Czy można sobie wyobrazić coś bardziej romantycznego niż uratowanie pięknej, samotnej kobiety? Czy to nie wspaniały początek miłosnej przygody? Z pewnością, jednak coś podobnego zwykle zdarza się jedynie w filmach lub na kartach powieści. Mnie natomiast zdarzyło się naprawdę. Chociaż zakończenie było zaskakujące…
Ale po kolei.
Mazurskie jeziora są piękne, nie wiem, czy nie najpiękniejsze na świecie. Bywałem w różnych zakątkach Europy, ale takiego uroku, jak na Mazurach, próżno szukać gdzie indziej. Dlatego w ostatnie wakacje wybrałem się właśnie tam – w okolice Węgorzewa. Udało mi się nawet wypożyczyć całkiem porządną żaglówkę, a właściwie niewielki jacht z małą sypialnią, łazienką i kuchnią. W sam raz dla jednej osoby, a gdyby zaszła taka potrzeba, to nawet dla dwóch.
W tym roku nie pragnąłem jednak towarzystwa. Z Roksaną rozstałem się zaledwie dwa miesiące wcześniej i jakoś nie miałem ochoty na nowy związek. Zwyczajnie nie byłem na to jeszcze gotowy. Żeglowałem sobie po jeziorze, zatrzymywałem się na noc przy kejach albo w szuwarach i wcale nie narzekałem na samotność. Jednak życie ma to do siebie, że lubi zaskakiwać. I mnie zaskoczyło.
To było wczesne przedpołudnie, na wodzie w tym rejonie jeziora prawie pusto. Mijałem właśnie niedużą jolkę prowadzoną przez kobietę. Od razu zauważyłem, że dzieje się na niej coś niepokojącego. Wiatr tego dnia był całkiem spory, sterowanie wymagało więc pewnych umiejętności. Może nie od razu godnych kapitana jednostki pełnomorskiej, ale przynajmniej żelaznych podstaw żeglowania.
W tamtej chwili nie potrafiłem jeszcze dokładnie określić, co wzbudziło mój niepokój, dopiero po czasie dotarło do mnie, że kadłub sprawiał wrażenie, jakby ślizgał się po wodzie, zamiast zdecydowanie przecinać fale. Zacząłem zwracać baczną uwagę na tę żaglówkę, tym bardziej że sterniczka wczepiła się kurczowo w rumpel. Tak, bez wątpienia działo się coś złego. Dlatego na wszelki wypadek zrobiłem zwrot, żeby w każdej chwili podążyć na ratunek.
Wskoczyłem do wody i popłynąłem
Miałem nosa. Przeleciał króciutki szkwał, a wtedy jolka przewróciła się, a kobieta wpadła do wody. Natychmiast podpłynąłem bliżej, dwadzieścia metrów od leżącej jednostki zrefowałem żagiel, wyrzuciłem kotwicę za burtę, a potem wskoczyłem do wody. Nie widziałem głowy kobiety. Nie mogła być z przeciwnej strony kadłuba, bo spostrzegłem, jak upadała w tym kierunku.
Zawróciłem więc do swojego jachtu, błyskawicznie wspiąłem się, zawisłem na burcie i sięgnąłem do schowka po niedużych rozmiarów składany nóż. Znów wykazałem się wyczuciem. Tak jak się obawiałem, sterniczka dostała się pod żagiel. Niewiele gorszych rzeczy może spotkać człowieka w wodzie. Nigdy tego nie doświadczyłem, ale wiem, że wtedy wpada się zazwyczaj w panikę, bo wydaje się, że niewielka powierzchnia płótna rozciąga się w nieskończoność, próżno szuka się oddechu.
Zanurkowałem. Kobieta miotała się pod wodą. Nie ryzykowałem natychmiastowego podpłynięcia i bezpośrednich prób wyciągania jej. To by się mogło skończyć tragicznie dla nas obojga. Zamiast tego, otworzyłem nóż, wbiłem w żagiel i zacząłem ciągnąć cięcie w jej stronę. Kiedy dotarłem do topiącej się, poczułem mocne uderzenie, ale nie zwróciłem na nie uwagi. Prułem nożem płótno, ryzykując, że zranię kobietę. Trudno. Ważne, że przeżyje.
