„Urodziłam dziecko w pracowniczej kafejce. Od szefowej spodziewałam się wyprawki, a nie rachunku za czyszczenie kanapy”

załamana matka fot. iStock, juanma hache
„Moja jakże wspaniała i szczodra firma, której główną domeną było wsparcie, lojalność i miłość przysłała mi gratulacje zwieńczone rachunkiem. Śmiech na sali. Poczułam się jak w ukrytej kamerze”.
/ 09.11.2023 19:14
załamana matka fot. iStock, juanma hache

Od zawsze chciałam zostać mama. Zazdrościłam kobietom, które targały przed sobą ciążowy brzuszek, a nawet tym, które skarżyły się na złe samopoczucie. Nigdy nie utożsamiałam ciąży z chorobą, nawet wtedy, gdy sama usłyszałam radosną nowinę, nie chciałam wypaść z obiegu. Praca była dla mnie całym życiem, dlatego nie wyobrażałam sobie leżenia na zwolnieniu lekarskim. Chociaż to była moja pierwsza ciąża, czułam, że sobie poradzę. 

Pierwszy trymestr minął mi jak marzenie. Brzuszek powoli się zaokrąglał, wszędzie słyszałam komplementy, że dzidziuś, który rośnie pod moim sercem, dodaje mi urody. Moja praca na szczęście nie była fizycznie obciążająca. 8 godzin walczyłam z papierami i dokumentami różnej maści, w międzyczasie relaksując się przy ploteczkach z koleżankami. 

Nie czułam się najlepiej

Nie byłam trybikiem w wielkiej korporacyjnej machinie, lecz zastępcą kierownika w niewielkim lokalnym biurze reklamy. Lubiłam moją pracę, dlatego, gdy okazało się, że mam szansę zrobić dodatkowe zlecenie, nawet się nie zawahałam. 

Tego dnia, gdy pojawiłam się w pracy, nie czułam się najlepiej. Kręgosłup mnie pobolewał, w końcu to już ósmy miesiąc. Żołądek też postanowił dać mi w kość, a przygotowana przez męża jajecznica sprawiała, że zbierało mi się na wymioty.

Co prawda, moja pani prowadząca ostrzegała mnie, że praca w tak zaawansowanym okresie ciąży wiąże się z ryzykiem, ale przecież dotychczas czułam się śpiewająco. Tak przynajmniej mi się wydawało, dopóki nie poczułam solidnego skurczu, gdy obsługiwałam kserokopiarkę. 

Zgięłam się w pół z bólu, lecz ten na szczęście po kilkunastu sekundach pozwolił o sobie zapomnieć. 

– Uff.... to pewnie tylko ostrzeżenie. Nic wielkiego – pogłaskałam się po brzuchu. – Jeszcze nie czas kruszynko, nie musisz się spieszyć. 

Dziś już wiem, że próbowałam oszukać samą siebie. Skurcze wróciły i to ze zdwojoną mocą i częstotliwością. Z tego wszystkiego usiadłam na ziemi i wygięłam usta na kształt ewidentnego grymasu.

– Rany boskie Agnieszka! Ty rodzisz!

– Kasiu nie panikuj, proszę cię. Zadzwoń do Tomka, on mnie zawiezie do szpitaaa... – mówiąc te słowa, poczułam, że odchodzą mi wody. Resztę pamiętam jak przez mgłę. 

Ktoś przeniósł mnie do pracowniczej kafejki i położył na welurowej kanapie. Za chwilę zbiegowisko zostało rozgonione przez lekarzy, po których zadzwonił Michał z księgowości. 

Gdzie jest mój mąż?

– Ludzie, ratujcie moje dziecko! 

– Niech pani oddycha spokojnie. Rozwarcie jest już tak duże, że jazda do szpitala mogłaby narazić panią i pani dziecko. Musimy zrobić to tutaj – odezwał się spokojnie lekarz. – proszę wykonywać nasze polecenia, a wszystko będzie dobrze. Niech pani mi zaufa!

– Gdzie jest mój mąż?! Błagam, niech ktoś po niego zadzwoni – wykrzyknęłam ostatkiem sił. 

Kolejny strzał, którego doznałam przez bolesny skurcz, sprawił, że miałam gdzieś to, gdzie obecnie się znajduję i to czy ktoś na mnie patrzy. Chciałam, by to wszystko w końcu się skończyło. 

– Jeszcze trochę, na mój sygnał, proszę przeć. Raz, dwa... trzy!

