Gdzie według statystyk poznaje się najwięcej par? Nie, jeszcze nie w internecie i portalach randkowych. W pracy. Po prostu. I nic dziwnego, skoro spędzamy tam jedną trzecią dnia, przez większość dorosłego życia. Niestety, specyfika zawodu czasem mocno utrudnia nawiązywanie romansowych relacji. Jak w moim wypadku. Czemu? Bo jestem dentystą.
Kobiet przychodzi do mnie sporo, ale co z tego?
W najlepszym przypadku wpadają na przeglądy jamy ustnej. Jak flirtować z kobietą, która nie może odpowiedzieć, nawet gdyby chciała? Jak ją podrywać, gdy ją boli, gdy płacze i panikuje albo jest znieczulona? A ja pochylam się nad nią z narzędziami tortur… Nie chodzi o to, że nie mógłbym zakochać się w pacjentce. To pacjentki nie postrzegały mnie jak obiektu westchnień, nie tych miłosnych w każdym razie. Na dokładkę jestem raczej nieśmiały, pracuję dużo, a po pracy wolę posiedzieć w domu, niż balować na mieście. Więc niejako sam się skazywałem na los starego kawalera…
Cóż, nie każdemu jest pisane małżeństwo, szczęście we dwoje. Aż próg mojego gabinetu przekroczyła… ona. Piękna, wiotka, z dużymi, ciemnymi oczami w kształcie migdałów, z włosami koloru gorzkiej czekolady, pachnąca kokosem i melonem. Była jak lato w środku zimy i wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Przyszła na przegląd. Z jednej strony lepiej, bo nawet profesjonalista – w sytuacji sercowo-stresowej – może popełnić błąd. A nie chciałbym się przed nią zbłaźnić ani tym bardziej uszkodzić jej uzębienia czy dziąsła. Z drugiej strony mogłem cieszyć nią zmysły tylko kwadrans, nim z czystym sumieniem, choć z żalem, wypuściłem ją do domu.
Mój jedyny kumpel, który wpadł na piwo i mecz, oczywiście mnie skrytykował.
– Stary… Jesteś beznadziejny! Czemu jakoś jej nie zatrzymałeś?
– Niby jak? Miałem jej wywiercić dziury w zdrowych zębach?
– Nie wiem… Na wybielanie zaprosić albo normalnie, po ludzku, na kawę. Na to nie wpadłeś? Pamiętasz jeszcze, co się robi z kobietami, poza torturowaniem ich na fotelu dentystycznym? Istnieje coś takiego jak randka, pacanie.
– Masz rację… – szepnąłem, bo oświeciło mnie, jak mogę się z nią spotkać ponownie.
Co mi szkodzi zapytać?
Najwyżej mnie wyśmieje… Kilka dni później zadzwoniłem do niej i nakłamałem, że jest taka promocja, taki pakiet, z którego może skorzystać za darmo, skoro była u nas na przeglądzie. Dukałem jak nieuk przy tablicy, modląc się w duchu, by nie dostać pały, czyli odmowy. Nie odmówiła. Zjawiła się jeszcze ładniejsza niż ostatnio, bo zarumieniona od mrozu. Zrobiłem, co miałem zrobić, a nawet więcej, żeby jak najdłużej raczyć się jej bliskością, ale w końcu zeszła z fotela. Bałem się ją zatrzymać. Wstydziłem się. Ale czułem, że jak teraz się nie odważę, to już nigdy. Więc zapytałem:
– A może… umówiłaby się pani ze mną na kawę?
Zamrugała powiekami.
– Serio? Dentysta zaprasza mnie na kawę? Żartuje sobie ze mnie czy próbuje oryginalnie spławić?
– A co? To zakazane dla stomatologów?
– No nie wiem… Ponoć kawa osłabia szkliwo i wpływa na kolor zębów, prawda?
– Jak zwykle to zależy od danego przypadku… – może się ze mnie nabijała, a może flirtowała.
Co miałem do stracenia? Nic, prócz okazji.
– W takim razie może da się pani zaprosić na… ciepłe mleko albo kakao?
– O! – wymierzyła we mnie palcem. – I to jest oryginalna propozycja – potem gładko gest celowania zmieniła w podanie dłoni.
– Dominika.
– Robert – uścisnąłem jej rękę. – Masz mój numer telefonu, więc zadzwoń.
Nie wierzyłem we własne szczęście. Zgodziła się! Zadzwoniłem następnego dnia i umówiłem się z nią na weekend. Plany miałem tradycyjne: kino, restauracja, spacer, jeśli nie będzie zbyt zimno. Dominika miała jednak własną wizję naszej randki.
– Żadnego kina – powiedziała stanowczo. – Chcę się czegoś o tobie dowiedzieć i jestem głodna. Idziemy na pizzę?
