„Uratowałem bezbronną dziewczynę z rąk bandy oprychów. Jestem z siebie dumny, bo w chwili próby zachowałem zimną krew”

mężczyzna, który uratował dziewczynę z opresji fot. iStock by Getty Images, Tom Merton
„Dziewczyna puściła balustradę. Przez chwilę się bałem, że przechyli się w tył i nie zdołam jej utrzymać. Ale ostatnim wysiłkiem, pomagając sobie machaniem rąk, odzyskała równowagę i za moment wtulała się we mnie, łkając ze strachu”.
/ 30.08.2023 13:15
mężczyzna, który uratował dziewczynę z opresji fot. iStock by Getty Images, Tom Merton

Tak naprawdę w życiu bałem się tylko jednego – duchów stukających w nocy do mojego okna. Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło. Może stąd, że przez wiele lat mieszkaliśmy blisko cmentarza i jak byłem mały, wydawało mi się, że nocami dobijają się do okien naszej willi potępione dusze?

Dlatego kiedy dzieci poszły na swoje, a moja żona umarła, bez żalu sprzedałem dom, który był w naszej rodzinie od pokoleń. Pieniądze rozdzieliłem między córkę, syna i siebie; z mojej części wystarczyło na kupno mieszkania w blokuUpatrzyłem sobie piękny, szesnastopiętrowy wieżowiec i kupiłem tam mieszkanie. Do wyboru było drugie i piętnaste piętro; wybrałem piętnaste. Miałem nadzieję, że tak wysoko duchy nie sięgną, co było oczywiście dziecinne – zupełnie jak moje strachy, co wcale nie umniejszało ich skali.

Trochę się tylko zdziwiłem podczas oglądania mieszkania, bo sprzedający zamontował solidne, stalowe drzwi antywłamaniowe, osadzone w równie solidnej framudze. Spytałem go żartem, czy to taka niespokojna okolica, na co on się tylko roześmiał i wyjaśnił.

– Mój syn ma firmę montującą drzwi. Ktoś zamówił u niego taki właśnie model, od producenta prosto z Izraela, ponoć najlepsze na świecie drzwi antywłamaniowe. Wpłacił nawet zaliczkę, ale potem dostał pracę w Irlandii i wyjechał tak szybko, że zapomniał odebrać zaliczkę. A synowi zostały te drzwi, więc je wziąłem.

Przyjąłem rzecz do wiadomości. W sumie co za różnica, drzwi to drzwi.

Sąsiedzi naprawdę zaleźli mi za skórę 

Dwupokojowe mieszkanie było świeżo po remoncie, gotowe do zamieszkania. Kupiłem je zatem i przeprowadziłem się dwa tygodnie później.

Widok z balkonu miałem piękny, prosto na przylegające do miasta pola. Aż po horyzont zboża i rzepak. A w zimie po prostu nic. Lubiłem sobie siadać na balkonie i pykać z fajeczki, patrząc na ten bezkres i nie myśląc o niczym. Kiedy kończyłem palić, zamykałem drzwi na balkon i kładłem się na kanapie w dużym pokoju, nadal patrząc przez okno, na niebo. 

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ci z góry. Nade mną mieszkało trzech typków, którzy raz na tydzień robili huczne imprezy, wydzierali się z okien i rzucali pety na mój balkon. Parę razy zwracałem im uwagę, ale tylko pyskowali, klęli i mnie obrażali, więc w końcu dałem spokój. Łudziłem się, że się uspokoją, ale gdzie tam. Było coraz gorzej. Nawet na fajkę wychodziłem tylko wczesnym rankiem albo w nocy, żeby uniknąć chamskich docinków z ich strony. Naprawdę zaleźli mi za skórę. Byli dokuczliwi jak wrzód na tyłku i równie trudni do usunięcia. Wszyscy sąsiedzi na nich narzekali, pisali skargi do administracji, ale jak na razie bez satysfakcjonujących rezultatów.

