„Sąsiadka organizowała zbiórki na chore dzieci, ale cała kasa leciała do jej kieszeni. Cwaniara robiła biznes moim kosztem”

Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, New Africa
„Okazało się, że nie bez powodu pani Marylka nie chciała rozgłosu. Wszystko, co nam kiedykolwiek powiedziała, było kłamstwem. Sami nigdy jej nie sprawdziliśmy, bo i po co? Te kilka złotych, które od czasu do czasu wpłaciliśmy na jej pieski czy kotki nie miały znaczenia”.
/ 04.08.2022 06:30
Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, New Africa

Spotkaliśmy się wszyscy na korytarzu, jak to sąsiedzi znający się już od dłuższego czasu. Łączyły nas wspólne bolączki i typowe problemy.

– Ale inflacja szaleje, co? – zagaił pan Staszek, nasz lokalny ekonomista. – Niedługo się panie będą smarować masełkiem, bo będzie droższe niż krem.

– Niech pan tak nawet nie żartuje, panie Staszku! – zaśmiała się pani Jadwiga z parteru. – Przyjdzie kupić krowę, wstawić na balkon i doić. Jak za dzieciaka bywało, na wakacjach na wsi.

– Fakt – przyznałam. – Jak tak dalej pójdzie, będziemy wybierać między zapłaceniem rachunku za prąd a jedzeniem.

– Jedzenie ważna sprawa – wtrącił się nieoczekiwanie nowy głos. – Nam jest trudno, a pomyślcie o zwierzątkach. One w zimie głodem przymierają, biedactwa.

Była sumieniem całego osiedla

Po schodach na piętro wspinała się pani Marylka, jak zawsze z jakimś koszykiem pełnym ulotek i podkładką z przypiętą petycją. Była wielką aktywistką, która wiecznie na coś zbierała pieniądze. A to na schronisko dla zwierząt, a to na jakieś leki, których nie finansował NFZ. Działała chyba we wszystkich możliwych fundacjach i była sumieniem całego osiedla.

Na wiosnę zbierała podpisy pod protestem w sprawie likwidacji ogródków działkowych, na które ostrzył sobie zęby deweloper, latem na ginące pszczoły, a jesienią na bezdomnych i zaniedbane groby. A działalność społeczna kosztowała, było to wyraźnie widać po pani Maryli. Jako prosta urzędniczka zarabiała niewiele, a i tak większość dochodów oddawała bardziej potrzebującym. Prowadziła skromne życie w niewielkim mieszkanku, ale nie narzekała. Rozgrzewało ją większe dobro, które z niej wręcz promieniowało.

– To jak będzie? – podeszła do nas energicznie. – Chyba nie pożałujecie grosza na kotki? Pieski? – zakołysała znacząco koszykiem i znajdującą się w nim skarbonką. Zagrzechotały uzbierane drobne. – Trwa zbiórka na schronisko.

Wysupłałam z kieszeni pięć złotych i wrzuciłam dla świętego spokoju. Za dwójkę pan Staszek otrzymał rozczarowane spojrzenie, nie chciałam być następna.

– Ja zostawiłam portfel w domu – rzuciła obronnie pani Jadwiga.

Jednak akurat zbiegał z czwartego piętra najświeższy lokator, jakiś młody informatyk, który niedawno kupił mieszkanie, krążyły plotki, że za gotówkę. Ten, gdy zaczepiła go pani Marylka, beztrosko wręczył jej aż pięćdziesiąt złotych!

Okazja goniła okazję

– Za ludźmi to ja nie przepadam, ale na kotki dam – rzucił.

Zadowolona pani Marylka powędrowała do siebie, zostawiając nas w spokoju.

– Że też ona ma zdrowie na tę całą dobroczynność – westchnęła pani Jadwiga. – Ja to bym nie umiała tak prosić.

– Ale ile dobrego robi – zauważyłam.

– Tacy ludzie są potrzebni.

Temu nikt nie mógł zaprzeczyć, więc tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy naszą pogawędkę. Wkrótce pani Marylka zwróciła się do nas ze znacznie poważniejszym problemem niż zwierzaki w schronisku. Ludzkie dramaty zdarzały się wprawdzie każdego dnia, jednak nic tak nie uderzało, jak chore, cierpiące dzieciaczki.

– To jest Anulka – sąsiadka zaczepiła mnie po drodze na targ i pokazała zdjęcie dziewczynki z zabandażowanym oczkiem. – Cierpi na ciężką chorobę genetyczną, która powoduje mutację oczu. U nas to jeszcze o tym nawet nie słyszeli, dlatego potrzebna jest operacja w USA. Eksperymentalna, więc kosztuje krocie. I jak zwykły człowiek ma sobie na coś takiego pozwolić? – zapytała smutno pani Marylka.

– To prawda – pokiwałam głową.

– Pani weźmie kilka ulotek – poprosiła. – Może pani w pracy rozwiesi albo co? Tutaj jest nazwa fundacji i numer konta. Ja jestem tylko posłańcem, bo ktoś musi pomóc rodzicom, oni tacy biedni, załamani. Serce się kraje.

– Dobrze – zgodziłam się. – Zrobię, co w mojej mocy.

Wkrótce ulotki znalazły się na całym osiedlu. Gdy ponownie spotkałam panią Marylkę, akurat powtarzała historię Aneczki pani Jadwidze i panu Staszkowi.

Zaczynała mieszać się w zeznaniach

– Biedne dziecko – pani Jadzia miała łzy w oczach. – Mnie ludzkie nieszczęścia bardzo wzruszają – usprawiedliwiała się. 

