„Urodziłam córkę, gdy miałam 19 lat. Po 3 miesiącach ojciec wyrzucił mnie z domu, bo dziecko mu przeszkadzało”

Samotna matka fot. Adobe Stock, Josu Ozkaritz
„Wynajął nam kawalerkę i przez pierwszy rok rodzice za nią płacili. I dawali na utrzymanie. Powinnam była wtedy bardziej to docenić, ale czułam, jakby mnie wyrzucili za drzwi. Tym bardziej, że ojciec Gosi wyjechał do pracy za granicę i napisał po jakimś czasie, że nie wraca. Poświęciłam dziewczynie pół życia, a ta przychodzi z pretensjami, że ją biłam”.
/ 03.04.2022 05:39
Samotna matka fot. Adobe Stock, Josu Ozkaritz

Przyszła do mnie, od samego progu zaznaczając, że ona nie potrzebuje żadnej terapii. Zdziwiłam się. Co więc ją sprowadza? Fuknęła, że głupie pomysły jej córki, która teraz, w ciąży, zaczęła odgrzebywać dawne dzieje. I ma pretensje, że była źle traktowana…

Gdy każdy pamięta inaczej

W drodze do poradni przejrzałam się w oknie wystawowym – niestety, wciąż wyglądałam w nowym płaszczu jak ten sławny mors, pustoszący wody przybrzeżne Wielkiej Brytanii. Najwyraźniej jedyne lustro skłonne mnie okłamywać znajdowało się w centrum handlowym, gdzie kupiłam to fatalne okrycie.
W gabinecie z ulgą zrzuciłam szkaradzieństwo i obejrzałam jeszcze raz – beze mnie w środku wyglądało lepiej. Czy tak już teraz będzie zawsze czy to tylko szczególna niekompatybilność?

Anatol zostawił mi na biurku notatkę, żebym włożyła pałeczkę nawozową do fikusa. Zrobiłam to, usiadłam i czekałam. Było już dziesięć minut po wyznaczonym czasie, gdy rozległo się pukanie i do gabinetu wparowała kobieta w średnim wieku.
– Przepraszam – rzuciła zdyszana. – Nie mogłam znaleźć miejsca do parkowania.
– Co panią sprowadza? – zapytałam po wzajemnej prezentacji.
– Chodzi o moją córkę i jej wymysły, ot co – wzruszyła ramionami. – Ja, proszę pani, nie potrzebuję terapii, nigdy nie potrzebowałam. Życie to nie bajka, rozsądny człowiek to wie i radzi sobie, jak może.
– A jednak pani tu jest – uśmiechnęłam się do niej.
– Przyszłam, bo Gośka łazi do psychologa i ten facet ją buntuje. Czy wy nie macie żadnej etyki zawodowej? Żeby nastawiać dziecko przeciwko rodzonej matce?

Uznałam, że to pytanie retoryczne i nie muszę na nie odpowiadać. Pani Jolanta zresztą mówiła dalej z prędkością karabinu maszynowego o tym, jak została niesprawiedliwie potraktowana przez własne dziecko.

– To tylko ja mam tu gadać? – spytała w końcu. – Paradne, że za to wam płacą.
– Porozmawiamy? – zapytałam po prostu, pomijając impertynencję milczeniem. – Skoro już tu siedzimy razem, może spróbujmy nie zmarnować pani czasu.

No cóż, mój nie był zmarnowany – zawsze lubiłam obserwować różne typy ludzkie. Poza tym, jak przytomnie, choć niegrzecznie, zauważyła pani Jolanta – miałam płacone, więc i tak wychodziłam na swoje.

Westchnęła i napięcie zeszło z niej jak z przekłutego balonu.
– Przepraszam – powiedziała niespodziewanie. – Ja po prostu nie rozumiem, co się ostatnio dzieje, i to mnie wytrąca z równowagi. Uwierzy pani, że ze złości potłukłam moją ulubioną formę do zapiekania z Bolesławca?
– Szkoda – wyrwało mi się, bo sama kiedyś kolekcjonowałam ceramikę.
– A nie? – zgodziła się niespodziewanie. – Ma pani rację, porozmawiajmy… Jestem w takiej sytuacji, że już chyba nic nie może zaszkodzić. Tylko od czego zacząć?
– Może od początku – zasugerowałam.
Zamyśliła się, pewnie szukając w odmętach pamięci początku swojej historii, w końcu machnęła ręką.