Wykrzyknęłam tak głośno, że z sąsiednich biurach zapewne myśleli, że kogoś maltretują. Jedynie pierwszy płacz mojego dziecka, mógł przywrócić mi spokój. Tak tez się stało. 

Lekarze podali mi córkę, a ja nie mogłam uwierzyć, jak wielkie szczęście mnie spotkało. Lekarze wsadzili nas do karetki i zawieźli do szpitala. Tam też w końcu spotkałam swojego męża. Oboje zanosiliśmy się z płaczu, a wtórowała nam mała istotka, która od dzisiaj będzie zdana tylko na nas.

Po tej całej abstrakcyjnej sytuacji wróciliśmy do domu, gdzie czekał na nas komitet powitalny. Poza rodzicami, teściami i przyjaciółmi, zobaczyłam też ogromny pakunek, do którego przywiązane były unoszące się różowe baloniki. 

– O rany, to pewnie z pracy – od razu zabrałam się do odpakowywania. 

Poza uroczymi zabawkami, gadżetami dla młodej mamy i taty, na dnie znalazłam też list. Byłam pewna, że to gratulacje od samej szefowej. Jednak to, co zobaczyłam w środku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

– Hej, Aga. Co to jest, dlaczego płaczesz? – mąż wyrwał mi z rąk świstek papieru i czytając zdanie po zdaniu, coraz szerzej otwierał usta ze zdumienia. 

Przecież to jest chore! Jak oni mogli mnie tak potraktować?!

– Spokojnie kochanie, to pewnie jakieś nieporozumienie. 

Poczułam się jak w ukrytej kamerze

Moja jakże wspaniała i szczodra firma, której główną domeną było wsparcie, lojalność i miłość przysłała mi gratulacje zwieńczone rachunkiem za czyszczenie welurowej kanapy, która zniszczyłam podczas porodu. Śmiech na sali. Poczułam się jak w ukrytej kamerze. 

– Nie mogę w to uwierzyć. Poświęciłam się dla tej firmy. Nawet, teraz gdy byłam w ciąży i na dobrą sprawę, mogłam leżeć i pachnieć w domu przyszłam im z pomocą. A oni odwdzięczają się w ten sposób? Nie oczekiwałam owacji na stojąco za to, że moja córeczka przyszła na świat w ich budynku, ale być tak podłym, żeby jeszcze przysyłać za to rachunek? 

A właśnie, bo przecież nie pochwaliłam się, cóż to był za paragon grozy. Czyszczenie welurowej kanapy wyceniono na 300 zł, do tego transport, a także dywan, który zabrudzili medycy, którzy ratowali moje dziecko. Razem około 2000 zł. Nie powiem, mają rozmach.

Ciśnienie tak mi skoczyło, że momentalnie zapomniałam o tym, że kilka dni temu urodziłam dziecko. Wstałam rano, zabrałam świstek i wściekła jak osa poszłam na rozmowę do szefowej. 

Nie zrozum mnie źle. Bardzo cieszymy się z tego, że twoje dziecko przyszło na świat śliczne i rumiane, ale postaraj się postawić w naszej sytuacji. Agencja reklamowa to nie jest porodówka. Nie będę płacić z własnej kieszeni, za to, że byłaś nieodpowiedzialna i mimo zaawansowanej ciąży przyszłaś do pracy. Owszem zapytałam, czy masz ochotę dorobić kilka groszy na kolejnym zleceniu, ale nikt cię do tego nie zmuszał. 

Zdębiałam

Nie wiedziałam, jak wyrachowaną żmiją jest ta baba. Zrozumiałam, że w takiej pracy, nie ma dla mnie miejsca. Dla mnie i żadnego innego człowieka, który oczekuje ludzkiego traktowania w tak wyjątkowej sytuacji. 

Może nazwiecie mnie frajerką. Trudno. Zapłaciłam tej jędzy, co do grosza, a niech napcha sobie gębę moimi pieniędzmi. Chciałam mieć wreszcie święty spokój. To było cenniejsze niż 2000 zł. Jednak moja noga nigdy nie postanie więcej w tej obrzydliwej firmie, która niczym nie różni się od bezdusznych korporacji. 

Czytaj także:
„Mój facet miał mnóstwo kasy, a ja żyłam jak królowa. Wolę jednak mieć pusty portfel, niż być żoną kryminalisty”
„Gdy koleżanki bawiły się lalkami, ja ratowałam moją matkę. Marzyłam, by w końcu umarła i dała mi żyć w spokoju”
„Urabiałem się po łokcie, by żona i córka żyły jak pączki w maśle. Kochanka natomiast była moją wisienką na torcie”

Redakcja poleca

REKLAMA