Najpierw sam wynurzyłem się nad rozcięty żagiel, chwyciłem ją za włosy i z całej siły pociągnąłem. Jeszcze młóciła rękami powietrze, nie docierało do niej, że jest już na powierzchni.
– Już dobrze! – krzyknąłem z całych sił. – Już po wszystkim!
Nabrała spazmatycznie powietrza, a potem rozkaszlała się, i znów poszła pod wodę. Wydobyłem ją natychmiast i podtrzymałem. Powoli zaczynała się wreszcie uspokajać.
– Myślałam, że to już koniec – wychrypiała. – Że już po mnie.
– Nie jest tak źle – odparłem.
A potem zacząłem ją holować do mojej żaglówki. Myślałem przy tym, że gdyby założyła kapok, nie dostałaby się pod żagiel. Ale kto by dał radę cały dzień wytrzymać w czymś takim, w pełnym słońcu? Sam przecież nie zakładałem kamizelki ratunkowej… Tym razem dobrze się stało, bo do ratowania kobiety spod żagla musiałbym się najpierw pozbyć kamizelki, a to zawsze dodatkowe sekundy zwłoki.
Była naprawdę piękną kobietą. Zauważyłem to, zanim jeszcze zdążyła wyschnąć i doprowadzić się do porządku. Ciemnowłosa, ciemnooka, na oko trzydzieści pięć lat, może trochę więcej. Od razu przeleciało mi przez głowę, że to idealna kobieta dla takiego czterdziestolatka jak ja, ale zaraz tę myśl odpędziłem.
– Proszę się rozgościć – zwróciłem się do niej uprzejmie. – Zaraz zobaczymy, czy uda się jakoś postawić pani łódeczkę.
– Nie wiem, co się mogło stać – kobieta powoli dochodziła do siebie, jej głos brzmiał coraz dźwięczniej. – Nagle poczułam szarpnięcie i łódkę zaczęło nosić na wszystkie strony.
Podniosłem kotwicę, opłynąłem jolkę dookoła. Unosiła się na wodzie, ale wiedziałem, że niebawem zatonie. Nie musiałem podpływać bliżej, żeby ocenić, że uszkodzenia są duże.
– Kil urwany w połowie – mruknąłem. – Musi być pani niezłym żeglarzem, skoro dała pani radę prowadzić tę łupinę jeszcze kawałek.
– W nic nie uderzyłam – powiedziała zdumiona. – Nie rozumiem…
– Bo to nie wygląda na uderzenie – oceniłem. – Wygląda raczej, jakby dolna część balastu odłączyła się od reszty. To pani własność?
– Skąd! Wypożyczona. Gość zapewniał, że sprzęt jest w porządku.
Adam i Ewa... To przeznaczenie!
Ponieważ na pewno w nic nie uderzyła, bo na tym akwenie nie było przecież mielizn ani podwodnych pułapek, to stan techniczny jolki musiał być naprawdę opłakany.
– Ma pani na tym swoim pokładzie coś cennego? – spytałem.
– Nic takiego, żeby warto było ryzykować – odparła. – Wszystko, co posiadam wartościowego, zostawiłam w pokoju, w hotelu..
Odetchnąłem z ulgą. Nie miałem ochoty strugać bohatera i zbliżać się do tonącej żaglówki.
– Adam – wyciągnąłem do niej rękę.
– Ewa – podała mi drobną dłoń.
– Żartuje pani?
– Ależ skąd – zaśmiała się. – Zwykły zbieg okoliczności. Ma pan może jakieś jabłka?
– Niestety, nie. Ale na brzegu kupię od razu ze trzy kilo.
Właściciel jolki najpierw straszył kobietę policją, jeśli nie zapłaci za szkody, ale szybko odpuścił, kiedy go poinformowałem, co może ustalić dokładne badanie kadłuba.
– Słuchaj, pan – warknąłem. – Nie dość, że naraził pan klientkę na śmiertelne niebezpieczeństwo, to jeszcze śmie pan straszyć policją?! Pieniędzy pan chcesz?! To ja powinienem zawiadomić policję. I zaraz to zrobię – sięgnąłem po telefon.
