Przygotowałam wszystko na wieczór: każdego roku obchodziliśmy uroczyście rocznicę naszego ślubu. To równocześnie dzień moich urodzin. Tym razem miało być wyjątkowo: właśnie mijało dziesięć lat naszego małżeństwa.
Piotr był niezastąpiony, dopiero przy nim poczułam, że mam dla kogo żyć. Nie wyobrażałam sobie dnia bez niego. Od dawna staraliśmy się o dziecko, niestety bez powodzenia. Wciąż jednak, mimo trzydziestu pięciu lat na karku, miałam nadzieję, że zostanę mamą. Piotr byłby wspaniałym ojcem.
Zadzwonił telefon, odebrałam przekonana, że to Piotr.
– Cześć, Aga – zabrzmiał głos Anki, jak zawsze wesoły. – Sto lat, siostra! Życzę ci spełnienia wszystkich marzeń!
– Dzięki. Mam tylko jedno.
– Że zostanę ciocią, wiem. Impreza już w toku?
– Nie, dzisiaj wszystko sam na sam, kameralnie. Tylko my.
– Romantyczny wieczór we dwoje, cała ty. Ja bym się zanudziła – moja siostra to istny gejzer energii, w przeciwieństwie do mnie – stonowanej i sentymentalnej. Anka złożyła mi jeszcze setki życzeń, przesłała tysiące pozdrowień dla Piotra i odłożyła w końcu słuchawkę. Znów zrobiło się cicho.
To było jak zły sen
Nie mogłam usiedzieć na miejscu, musiałam jakoś zagospodarować czas. Byłoby łatwiej czekać, zajmując się dzieckiem, myślałam. Wyobrażałam sobie te piski radości na widok taty wracającego z pracy. Miło było pomarzyć.
Czekałam w salonie, gdzie na okrągłym stoliku z naszego pierwszego, bardzo skromnego mieszkania stały dwa kieliszki do szampana, czerwone świece, nakrycia do kolacji. Z kuchni dolatywał zapach ulubionego ciasta mojego męża. Przywykłam do tego, że nie zawsze wracał punktualnie. Nieraz musiał zostać dłużej w szpitalu, jeśli operował jakiś ciężki przypadek. Godziny mijały, zaczęłam się kręcić po domu, wyglądać przez okno, ścierać niewidzialne pyłki z mebli. Jego komórka wciąż nie odpowiadała.
Wreszcie zadzwonił dzwonek do drzwi. Poleciałam jak na skrzydłach, otworzyłam i cała moja radość znikła. Na progu stał Michał, najlepszy kolega Piotra z pracy. Był anestezjologiem, stanowili niezastąpiony duet. Struchlałam, miał straszny wyraz twarzy. Od razu wiedziałam, że coś się stało. Usiedliśmy w kuchni. Zorientowałam się, że nie wie, jak zacząć rozmowę. W końcu zebrał się na odwagę:
– Aga, zrobiliśmy wszystko, co się dało…
– O czym ty mówisz?
– Piotr nie żyje. Zmarł nam na stole operacyjnym…
– Nic nie rozumiem. Co ty bredzisz?
– Potrącił go samochód pod szpitalem, spieszył się do domu i nie zauważył… Był w krytycznym stanie. Nie daliśmy rady…
Chciałam zostać sama. Michał ociągał się z wyjściem, chyba miał zamiar mi jakoś pomóc. Gdy zamknęłam za nim drzwi, mogłam się wreszcie rozpłakać. Ale nie spłynęła ani jedna łza. Stałam jak w transie, czas się zatrzymał. Potem pomyślałam, że to nie może być prawda, tylko jakiś potworny koszmar. Niestety, to nie był żaden zły sen, tylko okrutna rzeczywistość.
Bez Piotra wszystko przestało mieć znaczenie. Świat stał się nagle wrogi, pusty i kompletnie obcy. Samotność i tęsknota miały mi towarzyszyć przez resztę dni. A przecież mogliśmy być razem jeszcze bardzo długo. Życie nie jest sprawiedliwe. Piotr uratował tyle istnień, a jemu nie udało się pomóc. Myślałam, że wspólnie się zestarzejemy. W moim scenariuszu nie było miejsca na śmierć. Podstępny los! Dał mi na chwilę szczęście, by ograbić mnie z niego w najmniej oczekiwanej chwili.
Nie wiem, czy to przez stres, czy mój organizm po prostu zaszwankował, ale nagle poczułam, że jest mi słabo. Osunęłam się na podłogę, a potem zapadła ciemność.
