Tegoroczne urodziny były inne. Moja chrześniaczka, pięcioletnia Hanusia, stała w oknie podtrzymywana przez mamę, a ja życzyłem jej do telefonu samych słonecznych dni, mnóstwa słodyczy i upragnionego kotka.
– I ciebie, wujku! – krzyknęła radośnie do podanego przez tatę telefonu, po czym zrobiła usta w dzióbek i posłała mi całuska.
Ignorując spływającą po policzku łzę, obiecałem mojej maleńkiej, że wkrótce się spotkamy.
– Czekam z niecierpliwością – uśmiechnęła się rezolutnie i pobiegła do drzwi, pod którymi zostawiłem dla niej pudło z pluszowym kotkiem.
Moja roztropna Hanusia zgodnie z zasadami bezpieczeństwa odsunęła się od drzwi, gdy mama sięgała po pudło, i przestępując niecierpliwie z nóżki na nóżkę, poczekała, aż tata zdezynfekuje karton i folię zapakowanej fabrycznie zabawki.
– Kiciaaaa! Kocham cię, wujku! – z radosnym okrzykiem wtuliła się w pluszaka.
– Ja ciebie też – wyszeptałem i pożegnawszy się, ruszyłem do samochodu.
I choć wiedziałem, że tym razem Hanusi nie grozi żadne niebezpieczeństwo, to rozpłakałem się w aucie jak bóbr. Nie należałem do wrażliwców, ale mnie i tę małą od razu połączyła wyjątkowa więź.
To miała być prosta akcja
Pożar na trzecim piętrze kamienicy prawdopodobnie z powodu ognia zaprószonego przez jednego ze starszych sąsiadów. Z wezwania wynikało, że wszyscy mieszkańcy zdążyli się ewakuować, a nam przyjdzie jedynie ugasić ogień, lecz na miejscu sytuacja okazała się znacznie poważniejsza.
Mąż kobiety, która nie zdążyła uciec z dzieckiem przez płonącą już klatkę schodową, przybiegł prosto z nocnej zmiany i prawie rzucił się pod nasz wóz, błagając o pomoc.
– Irenka i Hanusia! Ratujcie Hanusię!
W tej samej chwili zobaczyliśmy w oknie młodziutką matkę ściskającą w ramionach maleńkie zawiniątko. Wyglądała, jakby chciała skoczyć, więc zostawiłem uwijających się przy wozie chłopaków i pobiegłem pod kamienicę krzyknąć, żeby nie próbowała robić niczego bez mojej zgody.
– Idziemy po panią! – ryknąłem i pobiegłem do nadjeżdżającego wysięgnika.
Działaliśmy szybko i sprawnie, ale wiedziałem, że dla przerażonej kobiety nasze przygotowania musiały trwać wieczność. Nie miałem też pewności, czy dobrze mnie zrozumiała, więc w duchu modliłem się, żeby nie zrobiła niczego głupiego. „Jeszcze chwilę! Wytrzymaj” – powtarzałem sobie w myślach, widząc, jak spoglądała za siebie na gęstniejące kłęby dymu.
Ze swojego miejsca nie mogła dostrzec ognia szalejącego poza pokojem, ale ja wiedziałem, że sytuacja staje się coraz groźniejsza. Tym bardziej chciałem wyglądać na opanowanego.
– Proszę dać mi dziecko! – poprosiłem.
Z okna bił niewyobrażalny żar, dym wżerał się w nasze oczy, nozdrza i usta, a ta maleńka tylko chrząknęła, gdy wreszcie ją chwyciłem. Odsunęła rączką z twarzy lnianą ściereczkę narzuconą przez matkę, jakby chciała zaczerpnąć świeżego powietrza, i nie otwierając oczu, uśmiechnęła się.
– Niech pani wskakuje! – krzyknąłem do kobiety, podając jej drugą rękę.
Ledwie zdążyliśmy stanąć na ziemi, gdy z hukiem zapadł się dach kamienicy, niszcząc dwa niższe piętra, w tym mieszkanie, gdzie przed chwilą stała kobieta. Irenka, bo tak zwracam się dzisiaj do mamy maluszka, omal nie zemdlała z wrażenia, ale Hanusia wciąż spała niezrażona tym, co się dzieje.
– Od chwili narodzin nie przespaliśmy przez nią ani jednej nocy, a w czasie pożaru była taka spokojna, jakby wiedziała, że ją uratujesz – opowiadali jej rodzice, gdy staliśmy się już dobrymi przyjaciółmi.
Wyswatała mnie ze swoją ciocią
Czułem się wyróżniony, gdy wybrali mnie na ojca chrzestnego Hani. Nie umiem tego wyjaśnić, ale w czasie 12 lat pracy jako zawodowy strażak widziałem niejedno i niejedno dziecko uratowałem z pożaru, lecz tamtej nocy stało się coś magicznego, gdy wyjąłem z rąk oszalałej z rozpaczy matki trzymiesięcznego noworodka.
Mnie i Hanię połączyła jakaś niewidzialna, silna więź. Często czułem się w towarzystwie Hanusi, jakby czytała mi w myślach. Wyłapywała każdą zmarszczkę zatroskania na moim czole i błysk radości w oczach. Ta mała spryciara wyswatała mnie z młodszą siostrą Irenki, robiąc wszystko, abyśmy jak najczęściej towarzyszyli jej w dziecięcych zabawach.
Ona, dotykając brzucha mojej żony, wyczuła „dzidzię”, nim zdążyliśmy powiedzieć komukolwiek o ciąży. I bardzo się ucieszyła na wiadomość, że będzie miała kuzyna. Wybrała nawet imię dla niego, upierając się, że Julek będzie tym najwłaściwszym. I nawet teraz wyczuła, że jest mi smutno z powodu urodzin, które spędzi beze mnie. I nim zdążyłem otrzeć łzy, zadzwoniła, chcąc mnie pocieszyć.
– Wujku, wiesz, ja też będę strażakiem! I będę ratować dzieci jak ty! – powiedziała tak radośnie, że parsknąłem śmiechem. – Tylko nie płacz, dobrze? Bo wiesz… Wszystko się ułoży – dodała już poważnym tonem i jak zwykle miała rację.
Czytaj także:
„Mąż był dla mnie ideałem. Myślałam, że zwariuję, kiedy obca kobieta pokazała mi łóżkowy film z moim skarbem w roli głównej”
„Kobiety bały się ze mną umawiać, bo jestem dentystą. Wszystkie ode mnie uciekały, a ja miałem dosyć samotności”
„Mąż najchętniej przywiązałby mnie łańcuchem do garów. Uważał, że kobieta nie powinna pracować, tylko służyć rodzinie”