Urodziłam Gośkę zaraz po maturze – ruszyła. – Moje koleżanki zdawały na studia, a ja się mordowałam na porodówce. Łatwo nie było, wręcz przeciwnie, ale cóż… Jak człowiek jest naiwny i do tego pechowy, to ma za swoje.
– Takie coś może się zdarzyć każdemu – pocieszyłam ją. – Nie ma stuprocentowych środków antykoncepcyjnych.
– Niby nie ma – zgodziła się. – Ale kto normalny daje się wziąć na teksty o dowodzie miłości? No nic, w każdym razie po trzech miesiącach mój ojciec uznał, że niemowlę mu przeszkadza w domu, był pianistą. Wynajął nam kawalerkę i przez pierwszy rok rodzice za nią płacili – pokiwała głową. – I dawali na utrzymanie. Chyba powinnam była wtedy bardziej to docenić, ale czułam, jakby mnie wyrzucili za drzwi. Tym bardziej że ojciec Gosi wyjechał do pracy za granicę i napisał po jakimś czasie, że nie wraca.
– Ma pani żal do rodziców? – zapytałam.

Cóż, ja też zostałam sama z maleńką Asią po śmierci męża, wiedziałam, jak ciężkie potrafi być życie. A i tak byłam w lepszej sytuacji, bo miałam już wykształcenie i pracę.

– A po co to roztrząsać? – wzruszyła ramionami. – Poradziłam sobie i nic więcej się nie liczy. Wyszłam na prostą. Wychowałam córkę, skończyłam zaoczne studia, znalazłam dobrą pracę. Coś pani powiem
– do niedawna byłam z siebie dumna.
– A dlaczego teraz pani nie może?

Naprawdę mnie zaciekawiła. Kiedy długo pracuje się z ludźmi, słucha historii, z którymi przychodzą, człowiek nabiera wprawy, jaką ma pewnie każdy namiętny czytelnik kryminałów, który dość szybko orientuje się, kto zabił. Z panią Jolantą jednak nie było łatwo, wciąż nie wiedziałam, gdzie tkwi problem, który tak ją porusza. Wydawała się twarda jak stal.
– Teraz, proszę pani – wydęła wargi.
– Teraz dowiedziałam się, że zawsze byłam złą matką.
– Córka tak pani powiedziała? – zapytałam ją.
– Tak, jakiś tydzień temu, i odtąd chodzę jak odbezpieczony granat. Nie mogę uwierzyć, że los znów tak niesprawiedliwie mnie traktuje.
– Proszę opowiedzieć, co konkretnie córka pani zarzuca. Może to nie takie straszne, jak się wydaje?
Gosia, proszę pani, odkąd zaszła w ciążę, zrobiła się zupełnie niemożliwa. Nagle zaczęła roztrząsać swoje dzieciństwo, odkryła, że nie było idealne i polazła na terapię. Chciałabym mieć tyle czasu w jej wieku, żeby spędzać czas w gabinetach.
– Oczekiwanie na potomka często bywa okazją do refleksji – wyjaśniłam. – Człowiek nagle zdaje sobie sprawę, że będzie odpowiedzialny za kogoś oprócz siebie samego. Boi się, że nie sprosta, i chce uzdrowić sytuację. Pragnie także uniknąć popełniania tych samych błędów co rodzice.
– Gosi to raczej nie grozi – prychnęła Jolanta. – Jej sytuacja wyjściowa jest zupełnie inna niż moja. Ma wykształcenie, zawód i dobrego męża. W sumie to logiczne, że tylko mnie się mogła uczepić… Poświęciłam dziewczynie pół życia, a ta przychodzi z pretensjami, że ją biłam.