Podziękować niebiosom, że nie zaproponowała jakiejś dziwnej kuchni albo jedzenia liści sałaty polanych sosem z wody. Spędziliśmy miłe chwile w pizzerii, w której pachniało tak, że od wejścia ślinka ciekła do ust. Dominika podkradała mi co lepsze kawałki, na co jej pozwalałem, zachwycony, że jest taka bezpośrednia.
Śmialiśmy się i gadaliśmy...
Nie mogliśmy przestać! Dominika studiowała psychologię, pracowała w szkole i uwielbiała pracę z dziećmi. Kochała książki i nie znosiła seriali, których emisja jeszcze się nie zakończyła, co było urocze.
– To nie jest urocze, tylko logiczne! Wiesz, jakie to nieznośne, kiedy trzeba czekać rok, dwa albo dłużej na kolejne sezony?
Nie mogliśmy się rozstać. Odwiozłem ją pod dom i od razu umówiliśmy się na następną randkę. A kiedy czekałem na trzecią, Dominika zadzwoniła zasmucona.
– Moja mama trafiła do szpitala. Złamane biodro. Będzie potrzebowała pomocy. Nie wiem, jak szybko wrócę, nie wiem, czy w ogóle wrócę, bo może będę musiała przenieść się do niej na stałe…
– A nie możesz sprowadzić jej do siebie?
– Nie znasz jej, nie chciałaby tu żyć. To trudne do wyjaśnienia… – westchnęła. – Przepraszam, że cię wystawiam. Bardzo tego nie chcę, ale teraz niewiele ode mnie zależy…
– Rozumiem, naprawdę. Nie musisz się tłumaczyć. Gdybym mógł ci w czymkolwiek pomóc, daj znać.
A jeśli to za prędko? Jeśli ją wystraszę albo zniechęcę?
Nie widzieliśmy się miesiąc, dwa…
Ona ciągle w szpitalu przy mamie, ja zajęty w gabinecie, niemal na okrągło, byle tylko nie myśleć, że jej tu nie ma. Ale nie zapomniała o mnie. Często dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy SMS-y i słaliśmy sobie zdjęcia. Kiedy już mogła na dłuższy czas zostawić mamę samą, odwiedziłem ją. Nie miała dobrych wieści. Z pensji psychologa szkolnego nie stać jej było na całodobową opiekunkę, szukała więc pracy na miejscu, choć nie wierzyła, że na takiej prowincji znajdzie coś w zawodzie. Ale udało się, choć połowicznie, to znaczy jeździła na dyżury do dwóch różnych szkół, z czego uzbierało się pół etatu, a resztę czasu spędzała z mamą, która na nowo uczyła się poruszać, na dokładkę co chwilę objawiały się jakieś nowe komplikacje z jej zdrowiem.
Sytuacja raczej nie sprzyjała romansowaniu, ale gdy już się zobaczyliśmy, nie mogłem utrzymać rąk przy sobie. Łapałem ją za dłoń, dotykałem jej ramienia, policzka… Nie znaliśmy się długo, ale pewne rzeczy po prostu się wie. Ja wiedziałem: ta albo żadna. Więc jaki miałem wybór? Podzwoniłem w kilka miejsc, poszukałem odpowiedniej miejscówki i wysłałem jej zdjęcie.
„Wiesz, gdzie to jest?”. „Ta ruina? Jasne. Kiedyś był tam sklepik typu mydło i powidło”. „A teraz może być mój gabinet. Jeśli mnie chcesz. Na stałe i blisko”.
Zadzwoniła od razu
– To żart? Mało śmieszny…
– Nie żartuję. Kocham cię.
Boże, wyznałem jej to przez telefon! Jeszcze nawet porządnie jej nie pocałowałem, a już prawie się oświadczyłem? A jeśli ją odstraszę? Bo za wcześnie, bo zbyt nagle? Albo jeśli uzna to za mało romantyczne? Rozpłakała się. Dokładniej śmiała się i płakała na zmianę. To wymagało sporo czasu, wysiłku i pieniędzy, ale w końcu udało się pospinać oszczędności i kredyty z marzeniami oraz miłością. A dla Dominiki zamiast naklejki z napisem „dzielny pacjent” miałem coś innego. Pudełeczko z aksamitu, w którym spoczywał pierścionek z niewielkim brylantem. Malutkim.
Tylko na taki mi wystarczyło po wyremontowaniu ruiny, którą zamieniłem w gabinet stomatologiczny.
– Piękny! Błyszczy się jak… jak brylant! Kocham cię! – Dominika rzuciła mi się na szyję. – I tak, wyjdę za ciebie!
Czyli jednak można zakochać się w dentyście…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”