„Moja córka przygarnęła pieska z ulicy, a ja nie potrafiłam jej odmówić. I dobrze, bo ten pies przyprowadził mi męża”

kobieta znalazła męża fot. Adobe Stock, Zamrznuti tonovi
„Psiak nie miał czipa z adresem, a na ogłoszenia w internecie nikt nie odpowiedział. Foks został więc u nas i zawojował nasze serca na amen. Po dwóch tygodniach zastanawiałam się, jak w ogóle mogłyśmy bez niego żyć. Nic nie zapowiadało nieszczęścia”.
/ 04.12.2022 09:15
kobieta znalazła męża fot. Adobe Stock, Zamrznuti tonovi

W ostatnią sobotę pobraliśmy się z Andrzejem. Nie było weseliska tylko obiad w rodzinnym gronie, bo czasy pandemii nie sprzyjają hucznej zabawie, ale wcale się tym nie przejęliśmy. Najważniejsze, że przy stole, a właściwie pod stołem, siedział i szczekał, życząc nam szczęścia, nasz honorowy gość – kundelek Foks. Dlaczego honorowy? Bo to dzięki niemu się poznaliśmy. 

Wszystko zaczęło się 4 lata temu

Moja siedmioletnia córka, Natalka, wybrała się w odwiedziny do przyjaciółki z sąsiedniego bloku. Myślałam, że spędzi u niej przynajmniej kilka godzin, tymczasem ona zjawiła się w domu już po kwadransie, ale nie sama. Wokół jej stóp kręcił się mały kundelek na krótkich jak u jamnika łapkach.

– Co to jest? - wykrztusiłam zaskoczona.

– Jak to co? Piesek! Podbiegł do mnie, gdy szłam do Julki, więc go przyprowadziłam – uśmiechnęła się.

– Ależ dziecko, tak nie można! Ten piesek na pewno ma właściciela. Musisz go odprowadzić tam, gdzie go znalazłaś! – zaprotestowałam.

– Właściciela? Z takim wyglądem? Zobacz, jaki jest brudny i zabiedzony. Powiedz, że może z nami zostać, no proszę… Będzie moim najlepszym przyjacielem – patrzyła na mnie błagalnie.

Zazwyczaj, gdy robiła taką minę, nie byłam w stanie jej odmówić. Wychowywałam ją sama, bo jej ojciec ulotnił się, gdy tylko przyszła na świat. Od tamtej pory nie związałam się z żadnym mężczyzną. Podświadomie czułam się winna, że córeczka nie ma taty, zwłaszcza gdy podrosła i zaczęła pytać, dlaczego jesteśmy tylko we dwie, więc starałam się jej to zrekompensować. Często ulegałam jej, spełniając nieraz nawet dziwne zachcianki, ale tym razem postanowiłam być twarda. Pies w naszym czterdziestometrowym mieszkaniu? Przecież to szaleństwo!

– Mowy nie ma! Nie mamy warunków, Natalko… A poza tym, pies to ogromna odpowiedzialność. Trzeba go wyprowadzać kilka razy dziennie, karmić, bawić się z nim… – zaczęłam wyliczać.

– Ja to wszystko będę robić! Przysięgam! Tylko pozwól mi, mamuś, go zatrzymać – w jej zielonych oczach pojawiły się łzy, a ja od razu się poddałam. Po prostu nie byłam w stanie oprzeć się jej prośbie.

– No dobrze, niech zostanie. Przynajmniej na tę noc. Ale jutro pójdziemy z nim do weterynarza. Może ma czip z adresem właściciela? Umawiamy się, że jeśli tak, odprowadzimy go do domu. Dobrze?

– Dobrze… Jak chcesz, to mogę mu nawet zrobić zdjęcie i dać ogłoszenie w internecie. Ale wiem, że to nic nie da. Czuję, że on jest już mój. Będzie miał na imię Foks – rozpromieniła się i zabrała psiaka do swojego pokoju. Chwilę później już przygotowywała mu legowisko. A ja? Włożyłam kurtkę i poszłam do pobliskiego sklepu zoologicznego. Piesek wyglądał na głodnego i trzeba go było nakarmić.