Któregoś piątkowego wieczoru zrobili imprezę, hałasowali do trzeciej nad ranem. Kiedy wreszcie się uspokoiło, wyszedłem na balkon, żeby zapalić. Pyknąłem raz i drugi, a aromatyczny tytoń poszedł w świat, unosząc się leniwie na leciutkim wiaterku. Popadłem w swoją zwykłą zadumę i wtedy nagle z góry usłyszałem delikatne syknięcie. Zamarłem.

Syknięcie się powtórzyło. Ostrożnie podszedłem do balustrady i spojrzałem ku górze. Na balkonie nade mną stała zapłakana, przestraszona dziewczyna, która nerwowo psykała i cały czas oglądała się za siebie.

– Halo, proszę pana… – wyszeptała, kiedy ujrzała moją siwą głowę – niech mnie pan ratuje, błagam…

– Jak mam cię ratować, dziecko?

Znów szybko obejrzała się przez ramię, a potem zaczęła wyjaśniać.

– Zamknęli mnie w pokoju, nie mam pojęcia, czego ode mnie chcą... – mówiła szybko, łykając łzy. – To miała być zwykła impreza, przyszłam z koleżanką, ale ona zaraz potem sobie wyszła z jednym kolesiem, a oni, ci tam – pokazała brodą – chyba za dużo wypili, bo rzucili się na mnie we trzech… – pociągnęła nosem.

– Ale tylko sobie przeszkadzali, więc zabrali mi komórkę i zamknęli w pokoju, żeby w spokoju wylosować…, wie pan…

Jak mam cię ratować? – powtórzyłem.

– Niech pan mnie łapie!

Buzia dziewczyny zniknęła, a w jej miejsce pojawiły się najpierw stopy, potem całe nogi i za chwilę dziewczyna wisiała już na samych rękach, pół metra ode mnie. Musiała być naprawdę zdesperowana, skoro aż tak ryzykowała.

– Trzymam cię! – zawołałem, obejmując ją jedną ręką pod kolanami, a drugą trochę wyżej.

– Jejuu… – pisnęła nagle, a ja usłyszałem dobiegając z góry głos:

– Co jest?!

Dziewczyna puściła balustradę. Przez chwilę się bałem, że przechyli się w tył i nie zdołam jej utrzymać. Ale ostatnim wysiłkiem, pomagając sobie machaniem rąk, odzyskała równowagę i za moment wtulała się we mnie, łkając ze strachu.

Ona panikowała, ja zachowałem spokój

– Dziadek, idziemy po ciebie! – rozdarł się ktoś nad nami.

Drugi głos mu zawtórował:

– A ty się nigdzie nie ruszaj, mała, bo jeszcze z tobą nie skończyliśmy!

Wciągnąłem dziewczynę do mieszkania i zamknąłem drzwi balkonowe. Nie przypuszczałem, żeby młodzieńcy chcieli powtórzyć wyczyn swojej ofiary. Zresztą po co, skoro mogli zejść po schodach.

– Oni tu zaraz przyjdą, co teraz zrobimy?! – lamentowała dziewczyna, a ja myślałem intensywnie.

– Niech przychodzą – powiedziałem wreszcie i dodałem tajemniczo: – Zaraz się okaże, co jest warta izraelska myśl techniczna.

Chłopakom zajęło zastanawiająco dużo czasu pokonanie jednego piętra, więc zdążyłem sprawdzić wszystkie zamki, zanim wściekle załomotali do moich drzwi.

– Otwieraj, dziadu! – wrzasnął jeden.

– Bo wyważymy drzwi! – ryknął drugi.

Zaśmiałem się drwiąco.

– Bardzo proszę, wyważajcie, a ja dzwonię na policję! – odkrzyknąłem.

– Akurat dzwonisz! – w głosie trzeciego łobuza zabrzmiała nutka tryumfu.

– Mamy urządzenie, które blokuje sygnał ze wszystkich komórek w promieniu dwudziestu metrów!

Otwieraj! – znów wściekłe łomotanie.  A potem kopanie i walenie jakimś łomem.

– Matko jedyna, nikt nie wezwie pomocy, komórki zablokowali! – jęczała dziewczyna. – Zaraz się tu dostaną, a wtedy… – zamilkła przerażona wizją tego, co nam mogą zrobić.

