„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Porwał mnie na parkiet. Ależ on prowadził w tańcu! Czułam się w jego mocnych objęciach lekka jak motyl. A te jego dłonie! Gdy mnie obejmował w talii, czułam, że robi mi się gorąco. Jak urzeczona wirowałam w ramionach Maćka”.
/ 30.11.2022 15:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Wesele mojej kuzynki absolutnie mnie nie ucieszyło. Trzy miesiące wcześniej rozstałam się z narzeczonym, więc widok młodych par stanowił dla mnie przeżycie dość traumatyczne. Tym bardziej że z Łukaszem byłam naprawdę szczęśliwa i w najczarniejszych snach do głowy by mi nie przyszło, że mógłby wyciąć taki numer! A jednak…

Upił się na wyjazdowej imprezie integracyjnej swojej firmy i tak się zintegrował z jedną z koleżanek, że poszli razem do łóżka. Co gorsza, kiedy prawda wyszła na jaw, Łukasz przyznał, że zdarzyło mu się to nie pierwszy raz. Nie pozostało mi nic innego, jak zerwać z draniem.

Z Lubelszczyzną wiąże się wiele wspomnień

Nadal nie doszłam psychicznie do siebie, a tu wpadł do mnie mój tata z „radosną” wieścią, że wybieramy się na wesele do miasteczka, z którego pochodzi moja mama. Próbowałam się jakoś wymigać, ale tatko był nieugięty.

– Gosiaczku, ja naprawdę wszystko rozumiem, kochałaś Łukasza, ale on nie był ciebie wart! Jak długo jeszcze masz zamiar po nim rozpaczać? Dziecko, ty musisz żyć! – mówił, głaszcząc mnie po głowie jak małą dziewczynkę. – Tym bardziej że to wesele w rodzinie mamy, a wielu wujków i kuzynów nie widziałaś przecież od lat. Trzeba tam jechać, córcia! Odwiedzić stare kąty, odbudować rodzinne więzi. Przywitać się z wujkiem Julkiem…

Tatko miał, niestety, rację. Moja mama zmarła, kiedy miałam ledwie 14 lat. To była dla nas tragedia, której opisać się nie da. Stara prawda mówi, że czas leczy rany, więc i my jakoś się w końcu podnieśliśmy. Jednak w rodzinne strony mamy po jej śmierci jeździliśmy rzadko. Serca nam tam pękały z bólu, bo każdy kąt ją przypominał.

Przecież gdy byłam dzieckiem, to właśnie na Lubelszczyźnie spędzałam z mamą każde wakacje. Jej rodzinna wieś wydawała mi się wtedy najwspanialszym miejscem na ziemi! Mogłam kąpać się w rzece i spać na sianie, miałam nawet swój własny domek na drzewie. Wybudował go dla mnie wujek Julek, starszy brat mamy.

Za wujka Julka w tamtych czasach dałabym się pokroić! Postawny, pulchny i wąsaty, roześmiany, zawsze znalazł czas, aby pokazać mi świat, który fascynował małą dziewczynkę z miasta. Razem z wujkiem doiłam krowy, strzygłam owce, jeździłam nawet konno. Wujek był po prostu cudny! Niestety – nie miałam jeszcze dziesięciu lat, kiedy wuj wyemigrował za granicę. Wyjechał z żoną i kilkuletnim wtedy Maciusiem, moim kuzynem.

Nie, jednak dłużej tego nie wytrzymam

Od tamtej pory nasze kontakty ograniczały się do rzadkich rozmów przez telefon. Wprawdzie kilka miesięcy temu – po niemal ćwierć wieku emigracji – wujek Julek wrócił z rodziną na stałe do kraju, ale nie widziałam się z nim jeszcze. Wesele Zuzki rzeczywiście było ku temu świetną okazją – tatko miał rację: trzeba tam było pojechać.

„Jakoś dam radę!” – pomyślałam bojowo… Jednak tego bojowego nastawienia wystarczyło mi zaledwie do przysięgi małżeńskiej. Gdy Zuzka zaczęła wymawiać przed ołtarzem jej słowa, patrząc z miłością na ukochanego Franka, poczułam, że to dla mnie za wiele! Myśli
o Łukaszu same wróciły.

