Jarek zaparkował pod blokiem Malwiny i rozejrzał się.
– Oczywiście jeszcze nie zeszła, popędź ją, bo zaraz mnie szlag trafi. Umówiła się z nami na 18, czy ona nie ma zegarka?
Pytanie było retoryczne, oboje wiedzieliśmy, że na Malwę trzeba poczekać. Notorycznie nie bywała gotowa, gdy przyjeżdżaliśmy po nią, zachowywała się jak niefrasobliwa nastolatka. Złościliśmy się, gdyby nie była naszą przyjaciółką, już dawno zrezygnowalibyśmy ze świadczonych uprzejmości w rodzaju podwózki na imprezę urodzinową do znajomych. Woziliśmy ją etatowo, inaczej nie dojechałaby do przyjaciół, którzy z biegiem czasu powyprowadzali się pod miasto. My mieliśmy samochód, ona – nie, naturalne więc było, że zabierała się z nami.
Poza tym, była przyjaciółką, moją i Jarka. Poznaliśmy się dawno temu, mieliśmy chyba po 20 lat, gdy zaczęliśmy wyjeżdżać większą grupą na spływy kajakowe. Zebrali się wtedy fajni ludzie, tacy co to nie narzekają na niewygody, gwiżdżą na deszcz i śmieją się przy każdej okazji. Z biegiem czasu grupa okrzepła i zamieniła się w całkiem spory tłumek przyjaciół. Spotykaliśmy się nie tylko w wakacje, jeździliśmy zimą w góry, wygłupialiśmy się na imprezach.
Świętowaliśmy z hukiem każdą możliwą okazję, ale mogliśmy też na siebie liczyć w poważnych sprawach. Kiedy przybyło nam lat, zaczęliśmy wręcz celebrować naszą przyjaźń, przekonani, że otzrymliśmy od losu cenny dar.
Malwina była nie tylko przyjaciółką, traktowałam ją jak siostrę. Nawet wydaliśmy ją za mąż za kumpla Jarka ze studiów. Wszystko układało się fantastycznie, dopóki kumpel nie porzucił Malwiny. Zakochał się biedaczek, musiał więc iść za miłością. Zaszedł dość daleko, do innego kraju i zamilkł. Malwa została sama z pięcioletnią wówczas Julią, a my doświadczyliśmy wyrzutów sumienia, bo gdyby Jarek nie poznał jej z Mateuszem, jej życie nie przypominałoby biegu z przeszkodami. Jasne, na zdrowy rozum, to nie była nasza wina, ale serce mówiło co innego.
Malwina cierpiała, a my razem z nią
Oczywiście, służyliśmy jej wszelką pomocą, staliśmy się dla niej oparciem w trudnych chwilach, niejako zastępując wiarołomnego męża. Pożyczaliśmy jej pieniądze, woziliśmy małą Julkę w nocy na ostry dyżur, co zresztą nie było żadnym poświęceniem, bo traktowaliśmy je obie jak cześć rodziny. Malwa potrafiła nie tylko brać, wielokrotnie bywała dla mnie oparciem, tylko jej mogłam powiedzieć, co mnie boli i gryzie. Bardzo to sobie ceniłam i nie liczyłam przysług, były takie oczywiste. Zadzwoniłam do Malwy, pytając dlaczego nie czeka na nas na ulicy, tak jak się umówiliśmy.
– Już jesteście? – ucieszyła się tak szczerze, że ręce mi opadły.
– Owszem, ale ciebie nie ma – Jarek zabrał mi słuchawkę. – Długo jeszcze każesz na siebie czekać?
– Zaraz schodzę, potrzebuję jeszcze trochę czasu, wejdźcie na górę.
Jarek zgrzytnął zębami i rozłączył się.
– Ty idź, ja zostaję. Powiedz Malwinie, że ma się pośpieszyć, podobno punktualność jest grzecznością królów, nie dosyć, że przyjechaliśmy po nią, to ona każe nam na siebie czekać.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby na serio rozzłościł się na Malwinę, a przecież nie raz testowała naszą cierpliwość. Ja też byłam na nią zła, idąc do przyjaciółki, zastanawiałam się jak długo jeszcze będzie się tak zachowywać.
Zaraz! Przystanęłam na półpiętrze zaskoczona tym, co odkryłam. Przecież nie zawsze tak było, Malwa potrafiła być całkiem inna, rozsądna i nie taka wkurzająca jak ostatnio. Kiedy się taka zrobiła? Nie pamiętałam, ale wydawało mi się, że kiedyś Malwina była bardzo zorganizowaną i konkretną kobietą. Jak coś obiecała, tak było, zmieniła się dopiero, jak jej dziecko podrosło, a ona odzyskała trochę swobody.
– Cześć, ciociu – drzwi otworzyła Julia.
– Mama jest w proszku, zaczęła właśnie malować drugie oko. Wujek Jarek został w samochodzie? Mówiłam jej, żeby się pośpieszyła, a ona na to, że poczekają.
– Julia! Nie obgaduj własnej matki – zawołała wesoło Malwina.
Głos dochodził z łazienki, poszłam tam i zobaczyłam, że prawdomówne dziecko miało rację. Malwa stała w biustonoszu i rajstopach, kończąc makijaż.
– Dobrze, że jesteś – ucieszyła się na mój widok. – Myślałam, że oboje wpadniecie.
– Jedziemy na urodzinowe ognisko, zapomniałaś? Miałaś czekać na ulicy, żeby było szybciej.
– A dokąd się śpieszymy? – uśmiechnęła się do mnie z lustra i nagle spoważniała. – Strasznie jesteś spięta, stało się coś? Wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć.
