„W wieku 7 lat zostałem sierotą. Czasem żałuję, że nie zginąłem razem z nimi, że napastnik nie zajrzał do mojej sypialni”

Dojrzały mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Richard Drury
„Myślę, że to jedna z tych niewielu osób, które oddają pracy całe serce i walczą o ludzi do końca. Gdyby nie Danusia, pewnie wylądowałbym w poprawczaku albo w więzieniu”.
/ 01.12.2023 22:00
Dojrzały mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Richard Drury

Słabo pamiętam czasy, kiedy byłem dzieckiem. Uleciało mi z głowy wiele pięknych chwil. Pozostała garstka pieczołowicie przechowywanych wspomnień, takich, jak kroki taty.

Mieszkaliśmy w małym, szeregowym domku. Moja sypialnia była na piętrze – mój azyl, schronienie i najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Poprosiłem tatusia, żeby zamontował mi w drzwiach zasuwkę, której zamknięcie było dla reszty świata sygnałem, że chcę być sam. Nie zamykałem jej jednak nigdy, kiedy szedłem spać.

Ojciec pracował do późna, często wracał do domu, kiedy od dawna musiałem być w łóżku. Zawsze wchodził cichutko po schodach do mojej sypialni, żeby mnie pocałować i szepnąć, jak bardzo mnie kocha. Oczywiście, myślał, że śpię. I nieraz tak było. Ale czasami udało mi się doczekać jego powrotu. Bywało, że długo walczyłem z opadającymi powiekami, nasłuchując znajomych, równych, energicznych kroków na schodach. A kiedy wchodził i kiedy przysiadał na brzegu łóżka, całując mnie w czoło, po ciele rozlewała mi się fala czystego szczęścia. Naiwne i ckliwe? Cóż, miałem tylko siedem lat.

To nie był tata

Tamtej nocy też na niego czekałem. Musiałem przysnąć, bo obudziło mnie głośne skrzypnięcie schodów. Ktoś wchodził na górę! Serce skoczyło mi z radości, ale zaraz zamarło. To nie były kroki taty. Tamten ktoś szedł zupełnie inaczej! Jego stąpania były cięższe, wolne i nierytmiczne: skrzyp, skrzyyyp, skrzyp, skrzyyyp.

Za gardło złapał mnie strach. Kto obcy późną nocą mógł chodzić po naszym domu? Zamarłem w łóżku, a tymczasem stąpnięcia były coraz bliżej. Skrzyp, skrzyyyp. Obcy dotarł już na piętro. Zaraz podejdzie pod moje drzwi. Kogo ujrzę, kiedy się otworzą?

Ta myśl tak mnie przeraziła, że jednym susem zerwałem się z łóżka, doskoczyłem do drzwi i je zamknąłem. A potem zamarłem wpatrując się w klamkę. Nie minęła chwila, kiedy ta się poruszyła. Opadła, drzwi drgnęły, ukazała się szpara. Zdałem sobie sprawę, jak słaba bariera dzieli mnie od intruza. Zasuwka była tak słaba, że można ją było wyrwać mocniejszym szarpnięciem! Tamten ktoś po drugiej stronie, kimkolwiek był, poprzestał jednak na jednym pociągnięciu.

Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza, a potem skrzyp, skrzyyyp, na schodach znowu zabrzmiały jego kroki. Tym razem oddalające się.

Trafiłem na dobrych ludzi

Byłem tak przestraszony, że wskoczyłem z powrotem do łóżka i cały przykryłem się kołdrą. W domu panowała niezmącona cisza. W końcu znowu zasnąłem.

Obudziłem się w środku nocy. Światło ulicznych latarni przenikało przez zasłonki, wypełniając pokój żółtawą poświatą. Rozejrzałem się. Wszystko było na swoim miejscu – zabawki, regalik z książkami i wiszący na ścianie plakat. Wszystko było mi dobrze znane, bezpieczne, ukochane.

Może te kroki intruza tylko mi się przyśniły? Może to nawet był mój tata, tylko szedł jakoś inaczej, bo był zmęczony po pracy?

Poczułem, że wszystko będzie dobrze. Kiedy wstanę rano, dom i rodzice powitają mnie jak zawsze. Uznałem nawet, że nie warto czekać. Upewnię się, że wszystko gra od razu. Mało to razy zaglądałem nocą do sypialni mamy i taty, kiedy nie mogłem zmrużyć oka po jakimś koszmarze?