Nie, nie kochałam go już, raczej byłam na niego wściekła, ale i tak płakać mi się zachciało. Dyskretnie wymknęłam się z kościoła, bo nie chciałam beczeć publicznie. Na zewnątrz zaczerpnęłam powietrza i postanowiłam natychmiast pomyśleć o czymś przyjemnym. A tym czymś było czekające mnie spotkanie z wujkiem Julkiem. Miałam zobaczyć go dopiero na weselu. Na ślub wujek nie mógł przyjść – podobno jakaś pilna awaria w pracy pokrzyżowała mu plany.

„Jak tylko się z tym uporam, od razu przyjeżdżam na wesele i porywam cię do tańca. Ciekawe, jaka duża wyrosłaś, Małgosiu” – jeszcze rano wujek napisał mi SMS-a.

– Chyba nie lubi pani ślubów – usłyszałam nagle męski głos.

Rozejrzałam się. Stwierdzenie było najwyraźniej skierowane do mnie, bo przed kościołem oprócz mnie był tylko imponującego wzrostu brunet. Stał oparty o piękne, zabytkowe auto i uśmiechał się do mnie. Widziałam go wcześniej – to on przywiózł młodą parę do kościoła tym śnieżnobiałym cudeńkiem dawnej techniki.

„Pewnie zarabia na życie, wynajmując swój zabytkowy pojazd” – pomyślałam.

A że widziałam też, jak przed kościołem po przyjacielsku przytulał Zuzkę, to byłam pewna, że to jakiś jej kumpel.

– Lubię śluby – odpowiedziałam. – Ale… a, szkoda gadać! – westchnęłam, bo nie chciałam opowiadać obcemu facetowi o swoich sprawach. – A pan czemu nie w środku? – spytałam.

Uśmiech zniknął z jego twarzy w sekundę

– A, szkoda gadać, jak to pani ładnie ujęła. Kilka miesięcy temu rozstałem się z narzeczoną i od tamtej pory źle znoszę takie uroczystości – powiedział.

Wprost nie wierzyłam w to, co usłyszałam!

– Naprawdę?! – wyrwało mi się niezbyt inteligentne pytanie.

– Naprawdę – westchnął.

Śmiać mi się zachciało. Niezły zbieg okoliczności.

– To… witam w klubie – powiedziałam.

– W którym klubie? – mężczyzna z teatralną miną rozejrzał się wokół, jakby szukał na placu przed kościołem jakiegoś klubu; zdecydowanie musiał mieć wesoły charakter!

– W klubie tych, którzy rozstali się z narzeczonymi. Proszę sobie wyobrazić, że mnie spotkało dokładnie to samo – przyznałam szczerze, rozbawiona jego zachowaniem.

– Ale numer! – przystojniak popatrzył na mnie z sympatią, po czym dodał: – Skoro tyle nas łączy, to może mówmy sobie po imieniu. Ja jestem Maciek.

– Małgośka – podeszłam parę kroków i podałam mu dłoń.

– O, nawet imiona mamy na tę samą literę! – roześmiał się.

– Tylko czasem, bo ja raczej jestem na co dzień Gosią – odparłam przekornie.

Ludzie zaczęli właśnie wychodzić z kościoła, więc przerwaliśmy tę miłą pogawędkę. Zaraz po życzeniach młoda para pojechała do fotografa. Zawiózł ich Maciek. Mieli dotrzeć na wesele za jakieś półtorej godziny. Ten czas spędziłam w weselnej sali w towarzystwie taty, cioteki wujków. Aż wreszcie pojawiła się para młoda, a z nimi mój nowy znajomy. Wypatrzył mnie wśród gości i zawołał dyskretnym gestem ręki. Podeszłam.

Ten misiaczek jest dla mnie? Jaki cudny!

– Mam tajną sprawę, dlatego wolę na uboczu – wyszeptał.

Buzia sama mi się do niego uśmiechnęła.

– Przywiozłem ci misia – powiedział, podając mi pluszaka. – On też jest na M. Jak Maciek i Małgosia, czyli my – w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.

Miś był nieduży, śliczny i rozkosznie miękki…

– Na stacji benzynowej mieli jeszcze żyrafy, ale one są na Ż, więc nie pasują do nas – wytłumaczył Maciek.

Pomyślałam, że ten chłopak jest naprawdę bardzo sympatyczny. Wzięłam od niego pluszaka, uśmiechając się szeroko.

– Gosia, a ty lubisz gofry? – spytał nagle Maciek.