Poklepałem ją lekko po ramieniu w uspokajającym geście.

– Ach, wy młodzi – powiedziałem z nutką wyższości w głosie. – Wam się wydaje, że jak nie ma komórki, to świat się skończył. A ja, moje dziecko, mam telefon stacjonarny, taki na kablu.

– Ale chyba nie z tarczą, co? – spytała i uśmiechnęła się nieśmiało. Chyba zaczęła wierzyć, że możemy wyjść z tej przygody cało.

– Nie, ale też działa. Zaraz zadzwonimy i…

W tym momencie hałasy za drzwiami ustały. A ja się po raz pierwszy zaniepokoiłem. Dziewczyna pociągnęła nosem. Myślałem, że znów się rozpłacze, ale ona tylko spytała:

– Co to za smród?

Ja wiedziałem, co to jest…

Ludzie są dużo gorsi od duchów

– Odsuń się od tych drzwi! – warknąłem.

Posłusznie zrobiła dwa kroki w tył.

– Co to jest? – wyszeptała przerażona.

– Rozpuszczalnik. Chyba będą próbowali nas stąd wykurzyć...

Tylko pisnęła i mocno wtuliła się w moje plecy.

Młodzieńcy musieli faktycznie być zdrowo dziabnięci, bo przecież nikt rozsądnie myślący i trzeźwy nie zrobiłby podobnego głupstwa. W bloku, w którym sam mieszka.

– Otwieraj, dziadu, albo podpalimy ci te zasrane drzwi!

Nie odpowiedziałem, a po chwili zrobiło się naprawdę gorąco. Nie rzucali słów na wiatr. Na szczęście drzwi okazały się warte każdych pieniędzy. Buchnął ogień, wciskając się w szczelinę pod nimi, ale to w zasadzie było wszystko. Za to z korytarza dobiegły nas krzyki.

– Niech pan dzwoni na policję! – zawołała histerycznie dziewczyna.

– Zadzwonię. Najpierw po straż pożarną, oni przyjadą szybciej.

Podszedłem do telefonu i wybrałem numer alarmowy. Operator odezwał się po dwóch sekundach.

– Pożar w bloku mieszkalnym na piętnastym piętrze – powiedziałem bez żadnych wstępów.

Podałem swoje nazwisko, adres i opisałem, jak doszło do zdarzenia.

– Wysyłam dwa wozy – powiedział operator. – Policja też zaraz będzie. A te drzwi… wytrzymają? – zainteresował się.

– Raczej tak – odparłem.

– To proszę nawet nie próbować wychodzić z mieszkania – przestrzegł mnie. – Za osiem minut wozy będą na miejscu.

Były za siedem.

Okazało się, że strażacy nie bardzo mają co gasić, a przynajmniej nie u mnie. Farba z drzwi zlazła cała, ale one same wydawały się nienaruszone. Za to jeden z krewkich młodzieńców musiał się przy okazji oblać rozpuszczalnikiem i boleśnie poparzył sobie ręce. Nie powiem, żeby mi go było szkoda.

Policjanci też tylko poczekali, aż jeden ze strażaków założy mu prowizoryczny opatrunek, po czym bez ceregieli zabrali go wraz z kolegami na komisariat. Dziewczyna wycałowała mnie serdecznie i pojechała drugim radiowozem złożyć zeznania. A ja odczekałem, aż drzwi ostygną, poklepałem je z czułością i wyszedłem znów na balkon, żeby dopalić fajeczkę.

I odtąd już się nie boję stukających w okna duchów. Ludzie są gorsi, dużo gorsi od duchów.

Czytaj także:
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Uratowałem z opresji piękną nieznajomą. Po cichu liczyłem, że odwdzięczy mi się w łóżku, ale los ze mnie zadrwił”
„Zupełnie przypadkiem uratowałem życie człowiekowi. Byłem zniesmaczony, kiedy jego żona nawet tego nie doceniła”

Redakcja poleca

REKLAMA