Zakochałem się… od pierwszego usłyszenia. Źle wystukałem numer i zamiast do pośrednika nieruchomości dodzwoniłem się do Basi. Odebrała, odezwała się tym swoim lekko chrapliwym głosem i stało się: poczułem ciarki na całym ciele. Wiedziałem, że muszę kontynuować przypadkowo nawiązaną rozmowę, że nie wolno mi zmarnować okazji. Akurat oboje mieliśmy czas, akurat oboje byliśmy w domu tego ranka – i gadaliśmy przez bite trzy godziny! A mieliśmy o czym.
Przez przypadek poznałem kobietę idealną
Basia pasjami czyta książki, co w dzisiejszych czasach wcale nie jest tak częste. I nieważne, że sagę „Millenium”, którą byłem zachwycony, ona uznała za zbyt ponurą, brutalną i przegadaną.
– Co do literatury skandynawskiej wolę Karin Fossum od Stiega Larssona. A tak w ogóle mistrzynią kryminału zawsze będzie dla mnie Agatha Christie.
– No, no! Jestem pod wrażeniem, że czytujesz coś więcej niż kolorowe czasopisma, foldery reklamowe czy program telewizyjny – zakpiłem, testując ją nieco.
Nie ma nic gorszego niż laska bez poczucia humoru. Na mojej liście ponuraczkom dawałem jeszcze mniej punktów niż irytującym chichotkom.
– Współczuję ci – zripostowała.
– Niby czego?
– Dotychczasowych partnerek.
– Trafiony, zatopiony! – roześmiałem się. – Bystra dziewoja z kąśliwym językiem i seksownym głosem! Gdzieś ty się ukrywała całe moje życie? Jeszcze powiedz, że jesteś fanką e-booków, to się w tobie z miejsca zakocham.
– To chyba nic z tego – westchnęła z udawanym żalem. – Szelest kartek, zapach farby drukarskiej, to też mnie uwodzi w książkach. Elektronicznym brakuje czaru papierowych. I od czytania na kompie oczy mnie bolą.
– No bo czytnik sobie trzeba sprawić! Albo nie, lepiej ja ci go teraz kupię na Gwiazdkę. Wyobraź sobie, cała biblioteka w jednym małym urządzeniu. Uniesiesz dwoma palcami i zmieścisz w torebce. Odkąd odkryłem e-booki, nie ma problemu z książkami, które zabieram na urlop.
– Tu mnie masz… Ja zawsze jeżdżę z siatą ciężką jak nieszczęście. Ale zaraz! Czy ty wspomniałeś o Gwiazdce? Jeszcze mnie na oczy nie widziałeś, a już chcesz mi prezenty kupować?
– Proszę, tylko nie mów, że należysz do tych lasek, które nie przyjmą od mężczyzny prezentu, póki ten się nie oświadczy.
– Bez przesady. W ciemno za mąż nie wyjdę. Ale niepolitycznie przyjmować kosztowny prezent, bo a nuż ofiarodawca będzie oczekiwał czegoś w zamian.
– Współczuję – mruknąłem.
– Czego?
– Dotychczasowych partnerów.
Zaśmiała się. Seksownie, chrapliwie, i znowu mnie ciarki podniecenia przeszły. Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz: erotyczne zafascynowanie kobietą, której nie widziałem. Uwodziła mnie głosem i tym, co mówiła.
Dalej było jeszcze lepiej. Gadaliśmy o muzyce. Ja uznaję zasadniczo tylko jazz, ale ona w swoich preferencjach muzycznych okazała się jeszcze bardziej staromodna. Basia z własnej i nieprzymuszonej woli słuchała muzyki poważnej, chadzając w ramach rozrywki, nie kary, do opery i filharmonii.
– Słyszałaś to? – zapytałem po tym szokującym wyznaniu.
– Coś jakby odgłos upadku? – załapała błyskotliwie. – Owszem, to moja szczęka gruchnęła o ziemię.
Ciepły, gardłowy chichot znowu przejął mnie dreszczem.
Potem dodała, że muzykę popularną też ma w małym palcu.
– Muszę, skoro prowadzę audycję muzyczną w studenckiej rozgłośni radiowej – wyjaśniła.
– Ja sobie przez ciebie zwichnę szczękę! A co studiujesz?
– Dziennikarstwo. A w weekendy dorabiam sobie.
Normalnie czad! Zupełnym przypadkiem, którego nie waham się nazwać przeznaczeniem, odkryłem kobietę idealną: ambitną, honorową, z własnym zdaniem i upodobaniami, których nie zmieniłaby dla faceta. Basia wydała mi się istotą rzadką i cenną jak jednorożec. Toteż nie tracąc czasu, żeby mi to magiczne stworzenie nie umknęło, zaproponowałem spotkanie. Nazajutrz. Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Zaiskrzyło intelektualnie, więc należało się spotkać twarzą w twarz i sprawdzić tę drgającą na łączach fascynację.
