„Marzyłem o tym, że poznam miłość życia, ratując ją z opresji. Tymczasem stało się odwrotnie - to ona uratowała mnie”

zakochana para fot. Adobe Stock, baranq
„Chciałem odpowiedzieć, że niczego im nie dam i stanąć w pozycji bojowej, ale ten drugi zrobił gest dłonią i pojawił się w niej nóż. Nagle zapomniałem wszystko, co wiedziałem o walce. Stałem jak sparaliżowany, patrząc tylko przez szczeble parkanu na oświetloną ulicę i zastanawiając się idiotycznie, dlaczego wlazłem do tego parku”.
/ 10.01.2023 15:15
zakochana para fot. Adobe Stock, baranq

– Za długo już jesteś singlem, stary – skomentował Wiktor, kręcąc głową nad moim wyborem filmu na wieczorne oglądanie. – Mnie by Marta nie pozwoliła oglądać w kółko tych bajek o superbohaterach. Ona lubi, no wiesz, filmy z sensem. Dramaty, jakieś takie, które dają ci materiał do przemyśleń, rozumiesz.

– A ty cierpisz na tych filmach i tylko czekasz, żeby przyjść do mnie i obejrzeć setny raz Batmana – odparowałem.

– Taaa – zgodził się, ale zaraz dodał, że mimo wszystko bycie w związku podoba mu się dużo bardziej.

Miałem ochotę wykopać go za drzwi. Nie musiał mi przypominać, jak bardzo byłem samotny. Nie miałem dziewczyny nie tyle z wyboru, co raczej z jego braku. Po prostu… żadna mnie nie chciała.

Wiele razy wyobrażałem sobie, że ją ratuję

Kiedy siedziałem w pracy, lubiłem odpływać myślami i wyobrażać sobie jakieś sceny jak z filmu o twardych gościach, nawet niekoniecznie o Supermanie. Ale takie, wiecie, o facetach, którzy mają twardą pięść dla wrogów, ale są wrażliwi i ciepli dla swoich kobiet, no i te kobiety kochają ich ponad życie.

Nieraz, ślęcząc nad koszmarnie nudnymi tabelami i wykresami, wyobrażałem sobie, że idę nocą ciemną ulicą i nagle widzę jakieś zamieszanie na rogu. Podbiegam, patrzę, a tam jakaś banda zbirów zaczepia dziewczynę. I wtedy wchodzę ja, rozgramiam napastników, ratuję niedoszłą ofiarę, a potem odprowadzam ją do domu. Oczywiście, jestem rycerski do samego końca i nie chcę niczego w zamian, ale ona mnie odnajduje, czyniąc wielki wysiłek, i pewnego dnia czeka na mnie pod biurem. A potem zostajemy parą, pobieramy się i żyjemy długo i szczęśliwie.

Żeby dać życiu szansę, zapisałem się nawet na judo. W sumie fajny sport. Lubię trenować rzuty i kopnięcia, walka na macie też mnie nakręca adrenaliną. Czuję się lepiej, zrzuciłem parę kilo, zniknęły bóle kręgosłupa po ośmiu godzinach siedzenia przed komputerem, ale, jak dotąd, nie miałem szansy sprawdzić się w realnej walce.

– I całe szczęście – skomentowała mama, kiedy podzieliłem się z nią tym spostrzeżeniem. – Jeśli zobaczysz potencjalnych napastników, to uciekaj, synku! Natychmiast uciekaj!

Cóż, nie opowiadałem mamie o moich fantazjach ratowania damy w opałach, więc obiecałem jej, że gdy tylko zauważę ciemną porą kogoś podejrzanego, to będę się szybko ewakuował.

Trenowanie judo dało mi jednak pretekst do rozmów na temat sportów walki. Nie to, że się chwaliłem, bo i jeszcze niezbyt było czym, miałem dopiero początkowy stopień. Naprawdę jednak lubiłem sam temat, oglądałem filmiki z walk różnymi technikami, nawet wybierałem się jako widz na zawody.

Gadałem głównie z kolegami, podczas przerw na kawę czy obiad, ale dziewczyny z pracy, szykując sobie kanapki czy sałatkę, często nas słuchały i wyobrażałem sobie, że może którąś zainteresuje moje hobby. Szczególnie wpadła mi w oko Marzena, wysoka szatynka ubierająca się w takie trochę hippisowskie spódnice i kolorowe sweterki. Właśnie ona stała się bohaterką moich fantazji o tym jak bohatersko ją ratuję – czy to z rąk wrednego szefa na spotkaniu firmowym, czy przed prawdziwymi bandytami – i tak się do siebie zbliżamy.

Włożyłem trochę wysiłku, żeby ją lepiej poznać i dowiedziałem się, że lubi gotować, ma psa i dużo czasu spędza z przyjaciółkami. Hurra, nic nie mówiła o mężu czy chłopaku, więc zaczynałem się zbierać w sobie, żeby zaproponować jakąś kawę po pracy.

– Kawę? – uniósł pytająco brwi Wiktor, kiedy mu się zwierzyłem. – Mało ona kawy pije w biurze? Wymyśl coś bardziej kreatywnego. Zainteresuj ją sobą, pokaż, że jesteś ciekawym facetem!

Myślałem i myślałem, ale niewiele wymyśliłem. Cóż, byłem zwykłym gościem, któremu Marzena wpadła w oko i strasznie się martwiłem, że nie umiem jej zaimponować. Obmyślałem sposoby, jakby tu zrobić na niej wrażenie, pokazać się jako facet, z którym można się świetnie bawić, ale i na niego liczyć. No, nie ukrywam, jakiś zbir atakujący ją pod biurem i ja przybywający z odsieczą to był najlepszy scenariusz.

