„Uratowałam życie miejscowemu bezdomnemu. Zrobiłam to bezinteresownie, a mój dobry uczynek zaowocował po latach”

kobieta, która uratowała człowieka fot. Adobe Stock, Rido
„Przypomniałam sobie tę sytuację. Zima, mróz i mały chłopiec w kapciach, który musiał wybiec z domu, widząc jak jego ojciec upadł na twarz pod wiatą śmietnikową. Prawdę powiedziawszy, też myślałam, że to przez nałóg, ale byłam pielęgniarką, a on nieprzytomnym człowiekiem, no i miotało się przy nim przerażone dziecko”.
/ 07.12.2022 15:15
kobieta, która uratowała człowieka fot. Adobe Stock, Rido

Przeprowadzka nie była daleka. Z powodu długów i rosnących kosztów życia zamieniłam swoje czteropokojowe mieszkanie na jednym końcu osiedla na dwupokojowe na drugim. Sąsiedzi z bloku byli wprawdzie nowi, ale sklepy, fryzjer i urząd pocztowy już te same. Czasami łapałam się nawet na tym, że po kupieniu swojego ulubionego chlebka razowego albo jabłek w warzywniaku, kieruję się automatycznie do starego mieszkania. Raz ocknęłam się dopiero pod klatką bloku, w którym nie mieszkałam od miesiąca.

Nie upadłam, bo ktoś mnie podtrzymał

Tamtego dnia jednak z zamyślenia wyrwał mnie nie fakt, że doszłam pod dawne mieszkanie, tylko kobiecy krzyk. Po chwili zagłuszył go drugi – męski.

Było już po zmierzchu, ale dostrzegłam dwie osoby przy ogrodzeniu pod murkiem. Duży mężczyzna trzymał za przedramiona drobną kobietę, prawie dziewczynę. To ona krzyczała. Teraz się szarpała, próbując wyrwać mu ręce, ale nie miała szans. Napastnik, nie dość, że złapał ją mocniej, to jeszcze zaczął ciągnąć w stronę krzaków. Dopiero wtedy zauważyłam, że nie byli tam sami. Przy tych krzakach stało dwóch innych młodych mężczyzn palących papierosy, a ten duży wyraźnie ciągnął szarpiącą się ofiarę w ich stronę.

Mam prawie sześćdziesiąt lat, utykam na prawą nogę i mam problemy z kręgosłupem. Powinnam była po prostu udać, że niczego nie widzę, i zadzwonić po policję, tyle że nim ktokolwiek by przyjechał, dziewczyna przeżyłaby potworną traumę. Tych trzech, krzaki… było jasne, co zamierzali zrobić! Latami pracowałam jako pielęgniarka, uratowałam wielu ludzi, to leżało w moim DNA i mojej misji tu, na Ziemi. Nie mogłam nie zareagować, nawet gdybym miała źle skończyć.

– Ej! – krzyknęłam, udając stanowczość. – Proszę zostawić tę panią! Mam już wybrany numer policji! Zaraz nacisnę i tu przyjadą!

Na dowód tych słów uniosłam wysoko komórkę z rozświetlonym ekranem.

– Sp… laj stąd, stara idiotko! – usłyszałam w odpowiedzi.

Czwarty młodzieniec zaszedł mnie od tyłu i zwyczajnie wyjął mi telefon z ręki.

– Nic się tu nie dzieje! Wynocha! Telefon sobie zatrzymamy, żeby ci nie przyszło do głowy nigdzie dzwonić. No już, bo za chwilę będziesz szorować po kolejną sztuczną szczękę!

Przeraziłam się nie na żarty. Ten duży odszedł już z wciąż wyrywającą się i miotającą przekleństwa zapłakaną dziewczyną, kolejni dwaj szli za nimi wolniejszym krokiem, a ten czwarty, z moim telefonem w ręce stał i przyglądał mi się bezczelnie. Bałam się, że robi to specjalnie, żeby mnie sobie zapamiętać. Nagle poczułam, że nie jestem już bezpieczna na swoim osiedlu. Chłopak uśmiechnął się brzydko i splunął mi pod nogi.

– Głupia, stara baba – warknął. – Masz jakieś pieniądze?

