„Upiekłam 2 pieczenie na jednym ogniu. Pomogłam uratować życie potrzebującemu i przywróciłam żar mojemu małżeństwu”

szczęśliwa para fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Od tamtej chwili zaczęliśmy oswajać Aleksa z naszym domem i otoczeniem. Powolutku, krok po kroczku. Nie było to łatwe, bo ciągle był nieufny i bardzo niespokojny”.
/ 26.01.2023 22:00
szczęśliwa para fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Nie planowaliśmy z mężem przygarniać kolejnego psa. W naszym domu mieszkały już dwa, a do tego trzy koty, uważaliśmy więc, że to w zupełności wystarczy. Ale potem usłyszeliśmy historię Aleksa. I już wiedzieliśmy, że nie możemy odmówićWszystko zaczęło się pół roku temu. To właśnie wtedy przyjechała do nas moja przyjaciółka, w wolnych chwilach wolontariuszka w schronisku dla zwierząt.

– Słuchajcie, mam dla was pewną propozycję – zaczęła ostrożnie.

– Jeżeli chcesz, żebyśmy wzięli psa albo kota, to od razu odpowiadam: nie. Kochamy zwierzaki, ale co za dużo, to niezdrowo – zaprotestował od razu mój mąż Tadeusz.

– O rany, przecież wiem… Ale to naprawdę wyjątkowa sytuacja i szczególny pies. Ma na imię Aleks. Jeśli wy mu nie pomożecie, to chyba nikt nie zdoła. Posłuchajcie chociaż, co mu się przytrafiło… A potem podejmiecie decyzję – naciskała

– No dobra, opowiadaj – machnęłam ręką.

Przebiegł aż 30 kilometrów

Przez następną godzinę Ewa opowiadała nam historię Aleksa. Okazało się, że przez pięć lat miał kochającego właściciela, który uratował go przed uśpieniem. Tworzyli razem zgraną parę. Ale potem jego pan zachorował na raka. Gdy było z nim już bardzo źle, oddał swojego pupila znajomym.

Nie chciał, by trafił do schroniska lub na ulicę. Tamci ludzie przyjęli go z otwartymi ramionami, ale pies nie chciał u nich zostać. Po tygodniu wrócił do domu. Przebiegł ponad czterdzieści kilometrów! Niestety, jego właściciel zmarł dzień wcześniej, więc zastał dom zamknięty na głucho.

Od tamtej pory warował pod drzwiami, czekając na swojego pana. Nie chciał się stamtąd ruszyć nawet na krok. Sąsiedzi dokarmiali go przez niemal trzy miesiące, ale w końcu zadzwonili do Straży Ochrony Zwierząt. Aleks został zabrany do schroniska.

– Jego historia poruszyła wielu ludzi, więc szybko znalazł nowy dom – ciągnęła Ewa.

– To w czym problem? – zdziwił się mąż.

– A w tym, że Aleks nie wytrzymał tam nawet dwóch dni. Nadal potwornie tęsknił za swoim panem, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, uciekł i wrócił na stare śmieci, pokonując trzydzieści kilometrów. Znowu został zabrany, oddany do adopcji i znowu czmychnął. Tym razem przebiegł niemal czterdzieści kilometrów. Gdy go zabrano, był potwornie brudny i wycieńczony. A do tego miał zranioną łapę. Tak dłużej być nie może… Boimy się, że w trakcie kolejnej ucieczki zginie albo po prostu umrze w schronisku. Opiekunka mówi, że przestał jeść. Jakby stracił chęć do życia.

– O Boże, jakie to smutne. Psia wierność jest jednak wyjątkowa. I powinna być nagradzana i doceniana – westchnęłam.

– No właśnie… Dlatego pomyślałam o was. Macie duży dom z ogrodem i wszystkie wasze zwierzaki są szczęśliwe, choć mają za sobą tragiczne doświadczenia. Może więc i Aleks wam zaufa? Należy mu się ciepły, bezpieczny dom. Choćby za tą wyjątkową wierność. Prawda? 

Spojrzałam na Tadeusza i już wiedziałam, że myśli to samo co ja.

– Prawda, prawda. Nie musisz już nas dłużej przekonywać. Po prostu go przywieź. Choćby jutro – powiedziałam.

– Tak, tak, spróbujemy… Nie możemy zostawić go w biedzie… – dodał mój mąż.

– Wiedziałam, że mogę na was liczyć. Jesteście kochani! Jadę do schroniska przekazać dobrą wiadomość! – zakrzyknęła Ewa i już jej nie było.

Gdy odjechała, zorientowaliśmy się, że nawet nie wiemy, jak wygląda nasz nowy domownik, bo z emocji zapomnieliśmy zapytać, ale tylko się roześmieliśmy. To bez znaczenia, bo obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by się u nas zadomowił.

Aleks trafił do nas następnego dnia

Nie podszedł, żeby się z nami przywitać, zignorował też powitalne szczekanie naszych psów i miauczenie kotów. Warknął, dając im do zrozumienia, że nie ma ochoty na nowe znajomości, ostrożnie rozpoznał teren, a potem usiadł w rogu salonu i przyglądał się nam nieufnie.

