„Uratowałem z opresji młodziutką ślicznotkę, którą jakiś drab wziął za tirówkę. Od razu wyczułem, że to moja druga połówka”

zakochana para fot. Adobe Stock, prostooleh
„Od tamtej pory codziennie, kiedy wracałem z pracy, wypatrywałem jej na tym parkingu. A ona co dzień stała tam, sprzedawała te swoje grzyby i wyglądała po prostu bosko. Z każdym dniem podobała mi się coraz bardziej. Raz nawet zatrzymałem się, żeby kupić od niej słoik czy dwa. Nie to, żebym potrzebował grzybów, ale jakoś ciągnęło mnie do tej dziewczyny”.
/ 10.04.2023 22:00
zakochana para fot. Adobe Stock, prostooleh

Mieszkam niedaleko dużego miasta i tam właśnie, na jego peryferiach, trafia się większość zleceń dla mojej firmy budowlanej. Mam tylko dwadzieścia osiem lat, ale prowadzę ją już od czterech. Wszystko dlatego, że mój ojciec był budowlańcem i nauczył mnie tego fachu. Jako dziecko chodziłem z nim do pracy, kiedy razem ze swoją ekipą budowali jakiś domek jednorodzinny. Ja robię teraz to samo, tyle że sam. To znaczy nie sam, bo zarabiam na tym całkiem nieźle i zatrudniam czterech chłopaków. Nie należę do szefów siedzących za biurkiem, lubię zakasać rękawy. Wsiadam więc każdego dnia w samochód i jadę na budowę tyrać razem z moimi pracownikami.

Lubię tę pracę, ale nigdy nie lubiłem dojazdów. Pół godziny drogi w jedną stronę i pół godziny w drugą. Kiedy jadę do pracy, to się nudzę i denerwuję, że to zmarnowany czas, bo już mógłbym coś murować. A kiedy wracam, to jestem zmęczony i marzy mi się fotel w domu, a nie siedzenie za kółkiem. Nie spodziewałem się, że właśnie podczas drogi spotka mnie przygoda życia. Że dzięki tym podróżom zostanę… ochroniarzem. Chociaż powinienem chyba powiedzieć – bohaterem.

Tego dnia wracałem z roboty wyjątkowo zmęczony i wyjątkowo zły. Nie dość, że wyciskaliśmy z siebie siódme poty, żeby skończyć budowę w terminie, to klient nie przywiózł na plac robót pieniędzy i nie mogłem ich wypłacić moim pracownikom. Bardzo tego nie lubię, więc wracałem naprawdę wkurzony. Jechałem dość szybko, ale przejeżdżając niedaleko dzikiego, przydrożnego parkingu, zobaczyłem, że stoi na nim tir, a przy nim jakiś wielki facet szamocze się z dziewczyną.

Natychmiast się zatrzymałem i zawróciłem auto. Podjechałem do polanki, zaparkowałem samochód i wyskoczyłem z niego wściekły jak cholera. Na pracę, na klienta i przede wszystkim na tego faceta, który napastował dziewczynę. Był tak zajęty damską bokserką, że nawet nie zauważył, jak do niego biegnę. Pchnął ją, a ona upadła na ziemię.

Zaczął iść w jej kierunku

– Zostaw ją! – wrzasnąłem.

W ostatniej chwili usłyszał mnie i obrócił się w moją stronę. Akurat, gdy znalazł się w zasięgu moich rąk. Walnąłem go więc tak mocno, że prawie odpadła mu głowa. Runął na ziemię tuż obok dziewczyny. Chwilę leżał bez ruchu, więc wystraszyłem się, że coś mu się stało. Ale potem zaczął cicho pojękiwać. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i też nad nim stanęła. Widziałem w jej oczach, że ma ochotę facetowi jeszcze dołożyć.

– Za co..!? – ku mojemu zdziwieniu wybełkotał oprawca.

Popatrzyłem na dziewczynę. Jak to za co? Jeszcze się dziwił. Ona jednak szybko wytłumaczyła sprawę.

– Próbowałeś mnie zgwałcić, gnoju! – wykrzyczała.

– Ueeeffff – jęknął tymczasem facet, i z wyraźnym trudem przetoczył się na bok.

Chciał wstawać, ale mój cios był na tyle silny, że chwilę mu to zajęło. W końcu podniósł się na czworakach, a potem, chwiejąc się, stanął wreszcie na nogi. Ledwo mu się to udało, nie tylko z powodu nokautu, ale też tuszy. Był naprawdę duży.

– Ja zgwałcić? Przecież ty jesteś… Ty jesteś… No ta… Cholera… – facet nie doszedł jeszcze do siebie.

Złapał się za głowę. Widać było, że nie może znaleźć słowa. Dziewczyna znalazła za niego.

– Nie jestem tirówką! Wykrzyczałam ci to już kilka razy. Ile jeszcze muszę się drzeć, żebyś zrozumiał? Nie jestem żadną tirówką!

Była bardzo wzburzona. Wydarła się tak głośno, że aż zabolały mnie uszy. Z drzew wyleciały też wszystkie ptaki. A ja zastanawiałem się, w jaką kabałę się władowałem.

