Jolka zwolniła się praktycznie z dnia na dzień. Zdziwiliśmy się, bo jeszcze w piątek z zaangażowaniem opracowywała z nami najnowszy projekt, a w poniedziałek przyniosła wypowiedzenie i zażądała, by pozwolono jej odejść za porozumieniem stron, na co nasz prezes bardzo niechętnie przystał. Nie wiem, czym go przekonała, bo opuszczenie nas w środku prac było wyjątkowo nie w porządku.
Jolka przyniosła na odchodniaka butelkę taniej whiskey, zdawkowo się z nami pożegnała, spakowała swoje rzeczy i wybyła w siną dal. Ani razu się nie obejrzała. Jakby nie miał dla niej znaczenia fakt, że przepracowała tutaj prawie dziesięć lat. Zżyliśmy się z nią i myśleliśmy, że jesteśmy dla niej w jakiś sposób ważni. Wszak spędzaliśmy ze sobą większość dnia. Najwyraźniej jednak ona widziała to inaczej. Kiedy spytaliśmy ją o powody odejścia, wzruszyła tylko ramionami.
– To tylko praca – stwierdziła. – Znalazłam inną, lepiej płatną, z większymi perspektywami rozwoju. Nad czym się tu zastanawiać?
W sumie racja. Nasza agencja reklamowa nie przynosiła milionowego obrotu. Opracowywaliśmy kampanie dla mniejszych firm, o nieco skromniejszym zasięgu, za to nie żyliśmy pod ciągłą presją jak te korposzczury z wielkomiejskich molochów współpracujące z klientami światowej rangi.
Dla mnie na przykład najważniejszy był fakt, że mam stabilną posadę, spełniam się w tym, co robię, i czuję się tu dobrze. Jola musiała mieć większe aspiracje. Szkoda, bo była naprawdę świetnym fachowcem i jej odejście dało nam się we znaki. Częściej utykaliśmy w martwym punkcie, brakowało nam jej spontaniczności, kreatywności i poczucia humoru. Kiedy atmosfera robiła się napięta, ona potrafiła ją rozładować. Cóż, stało się, teraz należało znaleźć kogoś na jej miejsce.
Choć była krewną szefa, przypadła nam do gustu
Romek dał ogłoszenie, jednak mijały tygodnie i nikt sensowny się nie trafiał. Było kilka osób, ale żadna z nich nie miała bladego pojęcia o branży reklamowej. Po prostu chcieli spróbować swoich sił w tym zawodzie. Super. Problem w tym, że my potrzebowaliśmy kogoś w miarę ogarniętego. Kogoś z minimalnym choćby doświadczeniem, żebyśmy mogli skupić się na rosnących w zastraszającym tempie zaległościach, a nie matkować świeżakowi. Wiadomo, nikt nie jest orłem od razu, ale nam potrzebny był podlotek, nie zaś nieopierzone pisklę.
Po jakichś czterech miesiącach od odejścia Joli prezes przyprowadził do naszego biura dziewczynę. Na oko jakieś trzydzieści lat. Była szczupła, nieco nawet anorektyczna. Długie włosy opadały na chude ramiona. Błękitne oczy skrywała za okularami o nieproporcjonalnie dużych szkłach, ale o dziwo, to dodawało jej uroku. Uśmiechała się niepewnie, widocznie onieśmielona naszymi zaciekawionymi spojrzeniami.
– Słuchajcie, to jest Marysia, córka mojej kuzynki – oznajmił prezes tubalnym głosem. – Będzie nam pomagać, dopóki nie znajdziemy kogoś na stałe. Marysia odbyła roczny staż w agencji w swoim mieście, więc mniej więcej wie, z czym się to wszystko jada. Jest ambitna, pomysłowa i mam nadzieję, że szybko się dogadacie. Filip – tu wskazał na mnie – bardzo cię proszę, żebyś wprowadził Marysię w szczegóły.
– Oczywiście, panie prezesie – odparłem, salutując żartobliwie.
Romek popukał się w czoło, odwrócił i wyszedł, zostawiając nas z nową koleżanką. Po krótkiej prezentacji, czyli uściśnięciu dłoni i przedstawieniu każdego członka ekipy z imienia oraz nazwiska, przeszedłem do streszczenia tego, nad czym obecnie pracowaliśmy. Na wgłębianie się w szczegóły nie miałem na razie czasu. Zresztą uznałem, że najlepiej będzie, jak młoda wdroży się w trakcie wykonywania zadań.
Marysia okazała się bardzo ciepłą, kontaktową osobą. Nie miała co prawda zbyt wielkiego doświadczenia – bo jak się przyznała, w poprzedniej firmie głównie parzyła kawę – i wiedziała tyle, ile udało jej się podejrzeć i podsłuchać. A niestety, niezbyt chętnie dzielono się z nią wiedzą. Pewnie tam, gdzie odbywała swój staż, każdy się bał, że jak dziewczyna za dużo się nauczy, to może kogoś wygryźć z posady. Tutaj na szczęście nikt nie obawiał się utraty etatu na rzecz młodszej pracownicy, więc Marysia miała szansę wiele skorzystać na współpracy z nami. I chyba była tego świadoma, bo chłonęła wiedzę jak gąbka.
Chyba rzeczywiście się we mnie zabujała
Gdy czegoś nie wiedziała, od razu przybiegała do mnie i nie dawała mi żyć, dopóki nie rozjaśniłem jej wszystkich wątpliwości. Czasami ta jej natarczywość była irytująca i nieraz miałem ochotę ją za to zbesztać, ale powstrzymywałem się. Czy można mieć do kogoś pretensje o to, że chce się doskonalić?