– Oj, coś mi się wydaje, kolego, że nie zrobiliśmy na tobie dobrego wrażenia. Ale postaramy się, żeby to się zmieniło. Zobaczysz, jeszcze nas pokochasz – powiedział do niego ciepło Tadeusz.

Od tamtej chwili zaczęliśmy oswajać Aleksa z naszym domem i otoczeniem. Powolutku, krok po kroczku. Nie było to łatwe, bo ciągle był nieufny i bardzo niespokojny. Na szczęście nasze pozostałe zwierzaki chyba zrozumiały, że nowy kolega ma problemy i wymaga szczególnej uwagi, bo usunęły się nieco w cień.

Nie zaczepiały go, nie próbowały pokazać, kto tu rządzi. Po prostu czekały i obserwowały, co będzie dalej. A Aleks się zmieniał. Po dwóch dniach już nie kulił się, gdy przypinaliśmy mu smycz, po tygodniu zaakceptował swoje nowe legowisko, po dwóch pozwolił się pogłaskać, po trzech wskoczył na kanapę i na chwilę położył głowę na moich kolanach.

Zaczął też wychodzić z pozostałymi psami do ogrodu, już bez smyczy. O ile jednak one tarzały się zwykle na środku trawnika, on zawsze biegał przy ogrodzeniu, jakby szukał dziury, drogi ucieczki. Martwiło nas to, ale się nie poddawaliśmy. Nadal okazywaliśmy mu tyle czułości, na ile pozwalał. Mieliśmy nadzieję, że w końcu się do nas przekona i uzna nasz dom za swój własny.

Nagle szarpnął i zaczął przeć do przodu

Gdzieś po miesiącu wybraliśmy się z naszymi pupilami na spacer do pobliskiego lasu. Starzy domownicy biegali wolno, bo byli przyzwyczajeni do takich wypraw, Aleksa mąż prowadził na smyczy. Psiak leniwie przebierał łapami, specjalnie się nie rozglądał, nie węszył, więc nic nie wskazywało na to, że chce uciec.

Nagle jednak szarpnął gwałtownie, zaczął przeć do przodu z całych sił i karabińczyk puścił. Działo się to tak szybko, że nie zdążyliśmy zareagować. Gdy Aleks poczuł, że się uwolnił, ruszył przed siebie z prędkością błyskawicy i zniknął wśród drzew. Odprowadziliśmy szybko pozostałe psy do domu i wróciliśmy do lasu. Wołaliśmy go po imieniu, szukaliśmy, bez skutku. Trwało to chyba ze trzy godziny.

– To bez sensu. Dzwoń do Ewy i zapytaj, gdzie dokładnie mieszkał ten jego zmarły właściciel. Pojadę i tam na niego poczekam – powiedział załamany mąż.

Już miałam sięgnąć po komórkę, gdy w zaroślach coś zaszurało. To był Aleks. Wypadł z krzaków, podbiegł do nas i zaczął skakać i szczekać szczęśliwy, że nas znalazł. Wiedzieliśmy to w jego oczach. Zrozumieliśmy, że choć ciągle bardzo tęskni za swoim dawnym panem, że choć już biegł do starego domu, w pewnym momencie zawrócił, bo wybrał nas. Możecie mi wierzyć lub nie, ale poczuliśmy się tak, jakbyśmy wygrali milion w totka.

Wygraliśmy tę walkę

Od tamtej pory Aleks nie uciekł już ani razu. Uwielbia hasać po lesie z naszymi pozostałymi psami, ale zawsze przybiega na wołanie, merdając ogonem. Wydaje się, że jest szczęśliwy i dobrze mu z nami. Zaakceptował nawet koty, choć wcześnie zdarzało mu się na nie warknąć. Zwłaszcza gdy pakowały mu się do legowiska. Jednak czasem nachodzi go jakaś dziwna melancholia.

Upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomogliśmy biednemu psu w potrzebie, ale ta cała akcja ratunkowa odbiła się również na moim małżeństwie. Już dawno nie było w nim ognia, owszem, kochaliśmy się, ale raczej nikt sobie wzajemnie o tym nie przypominał. Od momentu, gdy Aleks zawładnął naszym życiem, ogień wrócił do naszych serc. Zbliżyliśmy się jak nigdy, a ja znów czuję się jak wtedy, gdy mąż poprosił mnie o rękę. 

Zwija się wtedy w kłębek na swoim posłaniu, a w jego oczach znowu pojawia się tęsknota. Potrafi tak przeleżeć nawet kilka godzin. Nie podchodzimy wtedy do niego, bo wiemy, że na psie traumy, podobnie jak na ludzkie, najlepszym lekarstwem są spokój i czas… No i miłość człowieka. A tej w naszym domu nigdy dla niego nie zabraknie…

Czytaj także:
„Moja dziewczyna mieszkała u mnie, ale płaciła mi czynsz. Kiedy się rozstaliśmy uznała, że mieszkanie jest w połowie jej”
„Rodzina mojej dziewczyny żeruje na niej. Zamiast wziąć się do roboty, wyciągają łapy po kasę. Pora przeciąć pępowinę”
„Wdałem się w romans ze słodką grzesznicą. Byłem durniem, który stracił wspaniałą dziewczynę dla wyuzdanej kochanki"