Dziecko widzi to zupełnie inaczej

– A biła pani? – zapytałam i ta bezpośredniość ją skonsternowała.
– Proszę pani, to były inne czasy – otrząsnęła się wreszcie. – Klapsy były na porządku dziennym. Jeśli czasem Gośka dostała, to na pewno nie za nic i nie za mocno. Nikt się nad nią nie znęcał.
– Ale rozumie pani, że z punktu widzenia córki to może wyglądać inaczej?
– Chryste panie, zdaje pani sobie sprawę, jakie to były straszne lata? Byłam sama, ciągle w biegu… Czasem nie wiedziałam już, jak się nazywam, a ta teraz wylicza jak z kapownika: lanie, bo podarła rajtuzy, bo potrzaskała umywalkę, wylała zupę na dywan. Jakim cudem może pamiętać takie rzeczy? Była mała.
– Chwila – powstrzymałam ją. – Uważa pani, że córka zmyśla?
– Mogło się zdarzyć, biorąc pod uwagę warunki – przyznała. – Ale Gośka wyolbrzymia. Jak tego słuchałam, to czułam się, jakbym siedziała na ławie oskarżonych w Norymberdze. Myślałby kto, że urządziłam własnemu dziecku obóz koncentracyjny.

– Co pani tak naprawdę czuła, słysząc te wyrzuty?
– Kiedy powiedziała, że musimy poważnie porozmawiać, aż mi serce stanęło, że to coś z ciążą. A ta wyjeżdża o przemocy domowej tysiąc lat temu. Najpierw mi tak ulżyło, że się roześmiałam, a potem, jak już dotarł przekaz, powiedziałam, żeby dorosła. No i się zaczęła moja Norymberga, wyliczanie punkt po punkcie wszystkich moich bestialskich wykroczeń.
– Jak pani to przyjęła?
Gdybym umiała płakać, tobym się tam rozbeczała, a że nie umiem, cóż… Złapałam tę nieszczęsną formę z Bolesławca i walnęłam nią o posadzkę. Wtedy usłyszałam: „Widzisz, jaka jesteś przemocowa? Lepszego dowodu nie trzeba”. Poszła sobie i koniec. Nie zachodzi, a gdy dzwonię, zaraz musi kończyć. Raz raczyła wyjaśnić, że zrobiła, co mogła, teraz ruch jest po mojej stronie.

– Jak pani sądzi, czego oczekuje?
– Że wynajdę wehikuł czasu, wrócimy do przeszłości i tym razem będzie jak w bajce? – prychnęła. – Nie mam pojęcia.
– Rozumiem, że wciąż jest pani przykro – powiedziałam. – Zakładam, że pani córce też. Każda z was patrzy na sprawy od swojej strony i pielęgnuje własne krzywdy, zgodzi się pani?
– Ja niczego nie pielęgnuję – żachnęła się. – Ja pamiętam fakty.
– Pewnie córka uważa identycznie – zauważyłam. – I może nawet to są te same fakty, tylko każda z was widzi je inaczej. Pani pamięta trudności, ona nie, co oznacza, że udało się pani ją przed nimi uchronić.
– No, ja myślę – parsknęła. – Kiedyś przez miesiąc brałam dodatkowe fuchy w weekendy, żeby kupić Barbie, bo wszystkie koleżanki Gośki miały.
– Ale płaciła pani za to zmęczeniem i nerwami, a ich efekty zapamiętała pani córka. Nie ruszymy z miejsca, dopóki nie zaakceptuje pani, że jej ocena sytuacji może być równie realna.
– Słucham?
– To, co wydawało się pani klapsem bez znaczenia, mogło być bólem i głębokim upokorzeniem dla dziecka. Niesprawiedliwością, która wciąż boli po latach.
– Niesprawiedliwość potrafi boleć – przyznała. – Nikt nie wie tego tak jak ja. Ale nawet jeśli Gośka zarobiła czasem w tyłek niesłusznie, uważam, że jej pretensje są przesadzone. Ze mną, proszę pani, chodziły do klasy dzieci z pręgami po kablu. To była patologia, nie my.

– Pani nie była w rodzinnym domu karana? – spytałam.
– Ojciec bardzo dbał o dłonie – zamyśliła się. – Kazał mi klęczeć na poszewce z grochem albo zamykał w pokoju. Raz nie puścili mnie na wycieczkę ze szkoły… Ale ja o tym nie myślę. Było, minęło.
– A pani córka myśli – wzruszyłam ramionami. – Ludzie są różni.
– No chyba jej nie będę przepraszać.
– Właściwie dlaczego? – spojrzałam na nią uważnie. – Każdemu zdarza się pomylić lub przesadzić. Nie chodzi o to, by uznała pani swoje winy, lecz uczucia córki.
– Ależ ja tych spraw nie pamiętam.
– Najnowsze badania dowodzą, że nie można w stu procentach ufać wspomnieniom. Może każda z was ma rację, może tylko jedna, a może żadna. Proszę raczej się zastanowić, czy gdyby czas się cofnął, zrobiłaby pani wszystko tak samo?
– Większość pewnie tak, nie miałam za wiele opcji – zastanowiła się. – Ale co do Gosi… Byłabym łagodniejsza, wiedząc, że tak to zapamięta. Zawsze chciałam dla niej tego, co najlepsze.
– Może warto jej to powiedzieć – zaproponowałam. – Przedstawić swoje intencje i przeprosić za niezamierzone krzywdy, już nie bawiąc się w ich wyliczanie. Nie musi ich pani pamiętać, chodzi raczej o to, by uznać uczucia córki, by im nie zaprzeczać.
– Mogłabym to zrobić – zaskoczyła mnie. – Tylko czy ona w ogóle będzie chciała się spotkać?

Trzeba mieć strategię i działać

– Proszę przemyśleć strategię i działać – poradziłam. – Może umówić się w neutralnym miejscu, żeby panią nerwy znów nie poniosły? Albo napisać list, wtedy będzie pani łatwiej zebrać myśli, a ruch, jak pani to określa, znajdzie się po stronie Gosi. Wydaje mi się, że najgorsze to zostawić sprawy w obecnej formie: każda z pań się umocni w swoim żalu.
– Ale to nie będzie znaczyło, że ona ma rację i byłam złą matką? – upewniła się jeszcze, wychodząc.
– Nie sądzę – uśmiechnęłam się. – Może mi pani wierzyć, złe matki raczej nie przepraszają. Według mnie będzie to oznaczało, że traktuje pani uczucia córki poważnie i liczy się z nimi.
– Ciężka sprawa – westchnęła. – Ale mam jeszcze trochę ceramiki i chyba warto zaryzykować.

Nie spodziewałam się po niej poczucia humoru i jakoś mnie zaskoczyła. Kim by była, pomyślałam, gdyby samotne życie nie zrobiło z niej kobiety ze stali, która nie potrafi płakać, bo bardziej efektywne jest poleganie na gniewie?

– Wszystkiego dobrego – wyrwało mi się nieprofesjonalnie, bo nagle poczułam do niej sympatię.
Spojrzała zaskoczona i chyba chcąc się jakoś zrewanżować za dobre słowo, pokazała na wieszak.
– Ładny płaszcz.
– Wyglądam w nim jak mors – cóż, najwyraźniej nie mogłam dziś skończyć jak człowiek.
– A co jest brzydkiego w morsach? – uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.

No właśnie, Agato… Co jest brzydkiego w morsach?

Czytaj także:„W tajemnicy przed mężem brałam pigułki, by tylko nie związać się z nim dzieckiem. Po cichu planowałam ucieczkę ”„Przez ponętną sekretarkę nie mogłem zebrać myśli. Jej zgrabne nogi i kuszące pończochy śniły mi się po nocach”„Mąż zginął w wypadku, ale jego cząstka nadal żyje we mnie. Po wielu latach starań, wreszcie zostanę mamą”

Redakcja poleca

REKLAMA