Przeczucia Natalki się sprawdziły

Psiak nie miał czipa z adresem, a na ogłoszenia w internecie nikt nie odpowiedział. Foks został więc u nas i zawojował nasze serca na amen. Po dwóch tygodniach zastanawiałam się,
jak w ogóle mogłyśmy bez niego żyć. Córka, zgodnie z obietnicą, dbała o niego najlepiej, jak umiała, a on jej się za tę opiekę odwdzięczał. Pokochał Natalkę całym swoim psim sercem i nie odstępował na krok. Nawet na spacerach. Inne psy na naszym osiedlu tylko szukały okazji, by czmychnąć na dłuższą przebieżkę. On nigdy. Aż do tamtej feralnej niedzieli.

Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Po obiedzie Natalka wyszła z Foksem na spacer. Zajęta zmywaniem, nie zwróciłam początkowo uwagi, że coś długo nie wraca. Kiedy w końcu się zorientowałam, wyjrzałam przez okno. Ale nigdzie nie dostrzegłam córki. Już miałam wyjść i sprawdzić, co się z nią dzieje, kiedy wpadła zapłakana do domu.

– Mamusiu, Foks zaginął – łkała.

– Jak to zginął? To niemożliwe! Przecież nigdy się nie oddalał.

– No właśnie…  Kiedy więc nagle puścił się pędem przez osiedle, myślałam, że zaraz wróci… Ale on jakby się pod ziemię zapadł… Biegałam, wołałam… Nic…

– Nie martw się, przy obróżce ma zawieszkę z adresem i telefonem. Gdy ktoś go znajdzie, natychmiast do mnie…

– Nie ma zawieszki – przerwała mi.

– Zgubił ją dziś rano w krzakach. Miałam ci powiedzieć, ale zapomniałam… O Boże, co teraz będzie? – Natalka płakała rzewnymi łzami. 

Teraz wyjdziemy i razem go poszukamy. To mądry psiak. Na pewno nie odszedł daleko – zapewniłam gorąco.

Ubrałam się szybko i ruszyłyśmy na poszukiwania. Ale choć obeszłyśmy całe osiedle, pytałyśmy każdego przechodnia, zajrzałyśmy w każdy kąt, psa nigdzie nie było. Wróciłyśmy do domu z niczym.

– Jak Foks się nie znajdzie, to się zabiję! – krzyknęła zrozpaczona Natalka i pobiegła do swojego pokoju. Chciałam ją pocieszyć, ale zamiast tego sama się rozpłakałam. Foks mieszkał już z nami prawie pół roku.

Traktowałam go jak członka rodziny

Było już dobrze po dziewiątej wieczorem, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Obie od razu rzuciłyśmy się otwierać. W progu stał postawny mężczyzna koło czterdziestki. Trzymał na smyczy Foksa. Na widok Natalki psiak zaczął podskakiwać na swoich krótkich nóżkach i szczekać jak szalony.

– Bardzo przepraszam, że tak późno, ale pomyślałem, że skoro Brutus ciągnie mnie do tych właśnie drzwi, to musi mieć ważny powód – tłumaczył nieznajomy.

– Brutus? Jaki znowu Brutus! To nasz pies, ma na imię Foks. Znalazłyśmy go na ulicy… – spojrzałam na niego zaskoczona.

– Nie, to mój pies. Mam go od szczeniaka. Na dowód mogę pokazać nasze wspólne zdjęcia… – mężczyzna wyciągnął komórkę.

– To może najpierw obaj wejdźcie do środka. Nie będziemy przecież rozmawiać na klatce. Zrobię kawę i wszystko sobie na spokojnie wyjaśnimy – uśmiechnęłam się pojednawczo.