Zsunąłem stopy na podłogę, podszedłem do drzwi i odsunąłem zasuwkę. Uchyliłem drzwi, za którymi nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. Poczynając sobie coraz śmielej, a nawet podśmiewając się w duchu ze swoich lęków, zbiegłem po schodach do salonu na dole i mijając aneks kuchenny, nacisnąłem klamkę sypialni rodziców. Było na niej coś lepkiego, a parter tonął w ciemności, więc nie mogłem sprawdzić, co to jest.

Otworzyłem. I zamarłem ze zgrozy. Widok, który poraził moje oczy, wypalił mi się w pamięci na zawsze. Wielokrotnie później marzyłem, żeby choć trochę stracił na ostrości.

Daruję szczegóły, ale rodzice zginęli wswoich łóżkach. Wyglądali przerażająco, jak z horroru. A mnie pozostała na całe życie dziecięca trauma. 

Od tego czasu moje życie wyglądało inaczej. Nie miałem dziadków ani żadnych bliskich, trafiłem więc do rodziny zastępczej. Nowi opiekunowie byli dobrymi ludźmi, którzy naprawdę bardzo się starali wyplenić z mojej głowy demony, jakie się w niej zalęgły, ale dokonanie tego nie leżało chyba w ludzkiej mocy.

Pani Danuta, psycholog, którą przydzielono mi do opieki, była cudowną starszą panią o miłym uśmiechu i niezmierzonych pokładach cierpliwości. Ona też była bezradna w konfrontacji z piekłem, które śmierć mamy i taty rozpaliła w mojej duszy.

Robiłem wszystko, by wymazać ten straszny obraz

Cierpiałem. I to bardzo. Bałem się zasypiać, wyłem z przerażenia na dźwięk czyichś kroków i rozpaczliwie wierzyłem, że rodzice jakimś cudem jednak do mnie wrócą. Ale czas mijał, a ich nie było. Rosłem, mężniałem i rozumiałem coraz lepiej, że stało się coś nieodwracalnego. Strach, który mnie paraliżował, zaczął się zamieniać w nienawiść do świata. Złość i gniew, które mnie przepełniały, znalazły ujście w dokuczaniu nowym opiekunom i dzieciom, którymi się opiekowali.

Byłem potworem do tego stopnia, że w końcu ze łzami w oczach rodzice zastępczy oddali mnie do domu dziecka. Tam było jeszcze gorzej. Doszły samookaleczenia, bójki, ucieczki, kradzieże. Robiłem wszystko, co najgorsze, żeby wymazać z pamięci straszny obraz zmasakrowanych rodziców.

Nie udało się. Piasek występków, którym chciałem zasypać obraz zalegający w mojej głowie, osypywał się jak z granitowego pomnika, wciąż odsłaniając szkaradne wspomnienia.

Chwile wściekłości na cały świat i zwierzęcego strachu przed powrotem Bestii, jak nazywałem w myśli mordercę, przeplatały się, sprawiając, że nigdy nie byłem w stanie zaznać spokoju. Lękałem się i nienawidziłem. Tym bardziej, że policji nigdy nie udało się trafić na choćby ślad zabójcy moich najbliższych.

Buzujące we mnie piekło spychałem w głąb siebie

To, że nie trafiłem w końcu do poprawczaka, i na zawsze nie zostałem recydywistą, zawdzięczam wyłącznie pani Danusi. Psycholożka, która niczym Dante w „Boskiej komedii” wędrowała ze mną przez kolejne kręgi piekła, zdiagnozowała u mnie ostry zespół stresu pourazowego. Cierpliwie leczyła go psychoterapią. Była jedyną osobą na świecie, z którą byłem w stanie otwarcie rozmawiać.

I w końcu tuż przed jej śmiercią, gdy czuwałem w szpitalu przy łóżku, doprowadziła do tego, że stałem się normalnym człowiekiem.