– Nie ma potrzeby – wycofał się nagle w popłochu. – Jakoś się dogadamy… Niech już będzie moja strata.
– W ten sposób się nie dogadamy – odparłem wściekły. – Powinien pan jeszcze wyrównać straty tej pani! Coś na tym wraku przecież zostawiła.
– Ile to było warte? – westchnął.
– Policzmy – powiedziałem, trącając nieznacznie Ewę, która chciała uczciwie zaprotestować, a której zapowiedziałem przedtem, żeby się nie wtrącała. – Torebka z gotówką i karta. Pal diabli kartę, wyrobienie nowej to nie problem, ale było tam pięćset złotych, prawda? – nie czekałem, aż kobieta potwierdzi, mówiłem więc dalej:
– W wodzie straciła też złotą bransoletkę i kolczyki… W sumie, drogi panie, umówmy się na tysiąc pięćset złotych. I to jest absolutne minimum.
Aż jęknął ze zgryzoty i próbował się targować, ale byłem nieugięty.
Zaprosiłem ją na kolację. Zgodziła się
Kiedy wyszliśmy, Ewa spojrzała na mnie jak na ostatniego karalucha.
– Zadowolony pan jest?
– I tak, i nie – wzruszyłem ramionami. – Zadowolony, bo facet dostał nauczkę, a niezadowolony, bo powinien jeszcze mocniej to odczuć. Proszę je wziąć – podałem jej pieniądze.
– Absolutnie nie! – zaprotestowała. – Czułabym się jak jakaś naciągaczka. Niech pan je sobie zabierze.
– Ależ ja tego nie chcę! To miała być dla niego nauczka, nie zamierzałem się obłowić. Ale mam propozycję. Wpłaćmy tę kwotę na jakiś cel charytatywny – zaproponowałem.
– Nie będzie wątpliwości, dlaczego go wypiłowałem. Oczywiście wiem, że powinniśmy zawiadomić o wszystkim policję. Ale wtedy zaczęłyby się przesłuchania, ustalanie okoliczności zajścia, gość poszedłby w zaparte, że jolka była sprawna. Sprawa by się wlokła, nas by ciągali na przesłuchania, i albo nic by z tego nie wyszło, albo dostałby jakiś śmieszny wyrok. Już to kiedyś przerabiałem, więc wiem. A tak facet będzie miał na przyszłość nauczkę. Zastanowi się pięć razy, zanim wypożyczy komuś wadliwy sprzęt.
Jej oczy, wciąż patrzące na mnie ostro, w tym momencie złagodniały.
– No tak, ma pan rację – mruknęła. – Sprawiedliwości stanie się zadość, chociaż po części. Dobrze, wpłaćmy te pieniądze na jakiś cel. Są różne fundacje, stowarzyszenia…
– Proponuję, żebyśmy to ustalili wieczorem. Przy kolacji.
Umówiliśmy się w restauracji, w pobliżu jej pensjonatu. Coś wspominałem przedtem, że nie byłem gotowy na nowy związek? No tak, jeszcze tego ranka tak myślałem, ale kiedy czekałem na spotkanie z Ewą, to twarde postanowienie przestawało już obowiązywać. Po prostu czułem przyjemny dreszcz na samą myśl, że za parę godzin ją zobaczę, zjemy razem kolację, a potem… Kto wie? Ona przecież była księżniczką w opałach, a ja jej rycerzem.
Kiedy nadeszła wreszcie godzina dwudziesta, byłem zupełnie ugotowany. Ewa przyszła ubrana w zwiewną sukienkę podkreślającą wspaniałą figurę, na nogach miała zgrabne sandałki, takie, w których stopa kobieca wygląda po prostu zniewalająco.
– Boże, jaka pani jest piękna – wyrwało mi się niechcący, bo naprawdę nie mogłem się powstrzymać.
– Dziękuję – skinęła głową.
Zajęliśmy stolik w intymnym kąciku pod ścianą. Wszystko mi sprzyjało – nastrój, okoliczności, nawet to, że właśnie ten stolik pozostał wolny. Tylko wyciągnąć rękę i brać… Nie pamiętam nawet, co zamówiłem, nie miało to dla mnie znaczenia. Ona wzięła rybę zapiekaną z warzywami i wino. A potem sięgnęła do torebki i wyjęła z niej tablet.