– Zaraz, zaraz. Skoro nie jesteś, to co tutaj robisz? – zapytałem dziewczynę, bo sam się zdziwiłem.

Nie było widać jej samochodua znajdowaliśmy się dobrych kilka kilometrów od najbliższej wsi.

– Jak to co!? – tym razem oburzyła się na mnie. – Grzyby sprzedaję! – pokazała palcem wzdłuż drogi i rzeczywiście dostrzegłem tam niewielkie krzesełko i skrzynkę.

W rowie nieopodal stał też rower. No i wszystko się wyjaśniło.

Dziewczyna, rzeczywiście, zbierała grzyby. Ale, jak wytłumaczyła, zachciało jej się siku i odeszła kawałek od swojego stanowiska. Nie chciała sikać zaraz obok swojego kramu. Pech chciał, że gdy wychodziła z lasu, poprawiając się, nadjeżdżał właśnie rozochocony kierowca tira. Zawinął na parking, i nim dziewczyna zdążyła podejść do kramu, wyskoczył do niej z łapami.

Tymczasem obleśny typ stwierdził, że przydrożne panie, z którymi miał do tej pory do czynienia, reagują na takie bezpardonowe zaloty bardzo żywo. „Znają nas, wiedzą, że my tak lubimy” – wyjaśnił.

Tym razem jednak się pomylił i trafił na sprzedawczynię grzybów. Bardzo ładną i dość wyzywająco ubraną, ale na pewno nie prostytutkę. Dlaczego doszło do szamotaniny? Dlaczego sytuacja nie wyjaśniła się szybko? To było istotą problemu.

– Mówiłam temu ohydnemu bałwanowi, że sprzedaję grzyby, i żeby się ode mnie odczepił – wyjaśniała dziewczyna.

– No właśnie, to czemuś się pan w takim razie nie odczepił? – dopytywałem.

– Myślałem, że kłamie. Że to taka tirówka cnotka – wycedził gość.

– Panie, co pan mówisz!? – sam nie mogłem uwierzyć w jego słowa.

– Już ja wiem, co mówię – prychnął. – Popatrz pan na mnie. 130 kilo wagi przy niecałym metrze osiemdziesiąt. Czasem nawet dziwka nie chce mnie obsłużyć. Już mi się tak raz zdarzyło… Jedna taka mnie nabrała, że na jagody przyszła i źle trafiłem – żalił się facet, a mnie nagle zachciało się śmiać.

Wszyscy faceci to świnie? Ja nie!

Oczywiście nie mogłem wybuchnąć śmiechem, bo konflikt znów by ożył. Powstrzymałem się więc. W końcu cała sprawa się wyjaśniła. Facet przeprosił dziewczynę i pojechał. A my zostaliśmy na parkingu we dwoje. W końcu, jak mała trochę ochłonęła, to przypomniało jej się, że jeszcze mi nie podziękowała. Było mi miło, kiedy usłyszałem, że gdyby nie moja pomoc, to kto wie, jak by się to wszystko skończyło. Ale już trochę mniej sympatycznie zrobiło mi się, kiedy dodała, że wszyscy faceci to świnie. Gorąco zaprotestowałem, a ona wtedy zapytała, czy znam jakiegoś, który świnią nie jest.

No ja nie jestem – odparłem szybko.

– No jasne! A kto potakiwał gościowi, jak ten mówił, że jestem zbyt wyzywająco ubrana? – wsparła ręce na biodrach gotowa do kłótni.

To była krewka dziewczyna.

– A co to ma do tego, czy jestem świnia, czy nie? – nie zrozumiałem.

– Oczywiście, że ma. Gdybyś nie był świnia, to byś na to, jak jestem ubrana, nie zwracał uwagi.

To po co się tak ubierasz, skoro nie chcesz, żeby zwracać na ciebie uwagę? – też się zdenerwowałem.

– Dla siebie to robię, żeby się czuć dobrze i ładnie! – pokazała mi język i poszła do kramiku.

Muszę przyznać, że gdy odchodziła, to patrzyłem za nią długo i rzeczywiście czułem się jak świnia. Już nawet chciałem za nią iść, ale górę wzięła duma. Pojechałem do domu.

Odtąd jednak codziennie, kiedy wracałem z pracy, wypatrywałem jej na tym parkingu. A ona co dzień stała tam, sprzedawała te swoje grzyby i wyglądała po prostu bosko. Z każdym dniem podobała mi się coraz bardziej. Raz nawet zatrzymałem się, żeby kupić od niej słoik czy dwa. Nie to, żebym potrzebował grzybów, ale jakoś ciągnęło mnie do tej ślicznotki. Zamienialiśmy parę słów, ale bez żadnych poufałości. Oboje już prawie zapomnieliśmy o przygodzie z kierowcą tira i teraz było tylko „pan”, „pani”.