Przez dziesięć lat niezmordowanie wyciągała mnie za uszy z mojego osobistego Hadesu i w końcu dopięła swego. Jeszcze pod jej skrzydłami skończyłem budowlankę, a kiedy zabrakło pani Danusi, zdobyłem się na to, by zacząć funkcjonować, jak każdy normalny człowiek. Najpierw wyjechałem do Anglii, potem do Szwecji, dorabiając się przyzwoitych pieniędzy na tamtejszych budowach.

Kilka lat później wróciłem do kraju i założyłem własną firmę. Początkowo trudniłem się robieniem remontów, później zatrudniłem brygadę sprawdzonych robotników i zacząłem budować domy. Poznałem też Monikę, skromną i dobrą dziewczynę, której się oświadczyłem. Przez cały ten czas czułem jednak, że to co nazywałem piekłem, czai się we mnie gdzieś tuż pod skórą. Złość, agresja, nienawiść buzowały we mnie jak dawniej, tylko zostały wciśnięte w głąb mojej duszy.

Czasem, kiedy oszukał mnie jakiś kontrahent albo napatoczył się bluzgający pijak, z najwyższym trudem opanowywałem wzbierającą we mnie erupcję. Z biegiem czasu udawało mi się to coraz lepiej. Piekło spychałem coraz głębiej i głębiej.

Wreszcie mogę oddychać

Kiedy się pobraliśmy z Moniką, a niedługo potem żona oświadczyła, że jest w ciąży, sięgnąłem do oszczędności.

Sprzedałem stare mieszkanie i kupiłem nowe, większe, położone w starej, ale dobrze odnowionej kamienicy. Było tam zaledwie kilka mieszkań. Największe na pierwszym piętrze zajmowaliśmy my. Po sąsiedzku mieszkała para młodych ludzi, nad nami para miłych i sympatycznych staruszków, a na parterze jakiś biznesmen, którego prawie nigdy nie widywałem. Byli też inni, ale ci już zupełnie nie rzucali się w oczy. Szybko zaprzyjaźniliśmy się z sąsiadami, zwłaszcza z rówieśnikami z naszego piętra.

Zasiadaliśmy w ogródku przy herbatce, snując marzenia, jak to się nasze szkraby będą ze sobą bawić, kiedy Monika urodzi dziecko. Czasem dosiadali się do nas staruszkowie z drugiego piętra Halina i Bernard, a ja bawiłem się z ich terierem, niesfornym, uciekającym im ciągle Foksem. Częściej przychodziła do nas sama Halina, bo jej mąż miał problemy z chodzeniem. Od młodych lat utykał, a ostatnio poruszał się już tylko o kulach. Bywało, że pojawiał się Piotr, biznesmen z parteru. Był energiczny i konkretny, wyczuwałem w nim pokrewną duszę.

Beztrosko mijał nam czas. Aż do pewnej nocy, kiedy Monika, a była to już końcówka ciąży, poczuła się na tyle źle, że nie mogła zasnąć. Rzecz jasna, czuwałem przy niej, parząc jej uspokajające ziółka i przygotowując odprężającą kąpiel. Za oknem słyszałem, jak pani Halina nawołuje Foksa, który znowu gdzieś uciekł. Około północy żona usnęła. Ja jednak byłem już na tyle rozbudzony, że poszedłem zrobić sobie coś do picia. Nasza kuchnia położona była tuż przy drzwiach wejściowych, za którymi znajdowała się klatka schodowa z pięknymi starymi schodami z ciemnego drewna.

Usiadłem patrząc na księżyc, i uświadomiłem sobie, że jestem wolny. Zwyczajne życie, leczyło tę wielką, gorejącą ranę. 

To bardzo egoistyczne, ale to, że musiałem się zaopiekować kimś innym, niż sobą sprawiło, że poczułem się wolny. A wszystko zawdzięczam pani Danusi. Może ona też przeżyła tyle lat, bo opiekowała się mną? Tego już nigdy się nie dowiem. 

Czytaj także:
„Mój stalker okazał się mężczyzną z uwodzicielskim głosem. Wbrew rozsądkowi, chciałam się rzucić w jego ramiona”
„Byłam dla matki zbędnym balastem, bo wolała swoich fagasów. Gdy kolejny ją porzucił, stanęła z walizkami w moim progu”
„Moja teściowa co niedzielę pyta o wnuka. Nie wie, że mam na koncie 6 strat, a jej pytania mnie ranią”

Redakcja poleca

REKLAMA