– Zostaw! – krzyknęłam odruchowo, kiedy złapał za pasek mojej torebki.

Pewnie sądził, że odbierze mi ją tak samo łatwo jak telefon. On szarpnął, jak zrobiłam krok w tył, on mnie popchnął i poleciałam…

– Co tu się dzieje?! – usłyszałam kolejny męski głos i poczułam, że ktoś mnie łapie, żebym nie upadła. – Dżordan! Co ty wyprawiasz?! – to już tłumaczenie, bo ten nowy chłopak, który mnie odruchowo złapał i wciąż trzymał za łokieć, wyraził się dużo bardziej dosadnie.

– Stara rura się czepia, na psy chciała dzwonić, bo Kodziób i Olka znowu się pożarli! – wyjaśnił mi ten z moim telefonem. – Zabrałem jej komórę, żeby nie narobiła problemów.

Ten ostatni zaklął, ale mnie puścił i stanął obok tamtego. A potem spojrzał mi w twarz i nagle jego mina się zmieniła.

Ten chłopak najwyraźniej mnie znał...

– Cholera… – mruknął, jakby bardziej do siebie niż do kolegi. – Daj mi ten telefon i idź za chłopakami. Zaraz przyjdę.

– Ale ona… – ten czwarty nie chciał oddać mojej komórki.

– Dawaj, bo ci… – znowu przekleństwo. – Ja to załatwię, mówię!

Nagle przeraziłam się jeszcze bardziej. Jak on chciał „to załatwić”? Dlaczego odsyłał potencjalnego świadka? I dlaczego nie bał się, że po wszystkim zadzwonię na policję? Spanikowałam. To dlatego, że nie będę w stanie już do nikogo dzwonić po tym, jak on „to załatwi”! Rzuciłam się do ucieczki. Oczywiście wiedziałam, że mu nie ucieknę, ale miałam nadzieję, że jeśli nie wezmę telefonu, to poczuje się pewny swego i mi odpuści.

Ale dogonił mnie w kilku krokach.

– Halo, zapomniała pani telefonu – powiedział, jakby lekko zdziwiony. – Spokojnie, odprowadzę panią. Zaraz, moment, co się pani tak spieszy…?

Chyba nagle do niego dotarło, że moje przyspieszone kuśtykanie to nie pośpiech, tylko ucieczka, bo aż nabrał głośno powietrza. A potem wyrzucił z siebie.

– Ja panią znam! Mieszka pani w jedenastce, prawda? Raz pani uratowała mojego starego… Proszę, niech pani weźmie ten telefon… Ja nie jestem żadnym zbirem…

Przystanęłam, bo noga już odmawiała mi posłuszeństwa, ale do końca mu nie ufałam. Nie znałam go, ale dopuszczałam myśl, że on znał mnie. W końcu był z mojego osiedla.

– Nie mieszkam już w jedenastce – wyjaśniłam, sapiąc. – Przeprowadziłam się. I widziałam, jak pana kolega ciągnął dziewczynę w krzaki – dodałam odważnie. – Chciałam go powstrzymać.

– Kodziób? – zdziwił się. – Pani się nie martwi o Olkę. Ma dziecko z jego bratem i ciągle się żrą ze szwagrem, bo mieszkają wszyscy razem. Pewnie znowu zapomniał kupić papierowych ręczników i zaczęła na niego jazgotać przy tamtych. Ona jak się rozedrze, to tylko siłą ją można uspokoić. Ale to rodzina jest, on jej małego codziennie do przedszkola prowadza, bo nie pracuje, a ona tak. Źle to pani oceniła…

Było w nim coś, co kazało mi się zatrzymać dłużej po tym, jak złożył wyjaśnienia i oddał mi telefon. Wspomniałam też, że jego kolejny kolega chciał mi zabrać pieniądze i chłopak aż się zatrząsł z oburzenia, a potem obiecał, że „to załatwi”. Widać lubił „załatwiać” trudne sprawy. Chciałam już iść, kiedy zapytał z nagła… czy go pamiętam. Pokręciłam głową, a on pokiwał swoją.