– Uważaj, czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni – mruknął Wiktor, kręcąc głową nad moimi pomysłami.

No i wykrakał!

Zapomniałem wszystko, co wiedziałem o walce

Nie było wcale tak późno, może koło dwudziestej, ale już zapadł wieczór, jak to wiosną. Wracałem z zajęć judo, zmęczony i skupiony tylko na tym, żeby nogi mi się nie poplątały, gdy wsiadałem do autobusu. Ale autobus się popsuł i wysadził wszystkich jakiś kilometr od mojego domu. Pomyślałem, że skrócę sobie drogę i pójdę przez park. Zarzuciłem torbę na ramię i wszedłem w alejkę.

Daleko nie uszedłem, bo skądś wychynęło dwóch nastolatków. Naprawdę nastolatków, mogli właśnie kończyć gimnazjum.

– Dobra, koleś, dawaj torbę – powiedział jeden.

Pewnie chcieli ją przeszukać. Liczyli, że znajdą portfel, telefon, może coś cennego. Chciałem odpowiedzieć, że niczego im nie dam i stanąć w pozycji bojowej, ale ten drugi zrobił gest dłonią i pojawił się w niej nóż. Nagle zapomniałem wszystko, co wiedziałem o walce. Stałem jak sparaliżowany, patrząc tylko przez szczeble parkanu na oświetloną ulicę i zastanawiając się idiotycznie, dlaczego wlazłem do tego parku.

– No już, torba – rzucił ten bez noża i podałem mu ją, próbując ukryć drżenie rąk.

Schylił się i wsadził łapę do bocznej kieszeni, gdzie miałem portfel. Wyciągnął go z pomrukiem satysfakcji, podczas kiedy ten drugi wciąż mierzył mnie groźnym wzrokiem, celując w mój brzuch ostrzem dość przerażająco wyglądającego noża. Miałem nadzieję, że wezmą portfel, bo i tak prawie nie miałem gotówki, a potem odpuszczą, ale mieli inny pomysł.

– Pięć dych? Koleś, idziesz z nami do bankomatu! – zarządził nożownik. – Tam jest. Idziemy.

Faktycznie, kilkadziesiąt metrów dalej widać było bankomat na ulicy. Pomyślałem, że im ucieknę albo kogoś zaalarmuję, ale nie doceniłem smarkaczy. Było ich więcej. Nagle otoczyła mnie grupka wyrostków i tak eskortowany przez nich wyszedłem z parku. Szliśmy do bankomatu, przeczuwałem, że przynajmniej kilku z napastników jest uzbrojonych, więc nic nie mówiłem, przygotowany na stratę wszystkiego, co miałem na koncie…

I nagle…

– Tu jesteś, cholerny gnojku! – usłyszałem z naprzeciwka i między ogolonymi łbami nastolatków zobaczyłem… Marzenę.

Szła prosto na nas, a ci nagle zgłupieli.

– Ty kłamliwy sukinsynu! – krzyknęła.

Ucierpiała moja męska duma

Podeszła do nas, jakby nie widziała, że mam „towarzystwo”, a potem… strzeliła mnie z liścia w pysk!

– Wiedziałam, że sypiasz z Gośką! Dorota mi powiedziała, że ją obracasz! I jeszcze się szlajasz z kolegami po parku zamiast wrócić do domu!

Z tymi słowami, ponownie mnie spoliczkowała, a ja stałem wstrząśnięty jak kołek.

– Ty cholerny draniu! Przysięgam, że wyrwę ci… – tu padła dość kreatywna wiązanka wraz z wizją tego, co Marzena zamierza mi zrobić w domu.

Chwilę później nastoletni napastnicy zdecydowali chyba, że nie będą się użerać z wściekłą kobietą, bo jakoś tak chyłkiem się oddalili. Wprawdzie wciąż z moim portfelem, ale było w nim pięćdziesiąt złotych z groszami.

Kiedy zostaliśmy sami, Marzena niemal wepchnęła mnie do taksówki, którą zatrzymała.

– Widziałam, że to napad – powiedziała, kiedy byliśmy już bezpieczni w aucie. – Rozpoznałam cię z daleka i widziałam, że coś jest cholernie nie tak. Sorry, że cię pobiłam, ale musiałam coś zrobić. Szkoda, że zabrali portfel…

To nie był problem. Zastrzegłem karty w dwie minuty, po nowe prawo jazdy poszedłem następnego dnia. Nie straciłem wiele finansowo, ucierpiała jedynie moja męska duma. Nie dość, że nie uratowałem damy mego serca, to jeszcze ona uratowała mnie, i to na dodatek dając mi dwukrotnie w pysk!

Ale i tak się opłaciło, bo zabrałem ją w podziękowaniu na kolację, a potem umówiliśmy się na kolejną randkę. Dzisiaj jesteśmy rok po ślubie. Fakt, nie poznała mnie jako bohatera, ale i tak się we mnie zakochała! Może wniosek z tego taki, że kobiety nie potrzebują facetów, którzy ratują je z opresji? A może powinienem po prostu oglądać mniej filmów z superbohaterami? Marzena tak twierdzi.

Czytaj także:
„Niczym książę na białym rumaku wybawiłem z opresji piękną nieznajomą. Tak zaczęła się nasza wielka miłość...”
„Dusiłam się w związku z Kubą, a on postanowił mi się oświadczyć. Z opresji wybawił mnie... mój przyszły mąż”
„Taksówkarz uratował mnie przed agresywnymi osiłkami. Postanowiłam go odnaleźć” - historia z dreszczykiem

Redakcja poleca

REKLAMA