– Przeglądałam różne fundacje – powiedziała. – Pan też coś oglądał?
– Nie miałem okazji – uśmiechnąłem się. – Na urlopie staram się być poza netem. Dla zdrowia psychicznego.
– No dobrze, w takim razie wybierzmy coś z moich kandydatów – włączyła urządzenie.
Cały czas myślałem tylko o jednym…
Miała długie, szczupłe palce, piękne dłonie… Wszystko miała piękne. A kiedy przysunęła się do mnie, żebym też mógł zerknąć na ekran, doleciał mnie delikatny zapach gustownych perfum. Zakręciło mi się w głowie.
– Zrobimy tak – zaproponowała. – Zrobię przelew ze swojego konta przy panu na te tysiąc pięćset złotych, a gotówkę sobie zostawię. Nie mam ochoty szukać na urlopie banku, a przecież to będzie wszystko jedno.
Zgodziłem się, oczywiście. Było mi obojętne, jak to zrobi, i na które konto, a nawet czy w ogóle dokona transakcji. Myślałem tylko o jednym. O tym, że zasłużyłem na nagrodę za dzielność, za uratowanie… Czekałem cierpliwie, aż skończy operacje bankowe. Potem kelner przyniósł zamówienie i zabraliśmy się do jedzenia. Wreszcie przyszła kolej na wino. Kręciło mi się w głowie z wrażenia. Była taka piękna, tak ślicznie pachniała, a jej oczy spoglądały na mnie z wdzięcznością.
– Pani Ewo – powiedziałem, dotykając jej dłoni. – Mogę o coś spytać?
Nie cofnęła ręki, siedziała bez ruchu, wpatrując się we mnie.
– Nie uważa pani, że to, co nas spotkało to… przeznaczenie?
Przymknęła na chwilę powieki, a kiedy je otworzyła, zauważyłem w jej oczach coś jakby żal. Zastanawiałem się, o co może chodzić.
– Widzi pan – powiedziała po chwili milczenia. – Wygląda to rzeczywiście na przeznaczenie. Spotkanie na wodzie, ratunek, ja najwyraźniej się panu podobam, a i pan jest przystojny…
Czekałem w napięciu na ciąg dalszy, myśląc, że w takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy…
– Jest jednak pewien problem – ciągnęła. – I zobaczy go pan, jeśli zechce pan unieść palec wskazujący. Ten, który spoczywa na moim serdecznym.
Posłusznie uniosłem palec i zakląłem w duchu. A potem zabrałem rękę.
– Naprawdę nie zauważył pan przedtem obrączki? – spytała.
– Naprawdę – mruknąłem.
– Wierzę – skinęła głową. – Wiem, że mężczyźni nie zwracają uwagi na takie detale. Ale, jak pan widzi, jestem mężatką. Na wodzie wprawdzie nie miałam jej na palcu, bo zdejmuję przed żeglowaniem całą biżuterię, ale tutaj już tak. Nie wstydzę się swojego stanu cywilnego. Przepraszam, na pewno jest pan bardzo zawiedziony.
– Co mam odpowiedzieć? – bezradnie rozłożyłem ręce. – Nie ukrywam, że liczyłem na coś więcej, ale w tej sytuacji… Przepraszam.
– Ależ nie ma za co. I nie widzę powodów, żebyśmy nie mieli dokończyć kolacji, zgadza się pan? – uśmiechnęła się tak, że stopiłaby górę lodową, a co dopiero mnie.
To był miły wieczór, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czułem rozczarowania. Los ze mnie zadrwił. Cóż, wprawdzie nie mogłem odebrać nagrody należnej odważnemu rycerzowi, ale przynajmniej choć raz poczułem odrobinę romantyzmu.
Czytaj także:
„Uratowałem z opresji młodziutką ślicznotkę, którą jakiś drab wziął za tirówkę. Od razu wyczułem, że to moja druga połówka”
„Dusiłam się w związku z Kubą, a on postanowił mi się oświadczyć. Z opresji wybawił mnie... mój przyszły mąż”
„Marzyłem o tym, że poznam miłość życia, ratując ją z opresji. Tymczasem stało się odwrotnie - to ona uratowała mnie”