„Niczym książę na białym rumaku wybawiłem z opresji piękną nieznajomą. Tak zaczęła się nasza wielka miłość...”

zakochana para fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Zgasił silnik, wysiadł i ruszył w naszą stronę. Sięgnął owłosionym łapskiem do wnętrza auta i złapał dziewczynę za koszulę na piersi. Odwróciłem się, wymacałem w jednej z toreb drewniany trzonek i mocno szarpnąłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem z toporkiem na jezdnię. Grubas zdążył już do połowy wyciągnąć Jagę przez okno”.
/ 06.12.2022 16:30
zakochana para fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Kiedy zdradziła mnie miłość życia, nagle okazałem się niezbędny na rodzinnym froncie. Przygotowywałem siostrzeńca do olimpiady, potem tyrałem w sklepiku rodziców, żeby mogli wyjechać na pielgrzymkę. Teraz zachorowała babcia i komu powierzono wdzięczną rolę Czerwonego Kapturka? Oczywiście, Danielowi!

– Nie tym razem – zaśmiałem się bratu w twarz. – Mam auto w warsztacie.

– Znajdę ci kogoś na blablacar i sam wszystko załatwię. To popularna trasa.

– Nawet nie mam kiedy zająć się leczeniem złamanego serca – poskarżyłem się siostrze.

– Po kim?! – prychnęła, wyciągając z szafy ciepły koc dla babci. – Bogom dziękuj, że prawda wyszła na jaw przed ślubem.

– Przecież lubiliście Nikolę!

– Ją? – zdziwiła się. – Poświęcaliśmy się dla ciebie, teraz się zrewanżuj… Jako jedyny masz zero życia osobistego i wolne weekendy.

– Dzięki, siostra – burknąłem. – Rodzina to jednak skarb.

Miałem czekać w sobotę pod Lidlem na faceta w czerwonej toyocie i zabrać się z nim do miasteczka babci. Sprawa opłacona, koniec dyskusji. Hmm… A jeśli to seryjny kiler?

– Klienci przeżywają, ktoś mu wypisuje opinie – zapewnił brat. – Poza tym masz gdzieś w torbach nową siekierkę dla babci. Czujesz się bezpieczniej?

– Wolałbym piłę łańcuchową – burknąłem.

Jaga to nie ta wredna wiedźma?

W sobotę rano, objuczony darami od rodziny, bardziej czułem się jak uchodźca ze strefy walk niż Czerwony Kapturek. Czekałem, czekałem, gość się nie pojawiał. Może mamy więcej niż jeden sklep Lidla w mieście?

– Daniel? – usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się, a potem przesunąłem wzrok ku dołowi. Na wysokości półtora metra znalazłem rudą głowę, a potem resztę nieznanej dziewczyny.

– A kto pyta?

– Kierowca czerwonej toyoty – przewróciła oczami. – Prawie, bo świnia się wymiksował. Nie dość mu było, że używał auta, to jeszcze zapraszał koleżanki na mój tapczan.

 – Znaczy się, co? – nic nie rozumiałem.

Jakby nie znała mojego imienia, uznałbym, że świruska. Małe, rude i nierówno pod deklem – standard.

Ja nie wystawiam ludzi, facet – wyjaśniła. – Zapłaciłeś, to pojedziesz.

– Z panią?

– Masz problem? Bo za kierownicę nie wpuszczę, skończyło się.

Wyobraziłem sobie, jak familia wsiądzie na mnie, jeśli nie przejdę misji „babcia”, i powlokłem się za rudą do auta.

– Bagażnik nieczynny, rzuć toboły z tyłu, a sam usiądź przy mnie – powiedziała, otwierając drzwi pilotem. – W ogóle Jaga jestem.

– Daniel – podałem jej dłoń, a ona przewróciła oczami.

– Przecież wiem. Słuchaj, daniel to nie jest czasem rodzaj jelenia?

– A Jaga to nie wiedźma z piekła rodem? – wyrwało mi się, zanim zdążyłem pomyśleć.