– No, bardzo lubię. A czemu pytasz? – zdziwiłam się.

– Chodź, uciekamy na chwilę! – zanim zdążyłam zaprotestować, Maciek chwycił mnie za rękę, wyprowadził na zewnątrz i pociągnął na drugą stronę ulicy, gdzie stała budka z goframi.

– Ale ja jestem przejedzona, przecież jestem na weselu!

– Zmieścisz, zmieścisz. Przecież gofr jest na G! – tym absurdalnym argumentem Maciek rozbawił mnie niemal do łez.

Czy tego chciałam, czy nie, musiałam przyznać, że chłopak, którego dopiero co poznałam, bardzo mi odpowiadał! I gdy tak siedzieliśmy sobie z Maćkiem na ławeczce, objadaliśmy się goframi i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, smutne myśli o Łukaszu gdzieś się ulotniły.

Czułam się dobrze i jakoś tak wyjątkowo

Maciek był zabawny i inteligentny. Pięknie mówił o ukochanych książkach i filmach, a jego policzki ubrudzone bitą śmietaną z gofra miały takie ujmujące dołki… Popatrzyłam na niego uważnie. Nie wiem, dlaczego tak na mnie działał, ale najchętniej utonęłabym w jego wielkich ramionach!

„Kretynko! Przecież go wcale nie znasz!” – zganiłam się szybko w myślach, lecz i tak czułam, że między nami iskrzy. Postanowiłam podpytać Maćka o to, kim jest. Jednak nie zdążyłam, bo nagle rozdzwoniła się jego komórka.

– Dobrze, zaraz będę – powiedział i spojrzał na mnie z żalem. – Muszę jechać na chwilę do firmy. Czekaj tu. Wrócę na wesele za jakąś godzinę i wtedy porwę cię do tańca!

Odprowadził mnie do weselnej sali i pojechał. Jakoś mi się smutno bez niego zrobiło. Ale wrócił dość szybko i tak jak obiecał, porwał mnie na parkiet. Ależ on prowadził w tańcu! Czułam się w jego mocnych objęciach lekka jak motyl. A te jego dłonie! Gdy mnie obejmował w talii, czułam, że robi mi się gorąco.

Jak urzeczona wirowałam w ramionach Maćka, a przerwy wypełnialiśmy rozmowami albo po prostu milczeniem, które wcale nie było krępujące. Czułam się przy nim naprawdę wspaniale! I pomyślałam nawet, że jeżeli istnieje coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia, to chyba właśnie ją przeżywam…

– Gosiaczek?! – usłyszałam nagle nad sobą dobrze znany, tubalny głos.

– Wujek Julek! – wpadłam wprost w objęcia rosłego mężczyzny, który przede mną wyrósł. Mój kochany wujek!

Prawie nic się nie zmienił, trochę tylko posiwiał, no i może jeszcze przytył. Przygarnął mnie do wielkiego brzucha i przytulił tak mocno, aż brakło mi tchu.

– Gosiaczek! Jaka z ciebie piękna kobieta wyrosła! Tęskniłem za tobą, królewno ty moja! – gromki głos wujka niósł się po całej sali, a ja znów poczułam się, jakbym miała pięć lat.

Wuj wypuścił mnie z objęć i przyglądał mi się uważnie.

– No naprawdę, piękna jesteś! Jeszcze piękniejsza niż była twoja mama – dodał.

Kątem oka zauważyłam, że stojący obok mnie Maciek jakby spochmurniał, posmutniał. Tymczasem wujek objął go ramieniem i powiedział coś, od czego zrobiło mi się gorąco.

– Widzę, że poznałaś już tego przystojniaka. To mój osobisty synuś, Maciuś! Pamiętasz, Gosia, jak się razem bawiliście?

Gdyby w tamtej chwili sufit spadł mi na głowę, nie byłabym mniej zszokowana… W sekundę dotarło do mnie, że Maciek nie był ani kumplem Zuzki, ani wynajętym na wesele kierowcą. Był synem wujka Julka! Czyli moim kuzynem! Z mojej rodziny!

– A coś ty tak zbladła, Gosia? Chodź, napijesz się ze starym wujkiem kielicha, to ci rumieńce wrócą. Jesteś już pełnoletnia, więc chyba mogę ci zaproponować? – wujek chwycił mnie pod rękę i pociągnął do stolika.