Andrzej, bo tak miał na imię nieznajomy, rzeczywiście okazał się właścicielem psa. Przez następne pół godziny pokazywał nam zdjęcia i opowiadał jego historię. Jak znalazł go półżywego w lesie, jak woził do weterynarza, pielęgnował.

– Gdy już stanął na czterech łapach, byliśmy nierozłączni – ciągnął.

– Tak? To dlaczego znalazł się na ulicy? – dopytywałam się.

– Pół roku temu wyjechałem na kontrakt za granicę. Nie mogłem go ze sobą wziąć, więc zawiozłem do mojej mamy, na drugi koniec miasta. Uciekł podobno już po tygodniu. Mama nie bardzo wiedziała, jak go szukać, więc byłem pewien, że przepadł na zawsze. Dziś właśnie wróciłem do domu, a on nagle wyrósł jak spod ziemi. Prawie od razu po tym, jak zaparkowałem samochód. Uznałem to za cud! Obaj byliśmy tak szczęśliwi, że witaliśmy się całe popołudnie. Jednak gdy wieczorem wyszedłem z nim na spacer, zaczął mnie ciągnąć jak szalony i przyprowadził pod te drzwi. Teraz już wiem dlaczego. Tu miał swój dom…

– Nie miał, tylko ciągle ma – przerwała mu milcząca dotąd Natalka. – To mój Foks! Nie oddam go! – przytuliła psiaka.

– Córeczko, wiem, że ci przykro, ale… Pamiętasz na co umawiałyśmy się, gdy go znalazłyśmy? 

– Że jak ma właściciela, to mu go oddamy – wykrztusiła ze łzami w oczach. Bezradnie spojrzałam na pana Andrzeja. Zastanawiał się przez chwilę.

No i zaiskrzyło… Zaczęliśmy się widywać

– A może zrobimy tak, że to będzie nasz wspólny pies? Dużo pracuję i często nie ma mnie w domu przez cały dzień. Może w tym czasie byś się nim zaopiekowała? Oczywiście, jeśli twoja mama się zgodzi. Mieszkam tu, niedaleko… – zaproponował mężczyzna. Córeczka aż podskoczyła z radości.

– Mamo, mogę, prawda? – patrzyła na mnie błagalnie. Jak zwykle nie potrafiłam odmówić, więc tylko skinęłam głową.

– Świetnie! W takim razie jesteśmy umówieni. A, i niech Brutus zostanie Foksem. Coś mi się wydaje, że to imię bardziej mu się podoba – uśmiechnął się.

I tak poznałam Andrzeja, mężczyznę, z którym wzięłam ślub w ostatnią sobotę. Ale zanim został moim mężem, wiele się jeszcze wydarzyło. Najpierw dzielili się Natalką opieką nad Foksem i spotykali na spacerach. Chodziłam razem z nimi, bo przecież nie mogłam puścić dziecka w towarzystwie obcego mężczyzny.

No i zaiskrzyło… Zaczęliśmy się widywać. Raz u mnie, raz u niego. Trochę bałam się, że Natalka nie zaakceptuje naszego związku, ale to ona kazała nam się pobrać. Pokochała Andrzeja jak ojca, którego nigdy nie miała, a on pokochał ją jak córkę i zamierza ją oficjalnie adoptować. Wkrótce będziemy więc prawdziwą rodziną, także na papierze. I pomyśleć, że to by się nigdy nie wydarzyło, gdyby nie mały kundelek na krótkich łapkach, który podbiegł do córki pewnego wiosennego popołudnia…

Czytaj także:
„Przebierałam w facetach jak w ulęgałkach i bez żalu łamałam męskie serca. W moim było miejsce tylko dla tego jedynego...”
„Zdradziłam męża z wakacyjnym donżuanem, bo tęskniłam za wielką miłością. Zachowałam się jak pensjonarka i... nie żałuję”
„Moją byłą obchodziły tylko ciuchy i imprezy. Najpierw porzuciła własne dziecko, potem chciała je sprowadzić na złą drogę”

Redakcja poleca

REKLAMA