– Filip – zagadnęła mnie pewnego razu Iwona, kiedy spotkaliśmy się sam na sam na zapleczu z ekspresem do kawy. – Ta nasza wielkooka Marysieńka chyba się w tobie zabujała. Nie zauważyłeś?
– Co ty bredzisz? – poklepałem koleżankę delikatnie po czole. – Tu się puknij, o. Jestem od niej kilka ładnych lat starszy.
– Z tego, co wiem, ledwie sześć. Chłopie, naprawdę tego nie widzisz? Chodzi za tobą krok w krok. Jak piesek. Kiedy coś jej tłumaczysz, gapi się na ciebie, jakbyś był bóstwem, i robi, o, takie maślane oczęta. Jak cię nie ma w pracy, snuje się osowiała i nie ma ochoty z nikim rozmawiać. Mówię ci, jest w tobie zadurzona po czubki uszu.
Prychnąłem i odszedłem, nie komentując tego, choć i ja zauważyłem, że od jakiegoś czasu Marysia łaknie mojego towarzystwa. Co więcej, ona też nie była mi obojętna. Nie chciałem się do tego przyznać przed sobą, ale podobała mi się, i to bardzo. Lubiłem ten typ urody u dziewczyn. Do tego Marianna miała naprawdę wspaniały charakter. Spokojna, miła, a przy tym ambitna i zdecydowana.
W firmie radziła sobie coraz lepiej. Zaczynała naprawdę zgrabnie ogarniać tę robotę i większości zadań, jakie dawałem jej do wykonania, już nawet zbytnio nie kontrolowałem. Po prostu wiedziałem, że zrobi je dobrze. I miałem cichą nadzieję, że Romek jak najpóźniej znajdzie kogoś, kto ją zastąpi. No bo taki miał przecież pierwotny zamysł.
Dzielnie udawałem, że nie dostrzegam, jak Marysia usiłuje ze mną flirtować. Ale w końcu pękłem. Stało się to pewnego wieczoru, gdy spotkaliśmy się całą ekipą w naszym ulubionym barze. Świętowaliśmy zakończenie sporego projektu, który klient zaakceptował tylko dlatego, że po tym, jak nawyrzekał i nawybrzydzał, Marysia zaproponowała zmianę całego konceptu, a on, zachwycony jej pomysłem, przystał na wszystko.
Piliśmy drinki i gratulowaliśmy najmłodszej stażem koleżance odwagi i pomysłowości, bo gdyby nie ona, ten upierdliwiec z pewnością zrezygnowałby z naszych usług, a na dodatek obsmarowałby nas, gdzie tylko by się dało.
Jest pewna rzecz, o której nikt nie wie...
W pewnym momencie okazało się, że zostaliśmy przy stoliku tylko we dwoje. Iwona z Jackiem się zmyli, nawet nie zauważyłem kiedy. Tomek przybił gwoździa i spał na kanapce. Zawsze miał słabą głowę.
Nieźle mi już szumiało we łbie, Marysia też trzeźwa nie była. Kiedy położyła rękę na moim udzie, przeszedł mnie rozkoszny dreszcz. Od pocałunku do wylądowania w mojej sypialni nie minęło zbyt wiele czasu.
Od tamtej pory jesteśmy parą. Spotykamy się regularnie. Nasza znajomość rozwija się bardzo szybko. Nadajemy na tych samych falach, jest nam ze sobą po prostu wspaniale. Może w najbliższym czasie zamieszkamy razem? Zobaczymy.
Jest jednak jeden problem. Pewna sprawa, o której nikt nie wie, bo nie uważałem za stosowne na głos o tym rozpowiadać. O takich rzeczach nie mówi się publicznie, uznając je za intymne, zbyt bolesne albo ambarasujące dla innych. Może błąd. Może trzeba wyznawać takie tajemnice, zanim zaciążą ci jak kamień i zaczną spędzać sen z oczu. Nie wiem. Ja w każdym razie prawie o tym zapomniałem.
Nikogo nie kochałem, nie planowałem się żenić… Ale pojawiła się Marysia i w końcu będę musiał wyznać jej całą prawdę. Nie zrobiłem tego wcześniej, tak jak nie wtajemniczałem innych w mój feler, a potem przegapiłem dobry moment na szczerość. Teraz, im później to zrobię, tym bardziej Marysię to może zaboli. Bo pewnego dnia, jak każda kobieta, moja ukochana zapragnie mieć dzieci.
I tutaj zaczynają się schody, bo niestety, ja nie będę mógł ich spłodzić. Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, zachorowałem na świnkę. Chorobę przeszedłem bardzo ciężko, dwa tygodnie leżałem w szpitalu. W wyniku powikłań stałem się bezpłodny. Nie wiem, co mam zrobić. Pozwoliłem Marysi zakochać się we mnie – nie wiedzieć kiedy, samo się stało – i teraz ja też nie wyobrażam sobie życia bez niej. Tyle że przy mnie nie będzie miała szansy spełnić się w roli matki, ja nie dam jej dziecka.
Jak mam to rozegrać? Zerwać z nią? Wyznać wszystko? Pozwolić, by się dla mnie poświęciła? Obawiam się, że ta sytuacja nie ma dobrego rozwiązania…
Czytaj także:
„W moim łóżku co noc sypia inna, przebieram w laskach jak król. Wtedy też chciałem wyrwać jakąś chętną, a znalazłem... żonę”
„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”
„Brat zgrywał biznesmena i wysysał z nas kasę. Od 20 lat żyjemy jak pies z kotem, bo drań nie ma honoru, by spojrzeć mi w oczy”