– Tak – zgodził się pan Staszek. – Ale co my sami tutaj poradzimy? Czy nie trzeba iść do mediów, do telewizji? Jakby tak każdy wpłacił złotówkę…

Myślałam, że pani Marylka się ucieszy, ale ona nie podjęła tematu i zamiast o chorym dziecku zaczęła mówić o schronisku. W końcu stwierdziła, że zapomniała czegoś ze sklepu i musi tam wrócić.

– Hm, ale to jest dobry pomysł – podjęła pani Jadzia, gdy zostaliśmy sami. – Trzeba zrobić wszystko, co tylko się da. Moja chrześnica pracuje w lokalnej gazecie… To znaczy sekretarką tam jest. Zapytam jednak, może nam coś doradzi.

– To ja zasięgnę języka w kościele – zaproponował pan Staszek. – Uczęszczam na grupę modlitewną, tam też różni ludzie trafiają: chorzy, po przejściach. Ktoś na pewno ma doświadczenie ze zbiórkami.

– I tego młodego informatyka trzeba koniecznie zaczepić – wpadłam na nowy pomysł. – Na pewno się zna na internetach, tak też można dotrzeć do ludzi.

Wzruszeni losem Anulki poczuliśmy się zmotywowani do działania. Gdy siedziałam wieczorem w domu, przypominam sobie wszystkie akcje dobroczynne, o jakich słyszałam albo brałam w nich udział, i robiłam w notatniku listę: licytacje, kiermasz, rękodzieło, festyn, sprzedaż wypieków domowych.

Istniało tyle sposobów, aby w kreatywny sposób zwrócić uwagę ludzi na problem. Mogliśmy przecież zrobić znacznie więcej, niż tylko wpłacać te drobne kwoty. Wprawdzie każdy grosz się liczył, ale im więcej wpadało do puli, tym lepiej, prawda?

Nagle usłyszałam pukanie. Pani Jadzia

– Jolu, wpadniesz do mnie na chwilkę? – zapytała z niewyraźną miną.

– Już się zbieram – zgodziłam się natychmiast, pełna złych przeczuć.

W mieszkaniu sąsiadki już siedział pan Staszek i jakaś młoda dziewczyna z teczką pełną papierów.

– Dzień dobry – przywitała się.

– Co się stało?! – przeraziły mnie poważne miny na twarzach  zgromadzonych. – Czy Anulka…

– Tak, chodzi o tę zbiórkę – przyznała pani Jadwiga. – Ale może najpierw usiądziesz, kochana?

Usiadłam. Dostałam herbatę i ciastko.

– No więc… Może ja zacznę – odezwał się pan Staszek. – Chodzi o tę fundację. Myśleliśmy, że chodzi o tę znaną…

– No tak – przytaknęłam.

– Ale jak się wczytać, to się okazuje, że nazwa jest przekręcona. Ja też nie zauważyłem, jednak gdy pokazałem ulotkę na mojej grupie modlitewnej, okazało się, że jest tam taka pani, która ją dobrze zna. I numer konta też się nie zgadza.

– To prywatne konto – rzuciła ostrym tonem Jadwiga.

– Ale… jak to? – nic nie rozumiałam.

– Sprawdziłam – wtrąciła dziewczyna. Okazało się, że to chrześnica pani Jadzi. – W zasadzie przeprowadziłam małe śledztwo i… Mam przykre wiadomości.

Na szczęście zgubiła ją pazerność

Okazało się, że nie bez powodu pani Marylka nie chciała rozgłosu. Wszystko, co nam kiedykolwiek powiedziała, było kłamstwem. Sami nigdy jej nie sprawdziliśmy, bo i po co? Te kilka złotych, które od czasu do czasu wpłaciliśmy na jej pieski czy kotki nie miały znaczenia. Tymczasem wyszło na jaw, że nigdy nie była w żaden sposób związana ze schroniskiem dla zwierząt, PCK czy jakąkolwiek inną instytucją, na jakie się powoływała.

– Na początek zainteresowała mnie zbiórka na tę dziewczynkę… Nikt o niej nie słyszał – tłumaczyła. – Więc zaczęłam dzwonić, wypytywać… To oszustwo. Zdjęcie zostało pobrane z internetu, konto jest fałszywe. Obawiam się, że musimy to zgłosić na policję.

I tak właśnie zrobiliśmy. W sprawie Marylki jest prowadzone oficjalnie postępowanie. Fakty, które wyszły na jaw, mrożą krew w żyłach. Pieniądze ze wszystkich jej zbiórek trafiały do jej kieszeni! Zwykle były to drobne kwoty, niewielkie akcje ograniczone do naszego osiedla i okolic.

Mieszkają tu w większości starsi, dobrzy ludzie, więc nikomu nie przyszło do głowy, że może to być przekręt. Jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, że oszuści muszą działać na dużą skalę, a tutaj proszę. Spryciara działała przez lata tuż obok i nikt jej nie przyłapał.

Gdyby nie połasiła się na większe pieniądze, które planowała od nas wyciągnąć na chore dziecko, mogłaby kontynuować swoją działalność jeszcze wiele kolejnych lat, i nikt by się nie zorientował. Na szczęście zgubiła ją pazerność. 

Czytaj także:
„Sąsiadkę nazywali wariatką, bo była dziwna i stroniła od ludzi. Ale to ona uchroniła moją córkę przed niebezpieczeństwem”
„Sąsiadka nie sprząta po swoim psie, bo >>damie nie wypada<<. Rodzice małej Julki weszli z nią na wojenną ścieżkę...”
„Choroba odbierała mi szczęście i wolność. Po latach zrozumiałam, że muszę walczyć. Jeśli nie dla siebie, to dla córki”

Redakcja poleca

REKLAMA