Wzruszyła ramionami.

Jesień w mieście już dogorywała, ale im głębiej wjeżdżaliśmy w interior, tym bardziej było malowniczo. Ciągnące się wzdłuż szosy bukowe lasy były wściekle kolorowe, jakby każde drzewo z osobna pokazywało listopadowi język. Jaga, uczepiona kierownicy, skanowała bez słowa otoczenie niczym wojskowy radar, ale, przynajmniej póki nic nie pikało, czułem się bezpieczny. Ruch na drodze był niewielki, co uśpiło moją czujność.

Zbliżaliśmy się do niewielkiego wzniesienia, a na dodatek droga lekko skręcała, więc widoczność była mocno ograniczona.

 – Ki diabeł? – Jaga wskazała podbródkiem szczyt, ale nie wiedziałem, o co chodzi, dopóki zza zakrętu nie wyskoczył cholerny kamikadze w ledwie dychającej beemwicy.

Wyszedłem na gościa z siekierą

Z pobocza zerwał się olbrzymi ptak, którego zaskoczył widok samochodu. Niestety, źle ocenił prędkość pojazdu, wystartował zbyt późno i nie w tę stronę, co trzeba. W ostatniej chwili zrobił jeszcze rozpaczliwy unik, ale i tak zahaczył o bok samochodu. Niby tylko musnął, lecz prędkość odrzuciła go niczym szmatę w przydrożny rów. Małolat za kierownicą nawet nie zwolnił. Nie zauważył albo miał to gdzieś.

– Gnój! – Jaga wcisnęła pedał hamulca.

Zarzuciło nas trochę na mokrych liściach, ale elegancko udało jej się wyprowadzić samochód z poślizgu i zaparkować na poboczu. Wtedy za nami odezwał się klakson: kierowca potężnego terenowca migał światłami i trąbił jak oszalały. Jaga włączyła awaryjne, odsunęła szybę i wystawiła dłoń na zewnątrz, machając do nerwusa, żeby wyprzedzał. Monstrualnie wielki SUV powoli podjechał pod nasze maleństwo. Przyciemniana szyba bezszelestnie zjechała w dół.

– Ty głupia pindo! – wrzasnął jegomość w kowbojskim kapeluszu. – Gdzie stajesz? Nie widzisz linii ciągłej?

Mnie łatwo zastraszyć zwykłym chamstwem, ale Jaga jakby nie miała instynktu samozachowawczego.

– Jest miejsce – odpowiedziała – więc wyprzedzaj. Po cholerę wsiadasz do czołgu, skoro nie umiesz prowadzić?

Faceta nosiło, gabaryty miał godne swojego auta. A ta jeszcze nie miała dość.

– Zjeżdżaj, grubasie! – krzyknęła. – Bo tarasujesz przejazd!

– Ożesz ty! – wkurzył się kowboj.

Zgasił silnik, wysiadł i ruszył w naszą stronę. Sięgnął owłosionym łapskiem do wnętrza auta i złapał dziewczynę za koszulę na piersi. Odwróciłem się, wymacałem w jednej z toreb drewniany trzonek i mocno szarpnąłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem z toporkiem na jezdnię. Grubas zdążył już do połowy wyciągnąć Jagę przez okno.

– Puść ją, neandertalczyku! – krzyknąłem, unosząc siekierę.

Wystarczyło mu rzucić okiem na mnie, by poluzować chwyt. Dziewczyna, ciężko dysząc, opadła na fotel, a ja zrobiłem kolejny krok.

– Zjeżdżaj! – wrzasnąłem histerycznie.

Bałem się, że mnie wyśmieje, ale bez słowa wsiadł do auta i z piskiem opon wyrwał do przodu. Stałem na środku drogi z babciną siekierą w ręce, Jaga spoglądała rozwartymi w szoku oczami… W końcu opuściłem broń i przestąpiłem z nogi na nogę.

– Pójdę zobaczyć, co z ptakiem – oświadczyłem z godnością.