Dziewczyna wyglądała na nieco młodszą ode mnie. Była niewysoka, miała blond włosy i bardzo delikatną urodę, którą jednak podkreślała dość wyzywającym makijażem i odważnymi strojami. Sprzedawała grzyby w krótkich, kolorowych spódniczkach i obcisłych sweterkach, a w jej uszach dyndały wielkie i rzucające się w oczy kolczyki. Przyjemnie się z nią rozmawiało, bo była inteligentna, chociaż czułem, że dopiero poznaje świat. Ale ta jej naiwność i niewinność kręciły mnie chyba najbardziej.

Po raz pierwszy od dawna moje podróże z domu do pracy i z powrotem sprawiały mi przyjemność. Za każdym razem wiedziałem bowiem, że znów, choćby tylko przez chwilę, zobaczę „Podlotkę”. Tak ją w myślach nazwałem, bo nawet się sobie nie przedstawiliśmy. W czasie walki o jej cnotę nie było czasu, a potem sposobności. Bałem się, że pytanie o imię uzna za podryw, a duma nie pozwalała mi na okazanie jej żadnego zainteresowania. Choć zainteresowany nią byłem bardzo… Zbliżyła nas jednak do siebie sytuacja podobna do tej, w trakcie której się poznaliśmy.

Teraz już oficjalnie jesteśmy parą…

Znów wracałem z pracy. To był akurat piątek, więc czułem się odprężony i zrelaksowany. Czekał mnie w końcu weekend. Cały mój spokój poszedł jednak w niepamięć, gdy tylko zobaczyłem, że na parkingu, na którym urzędowała moja „Podlotka”, stoi tir. Ani jej, ani kierowcy nie było widaćNie wahałem się. Natychmiast zawróciłem, zatrzymałem się na parkingu i wybiegłem z auta. Gdy ruszyłem w kierunku tira, wychylił się zza niego jakiś podstarzały facet. Zaalarmował go pewnie pisk opon mojego samochodu. Nie zastanawiałem się ani chwili. Leciałem w jego kierunku jak strzała.

Gdy zobaczył, że biegnę na niego, przestraszony zaczął się cofać. Ale dopadłem go, pchnąłem lekko, a on już leżał na ziemi i majtał nogami jak przewrócony żuk. Wtedy usłyszałem krzyk mojej „Podlotki”.

– Co ty robisz!?

– O co chodzi!? – dołączył się do pytania przewrócony gość.

– Jak to co, gwałcicielu?! Bronię „Podlotki”! Znaczy, dziewczyny bronię! – wydarłem się na całego, zdradzając się jednocześnie z ksywką, którą dla niej wymyśliłem.

– Jaki gwałcicielu!? Panie, czyś pan oszalał!? – facet już podnosił się z ziemi, a ja ruszyłem dziarsko, żeby mu kolejny raz dołożyć, na szczęście wtedy powstrzymała mnie dziewczyna.

Wariacie, pan grzyby kupuje! – powiedziała i zaczęła się śmiać.

Dopiero wtedy do mnie dotarło, że zachowałem się jak idiota. Zrobiło mi się strasznie głupio. Chciałem zapaść się pod ziemię. Zakopać tak głęboko, żeby nikt mnie już nigdy  nie znalazł. Przecież nic nie widziałem, tir wszystko zasłaniał i tylko założyłem, że ktoś znów ma niecne zamiary wobec mojej ulubienicy.

Zacząłem więc faceta przepraszać. Oczyściłem mu kurtkę i spodnie, no i wyjaśniłem, skąd pomyłka. Kiedy gość usłyszał tę historię, to trochę dał się udobruchać. Kupił nawet te grzyby, które zamierzał kupić, zanim go powaliłem na ziemię. Potem na odchodne wyburczał jeszcze tylko do dziewczyny, że ma niezłego ochroniarza, i że pewnie się w niej kocham. Ja zaczerwieniłem się wtedy tak, jakby to na moją cnotę niedawno ktoś czyhał. Wiedziałem, że dla Moniki wszystko jest już jasne.

Tak ma właśnie na imię – Monika. Przez następne miesiące zbliżyliśmy się do siebie bardzo, i teraz już oficjalnie jesteśmy parą. To w zasadzie jej zasługa, bo kiedy tamten facet odjechał, ogarnął mnie taki wstyd, że nie mogłem wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Stałem tylko i czekałem, co będzie dalej. Tymczasem ona tylko śmiała się ze mnie i z ksywki, którą jej nadałem. No bo przecież wyrwało mi się „Podlotka”.

Zresztą, używamy jej do dziś, bo przypomina nam stare, dobre czasy. Stare, dobre, ale wcale nie lepsze. Bo teraz jedzie mi się z pracy do domu znacznie lepiej. Wreszcie mam z kim wracać. Monika zamieszkała u mnie i znalazła sobie robotę w mieście. W jedną i drugą stronę jeździmy razem, więc jest dużo przyjemniej niż w pojedynkę.

Czytaj także:
„Niczym książę na białym rumaku wybawiłem z opresji piękną nieznajomą. Tak zaczęła się nasza wielka miłość...”
„Dusiłam się w związku z Kubą, a on postanowił mi się oświadczyć. Z opresji wybawił mnie... mój przyszły mąż”
„Marzyłem o tym, że poznam miłość życia, ratując ją z opresji. Tymczasem stało się odwrotnie - to ona uratowała mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA