„W tajemnicy przed mężem brałam pigułki, by tylko nie związać się z nim dzieckiem. Po cichu planowałam ucieczkę ”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Musiałam trwać w okropnym małżeństwie, tak znękana, że bardziej przypominałam robota niż myślącego człowieka, który jest w stanie podejmować rozsądne decyzje. Każdego dnia plułam sobie w brodę, że go poślubiłam”.
/ 28.03.2022 05:04
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz. Przecież to jeszcze straszne dziecko… – dziwiłam się swojej przyjaciółce, kiedy kompletnie straciła głowę dla Michała.

Nie rozumiałam, jak można się zakochać w chłopaku o trzy lata młodszym. Dla mnie taka różnica wieku to była prawdziwa przepaść! Tym bardziej że Daria wyglądała poważnie jak na swoje 25 lat, pewnie przez te okropne ciuchy, które nosiła.

Już w szkole od dżinsów wolała klasyczne spódnice i pantofle na słupku (nie na szpilce). Jak jakaś nauczycielka! A kiedy zaczęła pracować na poczcie, to nawet i po robocie widać było po niej, że musi być jakąś nudną urzędniczką.

Tymczasem Michał nosił bluzy z kapturem i poszarpane dżinsy. Kiedy więc szli ulicą, to wyglądali jak stateczna siostra z niesfornym młodszym bratem. Daria na wszystkie moje uwagi odpowiadała z pobłażliwym uśmiechem:

– Wiem, że on jeszcze nie jest dorosły. I pewnie trochę czasu upłynie, zanim zmieni się w mężczyznę. Ale uważam, że warto na to poczekać. I dlatego będę czekała, choćby to miało trwać nawet i dziesięć lat!

– Twoja sprawa… – bąkałam na to, choć miałam ostrzejsze słowa na końcu języka.

Bo za nic nie chciałam zranić Darii. Kochałam ją jak rodzoną siostrę. Nie powiem jednak, że nie poczułam wobec Darii niejakiej satysfakcji, kiedy zaczęłam chodzić z Ryśkiem. Wydał mi się niezwykle przystojny, bardzo męski i… dojrzały. Nic dziwnego – był od nas obu starszy o 8 lat. Przy nim Michał naprawdę wyglądał na nieopierzonego kurczaka!

Kiedy Rysiek poprosił mnie o rękę, myślałam, że zwariuję z radości. Nawet mi do głowy nie przyszło, że zrobił to może trochę za szybko, bo przecież znaliśmy się zaledwie parę miesięcy. Miałam przecież wyjść za mąż za prawdziwego mężczyznę, który miał własne dwupokojowe mieszkanie i dobrą posadę w banku. Czego chcieć więcej?

Mój ślub pamiętam jak przez mgłę. Na filmie widać, że byłam nieobecna duchem i bez przerwy wlepiałam w męża maślane spojrzenie. Kiedy dziś myślę, jaka byłam z niego dumna i gotowa skoczyć za nim w ogień, ogarnia mnie wściekłość i żal.

Zupełnie nic nie było bowiem takie, jak powinno i jak to sobie wcześniej wymarzyłam. Przede wszystkim mój ukochany dość szybko stracił pracę, podobno przez jakieś nietrafione decyzje w obracaniu pieniędzmi klientów.

Nie wnikałam za bardzo, o co chodziło; zresztą Rysiek był wściekły i zakazał mi o cokolwiek pytać. Jak stwierdził – to nie moja sprawa. Zaraz potem wyszło na jaw, że mieszkanie wcale nie jest jego, tylko je wynajmuje, a skoro stracił posadę, to na wynajem nie ma pieniędzy. Zwyczajnie mnie wcześniej okłamał!

– I co my teraz zrobimy? – zapytałam z lękiem i ze łzami w oczach.

– Jak to co? Po prostu pojedziemy do moich rodziców – stwierdził mój mąż kategorycznym tonem.

Nie sprzeciwiłam mu się i Bóg jeden wie, jak bardzo potem tego żałowałam! Niby wyjazd na wieś, gdzie rodzice Ryśka mieli gospodarstwo, miał być tylko „na chwilę”. Ale kiedy już tam trafiliśmy, okazało się, że teściowie potrzebują nas do roboty i że Ryśkowi jest u mamy całkiem dobrze…

Nic dziwnego, skoro matka była w niego wpatrzona jak w tęczę i pilnowała, żeby jej ukochany jedynak przypadkiem się nie przemęczał! Zawsze potrafiła go wybronić u ojca, nawet wtedy, gdy mój mąż wyraźnie się obijał. A kto w takim razie harował nie tyle jak wół, co raczej jak dwa woły zaprzęgnięte w kierat? Oczywiście Iwonka, czyli ja!

Dobrze wiedział, że nie mam dokąd pójść! 

Jako dziewczyna z miasta, wychowana na osiedlu z wielkiej płyty, o pracy w gospodarstwie nie miałam bladego pojęcia. A tu przyszło mi oporządzać kilkanaście mlecznych krów, których się zwyczajnie bałam! Musiałam wszystko robić przy zwierzętach i w ogrodzie. Już to mi wystarczyło.

A przecież dochodziła do tego praca w polu! Teściowie mieli buraki, ziemniaki i tytoń. Całe hektary! Trzeba było wstawać o trzeciej, czwartej nad ranem i ruszać do roboty. Chodziłam nieprzytomna ze zmęczenia, z bolącymi plecami i dłońmi pokrytymi odciskami od trzymania wideł, łopaty czy motyki. O manikiurze mogłam zapomnieć. Zresztą Rysiek nie lubił, jak miałam lakier na paznokciach, a teściowa jeszcze bardziej.

– Jak kobieta nie ma zniszczonych rąk, to jej żaden facet nie zechce, bo pomyśli, że nie jest robotna! – powtarzała.

„Ciekawe, że kiedy mój mąż się we mnie zakochał, to miałam żelowe tipsy i wtedy był nimi zachwycony…” – myślałam. Nic jednak nie mówiłam. Nie miałam nawet jak i komu pożalić się na swój los, bo Rysiek stale mnie kontrolował. Przeglądał moje esemesy i spis połączeń, robił awantury, a potem w ogóle zabrał mi komórkę.

– Po co ci ona? Jak się chcesz komuś na mnie poskarżyć, to lepiej od razu się wynoś z mojego domu! – wrzeszczał.

Dobrze wiedział, łobuz, że nie mam dokąd pójść! Po śmierci mojego taty mama wyszła za mąż za drania, który się do mnie dobierał. Za nic bym z nimi z powrotem nie zamieszkała. Zresztą i mama wcale się do tego nie paliła, zazdrosna o swojego Henia.

Ani na moment nie wyszedł, gdy rozmawiałyśmy

Musiałam więc trwać w okropnym małżeństwie, tak znękana, że bardziej przypominałam robota niż myślącego człowieka, który jest w stanie podejmować rozsądne decyzje. Ale o jednym zawsze pamiętałam – robiłam wszystko, aby nie zajść w ciążę!

Bo byłam już pewna, że nie chcę mieć dziecka z tym człowiekiem. Nie tylko dlatego, że nie byłby dobrym ojcem, ale również dlatego, że moje widoki na odzyskanie wolności zniknęłyby wtedy na zawsze. A tak – miałam jeszcze nadzieję, że kiedyś jednak zdobędę się na to i odejdę od Ryśka.

Dlatego udawałam, że mam kłopoty z kobiecymi sprawami i jeździłam do ginekologa. Ale zamiast się leczyć, brałam recepty na pigułki antykoncepcyjne. Oczywiście w tajemnicy, bo gdyby Rysiek to odkrył, toby mnie chyba zabił. A tak na szczęście zaczął mną tylko gardzić.

– Zdefektowana rura! – wyzywał mnie.

Ale nie wyobrażał sobie, żeby się ze mną rozwieść, wypuścić mnie ze swoich rąk. Pilnował, by nasze małżeństwo uchodziło za idealne. I rzeczywiście, nikt się nie domyślał, jak naprawdę wygląda moje życie. Prawie nikt. Kiedyś niespodziewanie przyjechała Daria, aby dowiedzieć się, co u mnie słychać.

– Ciągle masz wyłączony telefon. Martwiłam się – powiedziała, a ja musiałam robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko jest w porządku, ponieważ Rysiek chodził za nami krok w krok!

Ani na moment nie wyszedł z pokoju, gdy rozmawiałyśmy, a herbatę podała nam jego matka.

– Właśnie to mnie tak zaniepokoiło… – wyznała mi potem Daria. – Przecież kiedyś tak cię nie pilnował! Zawsze dawał nam pogadać, tak po babsku.

Dziękowałam niebiosom za Darii intuicję i za to, że mnie wspierała… Następnym razem przyjechała z Michałem, który oczywiście zdążył już zostać jej mężem i kiedy on zagadywał Ryśka, szepnęła mi w sekrecie:

– Zostawiłam ci coś pod kamieniem, przy szopie. Sprawdź, jak będziesz sama.

To był telefon i ładowarka szczelnie owinięte folią. Od razu, kiedy tylko udało mi się wyrwać na moment spod czujnego oka męża, zadzwoniłam do przyjaciółki, chowając się za stodołą, i wszystko jej opowiedziałam.

– Musisz od niego odejść! – zdenerwowała się. – Możesz zamieszkać u nas.

Tak, moja przyjaciółka i jej mąż mieli własne mieszkanie (kupione na kredyt), nie musieli żyć kątem u teściów. I to Michał na nie zarabiał, pracując jako kierownik w fabryce. W ogóle w ciągu ostatnich trzech lat bardzo się zmienił, zmężniał. Nie poznawałam go. To już nie był chłopiec, tamten kurczak,
z którym chodziła Daria. To był mężczyzna.

– Widzisz, wiedziałam, że warto na niego czekać – uśmiechnęła się, kiedy powiedziałam jej o swoich spostrzeżeniach.

– Miałaś rację, a ja się pomyliłam. Bardzo się pomyliłam… – przyznałam smutno.

– Nie martw się, jeszcze trafisz na kogoś wspaniałego – zapewniła mnie Daria.

Tak wiele jej zawdzięczam!

Jej i Michałowi. Gdyby nie zainteresowali się, co się ze mną dzieje, do dziś tkwiłabym w piekle… Kiedy zdecydowałam się odejść od męża, przyjechali po mnie i nie zważając na groźby Ryśka, zabrali mnie do auta. Krzyczał, że nas pobije. Odgrażał się, że zniszczy Michałowi samochód.

– Spokojnie, nic nie zrobi – zapewnił nas obie spokojnie mąż Darii. – To tylko czcze pogróżki, to nie jest silny facet. Silny jest taki, który robi, zamiast mówić.

Miał rację, bo kiedy mąż zobaczył, że jestem nieugięta i do niego nie wrócę, przeklął mnie, ale zgodził się na rozwód. Mieszkałam u Darii i Michała przez kilka miesięcy, zanim w końcu stanęłam na nogi i przestałam się bać, że Rysiek czai się na mnie gdzieś za rogiem. Za to, że zajmowałam pokój, nie wzięli ode mnie ani grosza.

– Teraz ja ci pomagam, kiedyś może ty pomożesz mnie. Przyjaźni nie mierzy się pieniędzmi, prawda? – mówiła mi Daria, a Michał dodawał z szelmowskim uśmiechem, że jeśli chcę się im odwdzięczyć, to mogę zrobić te swoje wspaniałe gołąbki.

Czytaj także:
„Dla męża byłam inkubatorem, w którym do narodzin ma żyć jego syn. W razie komplikacji chce, by uratować dziecko, nie mnie”
„Mnie zdradził mąż, a jego porzuciła żona. Los zesłał nas sobie w nieoczekiwanym momencie i znów uwierzyłam w miłość”
„Mąż zostawił mnie i córkę dla jakiejś dziuni. Dzięki jego dużym alimentom, chociaż nie muszę iść do pracy”

Redakcja poleca

REKLAMA