Długo milczała, aż się zacząłem bać odmowy.
– Sobota, knajpka przy Starym Rynku. Ta, gdzie kawę po turecku podają – odparła wreszcie.
– Będę. O której?
– Koło szesnastej. Dasz radę?
– Jasne!
Nie zniosłabym rozczarowania w jego wzroku
Zjawił się – szczupły, ciemnowłosy, promienny, z jakąś rzadką obecnie szlachetnością na obliczu. Widoczną mimo specyficznego dla tureckiej kawiarni półmroku. Usiadł w moim rewirze, na blacie położył różę. Piękną. Podeszłam, ustawiając się tak, że włosy zasłoniły mi lewy policzek. W ten sposób wyglądałam dobrze i zarazem tajemniczo.
Przesunął po mnie nieuważnym spojrzeniem i szybko na powrót utkwił wzrok w drzwiach wejściowych. Kawiarnia była niewielka, gości o tej porze niewielu – więc bez trudu zorientował się, że wśród nich nie ma tej, na którą czekał. Już chciałam się odezwać, zaproponować kawę, ale mnie ubiegł:
– Za kawę dziękuję, już i tak mnie roznosi. Poproszę wodę z lodem i cytryną. Muszę ochłonąć, bo za chwilę się tu zjawi…
Nim zdążyłam coś powiedzieć, dając mu zarazem okazję do rozpoznania mnie po głosie, odpowiedział na niezadane pytanie.
– Kto? Ona. Moja przyszła żona. Czekam na dziewczynę, z którą się ożenię. Tak czuję. Wiem, że to absurdalne, niesamowite, ale tak czuję. Wczoraj poznałem swoją drugą połówkę. I mam nadzieję, że ona też tak uzna. Oby. Dlatego tyle gadam, bo się denerwuję. Zaraz tu wejdzie, wspaniała, piękna…
Wróciłam na zaplecze. Też potrzebowałam ochłody. I sił, żeby unieść jego rozczarowanie. Umówiłam się w miejscu pracy, żeby w razie czego móc się wykręcić od nieudanej randki kłamstwem, że nie udało mi się załatwić zastępstwa. Już tak wcześniej robiłam. Niektórzy faceci nie potrafili sobie poradzić z moją odmiennością, więc wolałam zapewnić sobie wyjście awaryjne z krępującej sytuacji. Przywykłam do ciekawskich spojrzeń, nagłych zmian frontu.
Z różnymi reakcjami na mój wygląd już się spotykałam. Od pełnej akceptacji po odrzucenie. Nie dorobiłam się kompleksów, za to zaliczyłam kilka romansów, ale… nie byłam przygotowana na Mateusza. Zwyczajnie stchórzyłam na jego widok, a raczej – jego nadziei. Za bardzo mu zależało, za wiele sobie obiecywał. Zawodu czy nawet odrazy akurat w jego wzroku bym nie zniosła. Współczucia tym bardziej. Przekazałam jego zamówienie koleżance, a potem wyłączyłam komórkę. Nie dałabym rady z nim rozmawiać. Nie teraz.
Czyżbym się tak pomylił?!
Nie przyszła. Czekałem do zamknięcia kawiarni. Gdy dzwoniłem, odpowiadała automatyczna sekretarka. Albo nie mogła odebrać, albo… nie chciała. Ludzie przychodzili, wychodzili, a ona się nie zjawiała. Czyżbym co do niej aż tak się pomylił? Igrała ze mną? Po co? A może coś jej się stało, może miała wypadek?! Czekałem i dzwoniłem, nagrywając się na sekretarkę.
Oddzwoniła nazajutrz.
– Przepraszam – powiedziałam od razu. – Stchórzyłam. Nie jestem piękna. Mam skazę, bałam się twojego rozczarowania, a jeszcze bardziej podtrzymywania znajomości z czystej litości.
– Z litości można przygarnąć kota bez nogi, a nie umawiać się z dziewczyną. Ups! – syknął. – Strzeliłem gafę? Nie masz nogi może? Albo ręki?
Był tak zabawnie speszony, że zaczęłam się śmiać.
– Nie, mam wszystkie członki. Ale nie jestem ani piękna, ani wspaniała. Wątpię, żebym sprostała twoim wyobrażeniom.
– Byłaś tam wczoraj? – domyślił się natychmiast.
