymieniono tam profesjonalne pranie wełnianego dywanu, wymianę jedwabnej pościeli, bo ta, na której leżałam, podobno nie nadawała się już do użycia. Policzyli sobie nawet za ten bawełniany ręcznik, w który lekarz z pogotowia owinął Kubusia, mimo że po powrocie do domu włożyłam go do prania i teraz czekał pięknie wybielony, aby go zwrócić. W sumie mój pracodawca wyliczył swoje straty na… dwanaście tysięcy złotych!

– Czy oni powariowali, do cholery?! Złotą nitką mieli szytą tę pościel czy co? – mąż był wściekły, a ja zdruzgotana.

Może nie spodziewałam się darmowego voucheru na weekendowy pobyt od moich pracodawców dla Kuby tylko dlatego, że urodził się w ich hotelu. Wiedziałam, że nie zadziałają wzorem linii lotniczych, które fundują darmowe przeloty maluchom urodzonym na pokładzie samolotu. No ale nie sądziłam także, że wykonają taki podły gest. Mają przecież forsy jak lodu!

Kiedy tylko nieco wydobrzałam, poszłam na rozmowę do swojego menedżera.

– Słuchaj… Nie wydaje mi się, aby chcieli zrezygnować ze swoich żądań – stwierdził na wstępie. – Oni uważają, że rodząc w luksusowym apartamencie, odstraszyłaś im gości! Tym bardziej że karetka podjechała od frontu i narobiła sensacji na cały główny hol.

– A gdzie miała podjechać? Przecież by się nie zmieściła od zaplecza! – fuknęłam. – I co,
mieli mnie wywozić z noworodkiem przez kuchnię?!

To wszystko naprawdę nie mieściło mi się w głowie… Poza tym wreszcie zrozumiałam, że po czymś takim długo miejsca w tym hotelu nie zagrzeję.

Mniejsze bajery, to i szef normalniejszy

– Na pewno mnie wyrzucą. Już oni znajdą powód! – powiedziałam mężowi. – Wystarczy, że wrobią mnie w kradzież, i już mogą zwolnić dyscyplinarnie, przy okazji paskudząc mi w papierach.

Sama jednak także nie zamierzałam się zwolnić. Chociaż dobrze wiedziałam, że i tak jestem na przegranej pozycji, pozwałam swojego pracodawcę do sądu! Oskarżyłam go o prześladowanie, wykazując, że za zniszczenia, które spowodowałam, i tak dostał odszkodowanie od ubezpieczyciela. Urodziłam w pracy wezwana w trybie pilnym, więc uznano to za wypadek podczas wypełniania służbowych obowiązków.

– Czy jak robotnikowi maszyna urwie rękę w fabryce, to przełożeni każą mu płacić za malowanie ściany, na którą trysnęła krew? – zapytałam w sądzie.

Może przesadziłam z tym makabrycznym przykładem, lecz sędzia przyznała mi rację. Nie tylko nie zapłaciłam więc rachunku, ale jeszcze wywalczyłam odszkodowanie od hotelu, za które teraz spędzimy wspaniałe wakacje! A po urlopie idę do nowej pracy. I może jest to skromniejszy hotel, jednak chyba przez to właściciele są normalniejsi.

Czytaj także:
„Mój mąż utrzymuje kontakt tylko z wpływowymi, bogatymi znajomymi. Mówi, że przyjaźnie mają mu się opłacać”
„Miałam 3 dzieci i kolejne w drodze, a szef przed nosem machał mi zwolnieniem. Musiałam oddać córkę do adopcji”
„Przez 11 lat byłem samotnym ojcem. Gdy poznałem Emilkę, córka z zazdrości nie chciała dopuścić do naszego ślubu”

Redakcja poleca

REKLAMA