Chwilę rozglądałem się po suchych, opadłych liściach, zanim go dostrzegłem. Siedział na ziemi i wpatrywał się we mnie żółtymi oczyma. Zakrzywiony dziób miał lekko otwarty, jakby ciężko mu było oddychać. Sowa? Szeroko rozstawione szpony nie zachęcały do kontaktu, ale niosła mnie fala euforii po zwycięstwie. Schyliłem się, wyciągnąłem dłoń i wtedy sowa jakby się ocknęła: skrzeknęła przeraźliwie, rozłożyła skrzydła i bezszelestnie wzbiła się do lotu. Poczułem na twarzy powiew i ptak zniknął w lesie.

Jaki związek? Dopiero się poznaliśmy...

Odwróciłem się w stronę szosy. Dziewczyna obserwowała mnie z pobocza.

– Niesamowite – uśmiechnęła się szeroko. – Pierwszy raz w życiu widziałam sowę.

 – Mówiąc szczerze – powiedziałem, podchodząc – ja też.

Grubas był przerażający, co nie? – wzdrygnęła się. – Powinnam ci chyba podziękować za uratowanie życia.

– Miałem fart, że facet się zmył – wzruszyłem ramionami. – Przecież bym nie użył tej siekiery.

– Wyglądałeś strasznie – stwierdziła. – Ja bym się nie odważyła sprawdzić, do czego się posuniesz. Zawsze wozisz ze sobą siekierę? Chyba bym cię nie zabrała, gdybym wiedziała.

– Zapomniałem o niej – westchnąłem. – To siekiera babci, brat ją naprawiał. To jak z dziękowaniem?

– Okej – uśmiechnęła się. – Zaprosiłabym cię na kawę, ale nie znam okolicy. To mój były jeździł tą trasą – wyjaśniła z krzywym uśmiechem.

– W takim razie – powiedziałem – ja zapraszam ciebie do babci. Gdzieś w tobołach wiozę kawę, a babcia pewnie czeka z pysznym sernikiem.

– Eee… Ale to chyba nie wypada – spytała niepewnie dziewczyna.

– Wręcz przeciwnie – przejąłem inicjatywę, co naprawdę rzadko mi się zdarza. – Moja babcia uwielbia gości.

Aż takiego powitania to jednak się nie spodziewałem.

Zachodźcie, zachodźcie! – babcia stała w otwartych drzwiach. – Czekałam na was.

– Na nas? – zdziwiła się Jaga. – Ja się wprosiłam w ostatniej chwili.

– A nie, nie – babcia już kroiła sernik. – Przedwczoraj mi się przyśniliście. Daniel, ruda panna i sowa. Ale ty jesteś dużo ładniejsza niż w moim śnie, kochana.

– Ale o co chodzi? – Jaga spojrzała na mnie zdezorientowana.

– Babci się wydaje, że umie interpretować sny – mruknąłem. – A że śpi dużo…

– Jak na razie wszystko się sprawdza! – staruszka uniosła palec. – A sowa wróży związkowi bardzo dobrze.

– Babciu, przestań – przerwałem jej. – My z Jagą ledwie się znamy.

– Oj, nie dyskutuj, Danielku! – zdenerwowała się staruszka. – Czy ja się kiedyś pomyliłam? Przypomnisz sobie o tym na waszym ślubie, zrobi ci się głupio, a mnie już nie będzie, żeby przepraszać.

Tak, to jedyna łyżka dziegciu w beczce miodu – babcia już odeszła. Ale chętnie odszczekałbym wszystko, a nawet więcej, taki dziś jestem szczęśliwy. 

Czytaj także:
„Uczniowie grozili mi pobiciem, jeśli postawię im jedynki na koniec roku. Ci małoletni bandyci czuli się totalnie bezkarni”
„W moim łóżku co noc sypia inna, przebieram w laskach jak król. Wtedy też chciałem wyrwać jakąś chętną, a znalazłem... żonę”
„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”

Redakcja poleca

REKLAMA