Zrobili mi szereg badań
Otworzyłam oczy. Wokoło było biało i cicho. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje ani gdzie jestem. Potem wróciła świadomość. Przypomniałam sobie wizytę Michała, a co było potem?
– Proszę odpoczywać – usłyszałam głos pielęgniarki. – Zaraz przyjdzie lekarz.
A więc byłam w szpitalu. Zastanawiało mnie, jak tu trafiłam. Po chwili do sali wszedł Michał.
– Co ja tu robię? – spytałam.
– Za dużo emocji. Zemdlałaś. Twoja mama cię znalazła. Przyszła do ciebie z prezentem. – wytłumaczył i dodał: – Teraz rozmawia z lekarzem.
Wkrótce mama wróciła. Przytuliła mnie ze łzami w oczach.
– Już wszystko dobrze – szeptała. – Teraz musisz nabrać nowych sił.
– Nie mam po co – udało mi się wykrztusić, zanim się rozpłakałam.
Siedziałyśmy długo bez słowa. Nie wyobrażałam sobie, by wrócić do pustych czterech ścian. Na razie nie było takiej konieczności. Postanowili zatrzymać mnie na obserwacji.
Od rana szpital tętnił życiem. Pielęgniarki i lekarze krzątali się między pacjentami. Wciąż sprawdzali temperaturę, ciśnienie, pobierali krew do badania, załączali kroplówki. Michał wpadał od czasu do czasu, by zamienić ze mną kilka słów. Nie miałam czasu, by się nudzić ani rozmyślać, aż mnie to zaczęło denerwować. Już zrobili mi chyba wszystkie istniejące badania, myślałam.
– Jest dobrze, chyba dziś panią wypuścimy – powiedział rano lekarz. – Tylko proszę o siebie dbać. Wypoczynek, solidne posiłki i dużo witamin, to w pani stanie najważniejsze – zalecił.
– W moim stanie? – nie zrozumiałam.
– No tak, przecież jest pani w ciąży.
– Co? Niemożliwe!
– Nie wiedziała pani? Cóż, gdy była pani nieprzytomna, zrobiliśmy rutynowe testy z krwi. Bardzo możliwe, że ciąża do spółki ze stresem spowodowała utratę przytomności.
Nic mnie tak nie zaskoczyło i nie uszczęśliwiło jak ta wiadomość. Znów miałam po co żyć.
– Niczego nie czułam, nic nie podejrzewałam… – nie mogłam się nadziwić.
– To normalne, kochanie – powiedziała mama. – Dla wielu kobiet ciąża jest zaskoczeniem.
Rozumiała moje zmartwienia. Byłam rozgoryczona, że Piotr nie może cieszyć się razem ze mną. Trudno jest wychowywać dziecko w pojedynkę, zabraknie wsparcia męża i ojca w trudnych chwilach. Niemal poddałam się czarnym myślom, gdy w drzwiach pojawiła się Anka. Sam jej widok poprawił mi samopoczucie.
– Cześć, siostra – rzuciłam. – Mam dla ciebie niespodziankę. Będziesz chrzestną!
– Nareszcie – wykrzyknęła i uścisnęła mnie mocno. – Chłopiec czy dziewczynka?
– Stuknij się w głowę, przecież jeszcze nic nie wiadomo – strofowałam ją.
Mama zaczęła się śmiać. Zawsze bawiły ją nasze sprzeczki.
– Wszystko jedno, będę najlepszą chrzestną na świecie – obiecała.
– Pewnie będziesz je rozpuszczała, ile się da – powiedziałam.
– Od rozpuszczania dzieci są dziadkowie – wtrąciła się mama, udając oburzenie.
Zrobiło mi się lżej na duszy. Powoli zaczęłam wierzyć, że ze wszystkim dam sobie radę. W moim sercu pojawiła się nadzieja. Nikt nie zastąpi mi Piotra, ale mam wsparcie rodziny. Teraz nie mogę pozwolić sobie na słabość, przecież muszę zadbać nie tylko o siebie. Postanowiłam już nigdy nie poddawać się przeciwnościom losu. Zrozumiałam też jeszcze jedną ważną rzecz: Piotr nie odszedł całkowicie, jego cząstka została ze mną. Muszę tylko zaczekać, aż się urodzi.
Czytaj także:
„Brat zaledwie w tydzień zmienił się z bezdusznej kreatury w prawdziwego wrażliwca. Wszystko przez mojego kota”
„Mąż zagroził mi rozwodem, bo chciałam zrobić remont domu. Zawzięłam się. Przy okazji wyremontowałam nasze małżeństwo”
„Zgodziłam się, by syn z synową zamieszkali ze mną, a potem chodziłam wściekła. Ta dziewczyna wszystko robiła na opak”