– Byłam, przyjęłam twoje zamówienie…
– Ta kelnerka to ty! – krzyknął, a potem zaklął. – Bardziej od niezdecydowania i malkontenctwa nie znoszę intryg!
I trzasnął słuchawką.
Przestraszyłam się, że zmarnowałam szansę. Najwyżej bym mu się nie spodobała. Najwyżej okazałby się kimś innym, niż sądziłam. Wtedy trudno – i mała strata, choć żal spory. Próbowałam go przeprosić. Dzwoniłam, jednak teraz on nie odbierał telefonów. Przez cały długi tydzień.
I nagle znowu opadły mnie wątpliwości. A może wskazałam mu wygodną drogę ewakuacji? Miał prawo się obrazić, lecz coś nazbyt chętnie z tej opcji skorzystał. Może wolał zgrywać pokrzywdzonego, niż nadwyrężać sumienie, spławiając laskę ze skazą? Napisałam mu SMS-a.
Moja Basia jest inna z założenia
Przegiąłem! Chciałem ją ukarać za brak zaufania, za godziny czekania w knajpie bez jednego słowa z jej strony, chociaż była o krok. Ale nie wziąłem pod uwagę, że mogła mnie zrozumieć opacznie. Kobieca psychika to niezwykle delikatna materia.
Mimo późnej pory pojechałem do kawiarni. Znalazłem ją na zapleczu, kończyła zmianę. Zmieniała lekkie buty na kozaki. Robiła to powoli. Była zmęczona. Nie miała siły ani na zdziwienie, ani na radość. Na popłoch czy zawstydzenie też nie.
– Hej – powiedziałem.
Basia uniosła głowę.
Tym razem jasne włosy nie zasłaniały lewej strony twarzy. Ciemnoczerwone znamię zakrywało policzek, podbiegając do piwnego oka, zsuwając się na podbródek, dochodząc do zgrabnego uszka i niknąc we włosach. Nie odwróciłem wzroku. Nie udawałem, że widok nie zrobił na mnie wrażenia. Czułem ciekawość. Było mi żal dziewczyny, która pewnie sporo złośliwości usłyszała. Ogarnęła mnie też ulga, bo przecież mogło być gorzej.
– Naczyniak płaski – wyjaśniła. – Urodziłam się z nim i rósł wraz ze mną. Pod grubą tapetą prawie go nie widać, ale nie znoszę mocnego makijażu, więc nakładam go tylko na specjalne okazje.
– Jasne – potaknąłem, gorączkowo zastanawiając się, co powiedzieć, jakich użyć słów, żeby nie brzmieć banalnie, niezręcznie.
Postawiłem na instynkt, a on mi podpowiadał, żeby potraktować sprawę na luzie.
– Próbowałaś wywabić to wybielaczem? – zaryzykowałem żart, licząc na jej poczucie humoru.
Zachichotała seksownie.
– Zdziwiłbyś się, czego próbowałam, zwłaszcza gdy mi jakiś durny dzieciak dokuczył. Pumeks i wybielacz też były w użyciu. Rodzice się bali, że w końcu krzywdę sobie zrobię, więc zafundowali mi sesje z laserem. Rok to trwało, kupę kasy wywalili, a mnie bolało i niewiele pomogło. Znaczy naczyniak zbladł, a potem znowu wrócił w pełnej krasie. Krótko mówiąc, nie da się go usunąć. Jak się urodziłam, lekarze twierdzili, że z niego wyrosnę. Kłamali.
Już wiedziałem, co powiedzieć:
– Wcześniej czy później przestanę na pana naczyniaka zwracać uwagę. Śmiem twierdzić, że raczej wcześniej. Mam też teorię. Podejrzewam, że nie byłabyś tak fascynującą osobą, gdybyś nie miała tej skazy. Jesteś inna z założenia. Zawsze będziesz się wyróżniać, cokolwiek zrobisz, więc ze spokojnym sumieniem możesz być sobą. Jak dotychczas.
Ona patrzyła na mnie, ja na nią. Pół twarzy śliczne, pół – nie tyle oszpecone, co zasłonięte znamieniem. Rzucało się w oczy, ale kiedy Basia się uśmiechnęła, jakby zbladło, zmalało.
– To najpiękniejszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam.
Czytaj także:
„Teściowa nie trawi mnie, bo jestem niepełnosprawna. Kipi ze złości, bo jej wychuchany synek musi mi >>usługiwać<<”
„Wziąłem za żonę młódkę, by czuć się jak jurny młodzik. Po 20 latach odeszła, bo nie chciała mieć męża wiszącego nad grobem”
„Sąsiadka organizowała zbiórki na chore dzieci, ale cała kasa leciała do jej kieszeni. Cwaniara robiła biznes moim kosztem”