Zamierzałam jej wygarnąć, ale zrezygnowałam
Jęknęłam w duchu, rozbroiła mnie gotowością do natychmiastowej duchowej pomocy. Zamierzałam jej wygarnąć, ale zrezygnowałam. Nie mogłam, pomyślałam, że później pogadam z nią na spokojnie. Wyszykowała się w dwadzieścia minut, wyłącznie dlatego, że obie z Julką ją poganiałyśmy.
– Jarek cię udusi – uprzedziłam. – Jest coraz bardziej na ciebie wściekły.
Malwina spojrzała na mnie spanikowana, otworzyła drzwi samochodu i zaczęła gwałtownie przepraszać najeżonego Jarka. Nie wspomniała o niegotowym makijażu, zasłoniła się nagłą sprawą, która jej wypadła, a ja milczałam. Kryłam ją, w końcu nie zrobiła nic strasznego, każdy może się trochę spóźnić.
Jarek był tak zły na Malwinę, że wolałam nie dolewać oliwy do ognia. Na urodzinowe ognisko dojechaliśmy w jakiej takiej zgodzie. Jarek szybko wmieszał się w tłum przyjaciół, witany owacyjnie jak głowa państwa. Liczyłam, że po tak miłym przyjęciu całkiem się rozchmurzy i zapomni o drobnym przewinieniu Malwiny, co pewnie by nastąpiło, gdyby nie ciąg dalszy w jej wykonaniu. Jakoś tak po północy poczułam się zmęczona, odnalazłam Jarka i spytałam, jak się bawi.
– Padnięty jestem, miałem dziś w pracy ciężki dzień – ziewnął. – Za stary jestem na zarywanie nocy.
Uzgodniliśmy, że wracamy i poszłam po Malwinę. Siedziała przy ognisku, zaśmiewając się z jakiegoś żartu. Powiedziałam, że chcemy już jechać, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Powtórzyłam i wtedy Malwa spojrzała na mnie jak zraniona sarna.
– Jeeeszcze trochę – jęknęła błagalnie, zupełnie jak nasz syn, kiedy każę mu skończyć grać na komputerze.
Uderzyło mnie podobieństwo dojrzałej kobiety do nastolatka. Malwa zachowywała się, jakbym była jej opiekunką, więc zrobiłam to, co zawsze w takiej sytuacji.
– Zbieraj się, raz dwa, albo cię zostawimy – zarządziłam.
– Chyba żartujesz – Malwina natychmiast spoważniała.
– Nie – zaprzeczyłam, nie wdając się w wyjaśnienia.
Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, potem odwróciłam się i wolno odeszłam. Pobiegła za mną, nie miała wyboru, jeśli chciała dostać się z podmiejskiej miejscowości do domu, musiała z nami jechać.
W drodze powrotnej żadne z nas się nie odzywało, Malwina przeżywała, że zmusiłam ją do dostosowania się, ja cofnęłam się myślą wstecz. Kiedy Malwina zaczęła uważać mnie i Jarka za dobrego wujka i ciocię, kochających i wszystko wybaczających opiekunów? Dobra, służyliśmy jej pomocą, ale kto miałby wesprzeć samotną matkę w kłopotach jak nie przyjaciele. Uważaliśmy, że to normalne, ona chyba też. Tylko że przestała się z nami liczyć i zaczęła zachowywać jak nasz syn. Na niego też muszę ciągle czekać, wszędzie wpadamy w ostatniej chwili, ja się denerwuję, on wcale. Liczy na mnie, jest moim dzieckiem, Malwina robi podobnie.
Czyżbyśmy ją adoptowali?
Podzieliłam się odkryciem z Jarkiem, żądając by je potwierdził lub zaprzeczył, jednak w połowie przemowy zorientowałam się, że zasnął. Następnego dnia trochę mi przeszło, zaczęło mi się wydawać, że jestem drobiazgowa i czepiam się przyjaciółki, postanowiłam puścić wszystko w niepamięć.
Dwa miesiące później nasza spływowa grupa przyjaciół urządziła wielki zjazd, miało być tradycyjne ognisko i mnóstwo starych znajomych. Oczywiście musieliśmy zabrać Malwinę, bo kto, jak nie my. Umówiłam się z nią pod blokiem, przykazując, by tym razem rzeczywiście na nas czekała, zwarta i gotowa.
Nie wiem, co jej strzeliło do głowy, ale kiedy po nią zajechaliśmy, nie było jej w umówionym miejscu. Nie zadzwoniłam, nie chciałam słuchać tłumaczeń. Wysłałam wiadomość, że czekamy i dowiedziałam się, że zaraz będzie. Po kwadransie oboje z Jarkiem mieliśmy dość, pojechaliśmy bez niej. W drodze miałam wyrzuty sumienia, ale postanowiłam się trzymać. Skoro niechcący adoptowałam Malwinę, musiałam ją też wychować, to był element pedagogicznego planu.
I co? Malwa obraziła się śmiertelnie, ale potem wszystko przemyślała i teraz znów się przyjaźnimy, na trochę innych zasadach. Nie każe na siebie czekać, jest punktualna jak szwajcarski zegarek i bardzo sobie ceni to, co dla niej robimy.
Czytaj także:
„Mój pazerny kumpel dorabiał się na oszustwach. Na początku działałem razem z nim, ale w końcu sam padł ofiarą własnej broni”
„W każde Andrzejki mam pełno roboty. Kobiety chcą, żebym przepowiadała, czy są z właściwym mężczyzną. Same oczu nie mają?”
„Ukochana stwierdziła, że wyjdzie za mąż za milionera, a mnie zachowa sobie jako kochanka. Dałem się wyrolować, jak dzieciak”