– No tak, miałem może z dziesięć lat wtedy. Mój stary, świętej pamięci, się w zimę zapił i padł pod śmietnikiem. Wszyscy ludzie go omijali, o on nie wstawał, tylko leżał taki… Ja też myślałem, że znowu padł nieprzytomny od wódy, i myślałem, jak go podnieść i zaciągnąć do domu, a pani wtedy się przy nas zatrzymała i sprawdziła mu puls. A potem mu pani zrobiła resuscytację. Okazało się, że miał zawał. Taaa, pijany też był, ale pani mu uratowała życie. A potem powiedziała mi pani, że już w porządku i tata wydobrzeje.

Miesiąc później znowu go spotkałam

Przypomniałam sobie tę sytuację. Zima, mróz i mały chłopiec w kapciach, który musiał wybiec z domu, widząc jak jego ojciec – miejscowy żul – upadł na twarz pod wiatą śmietnikową. Prawdę powiedziawszy, też myślałam, że to przez alkohol, ale byłam pielęgniarką, a on nieprzytomnym człowiekiem na zaśnieżonym chodniku, no i miotało się przy nim przerażone dziecko. Sprawdziłam żulikowi oddech i puls i odkryłam, że miał zawał. Moja interwencja rzeczywiście uratowała mu życie.

Widywałam go później. Zawsze mnie witał niczym królową i próbował całować w rękę. Raz czekał na mnie pod klatką z kwiatami. Wiedziałam, że w jego domu nikt nie pracował, rodzina żyła z socjali i nie chciałam przyjąć tego bukietu, ale nalegał.

– Pani się mnie nie brzydziła. Pani mi życie uratowała – powiedział. – Jakby pani czegoś potrzebowała, kochanieńka, to do mnie zawsze jak w dym. Ja wszystko pani zrobię, naprawię…

Nigdy go o nic nie poprosiłam, ale raz mi pomógł sam z siebie.

Pamiętam twojego ojca – powiedziałam do chłopaka. – Kiedyś mi zaniósł na górę takie wielkie donice balkonowe, a potem jeszcze naprawił klamkę od okna. To był porządny sąsiad.

Nie uważałam tak, ale chciałam powiedzieć coś miłego o zmarłym. Zdumiało mnie, że w mroku w oczach chłopaka błysnęły łzy. A może tylko mi się zdawało. Na pożegnanie powiedział, że ma na imię Bartosz. I że gdybym czegoś potrzebowała, to do niego jak w dym. Bo wszystko dla mnie zrobi.

Pani do mnie puka o każdej porze – dorzucił. – Bo ja teraz aktualnie nie pracuję… – urwał na moment – to mogę różne rzeczy porobić. Stary mnie nauczył.

– Wiem, on chyba wszystko potrafił naprawić, co? – uśmiechnęłam się. – Przykro z powodu jego śmierci. I dziękuję za pomoc dzisiaj.

Rozstaliśmy się i pewnie poszedł do kolegów robić to, co młodzi, bezrobotni mężczyźni robią całymi dniami. Pić, grać, przeklinać, oglądać porno, nie wiem. Spotkałam go może z miesiąc później. Nie był już w dresach ani sportowych butach, tylko w porządnych spodniach i półbutach. To było rano, przed ósmą. Ukłonił mi się i powiedział, że idzie do pracy.

– Dziękuję za to, co pani powiedziała wtedy o moim ojcu – już nie mówił o nim „stary”. – Naprawdę dziękuję.

I poszedł, a ja pomyślałam, że może te kilka ciepłych słów o człowieku, który był przegranym pijakiem i któremu pewnie wszyscy codziennie to wypominali, zmieniło coś w życiu jego syna. Może nie pójdzie w ślady ojca i naprostuje swoje życie? Życzę mu tego. Myślę, że to porządny chłopak i sąsiad. Naprawdę tak uważam. 

Czytaj także:
„Odkąd mąż przyjaciółki odszedł do kochanki, czuję się, jakbym adoptowała dziecko. Malwina strzela fochy jak nastolatka”
„Żona po ślubie z gorącej kochanki, zmieniła się w marudną heterę. Miałem dość jej wiecznych tyrad i przyjaciel dał mi radę"
„Moja córka przygarnęła pieska z ulicy, a ja nie potrafiłam jej odmówić. I dobrze, bo ten pies przyprowadził mi męża”

Redakcja poleca

REKLAMA