Zdążyłam tylko zobaczyć, jak Maciek ze spuszczoną głową wychodzi z sali…

Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia!

Maciek wrócił na wesele dopiero nad ranem, aby odwieźć młodych. Podszedł do mnie
i popatrzył smutno.

– Człowiek spotyka kobietę, w której chciałby się zakochać, a okazuje się, że ona jest jego kuzynką… Życie jest bezlitosne! Żegnaj, piękna Małgosiu – powiedział, cmoknął mnie
w policzek i wyszedł.

Po powrocie do domu nie mogłam przestać o nim myśleć. Wciąż widziałam czarne, roześmiane oczy Maćka. A wspomnienie ciepłych dłoni, które obejmowały mnie w tańcu, wywoływało dreszcze.

„Zwariowałaś! Przecież to twój kuzyn!” – ganiłam się w myślach, lecz to nic nie dawało.

Próbowałam o nim zapomnieć. Na próżno. Co gorsza, jakiś tydzień po weselu zadzwoniła moja komórka. Odebrałam i…

– Cześć. Mówi Maciek. Wziąłem twój telefon od cioci Basi – usłyszałam znajomy głos. – A dzwonię, bo… oglądałem świetny film i po prostu muszę ci o nim opowiedzieć!

I, jakby nigdy nic, zaczął mi opowiadać ten film. A opowiadał tak zabawnie, że znów śmiałam się do rozpuku. Odwdzięczyłam się opowieścią o nowej książce, potem zaczęliśmy rozmawiać o muzyce… Sama nie wiem, kiedy minęła nam godzina rozmowy. Od tamtego dnia Maciek dzwonił do mnie codziennie. Zawsze znalazł jakiś powód do rozmowy – a to, że deszcz pada, a on lubi deszcz, a to go kumpel zdenerwował, a to że niebo jest pełne gwiazd… Wiedziałam, że nie powinnam z nim tak rozmawiać, że to jest złe, że donikąd nie prowadzi, ale nie umiałam tego przerwać! Co gorsza, zauważyłam, że czekam na te rozmowy jak na jakieś święto.

„Przecież my sobie tylko gadamy” – okłamywałam samą siebie, zabijając poczucie winy.

Odechciało mi się wszystkiego

Aż któregoś dnia – a mijały już ze dwa miesiące tych naszych codziennych rozmów przez telefon – Maciek nie zadzwonił… Czułam się tak, jakby ktoś odebrał mi narkotyk. Miotałam się po domu jak lew po klatce, co chwilę sprawdzając telefon. To, jak brakowało mi kiedyś Łukasza, wydawało mi teraz się niczym w porównaniu z mocą tęsknoty, którą poczułam za Maćkiem! Zadzwonił dopiero następnego dnia. Ręce mi drżały, gdy odbierałam telefon.

– Gosia… – usłyszałam jego smutny głos. – Miałem już nigdy więcej nie dzwonić, ale nie umiem. Jestem przerażony, bo czuję, że się w tobie zakochałem! Wciąż o tobie myślę, marzę, tęsknię! Ale ty jesteś moją kuzynką, należymy do tej samej rodziny. Nie wolno mi cię kochać. Nie w ten sposób…!

Po raz pierwszy zdobył się wobec mnie na taką szczerość. Wcześniej nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. Ale był na to najwyższy czas. Przecież sprawy zaszły daleko i oboje o tym wiedzieliśmy! On zakochał się we mnie, a ja w nim!

– Tak, musimy to przerwać – Bóg jeden wie, ile kosztowały mnie te słowa rozsądku.

– Kocham cię – wyszeptał, a ja poczułam się tak, jakby ziemia ustąpiła mi spod stóp.

Zanim się rozłączył, dodał wierszem Stachury:

– I dlatego właśnie żegnaj.

Przez następne dni żyłam jak w jakimś letargu. Los zdecydowanie za dużo złych przeżyć zrzucił na moje skołatane serce! Nie miałam siły na nic. Wyprosiłam u lekarza zwolnienie
i całymi dniami leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit.

– Córcia, co ci jest? – pytał zmartwiony tatko, który przychodził do mnie codziennie.

– Nic, tata…

– To przez Łukasza?

– Nie!

– To co się stało?

– Nic się nie stało – kłamałam. – Wszystko w porządku.

Zapewne wezwałby do mnie w końcu lekarza, ale nie zdążył. Wydarzenia potoczyły się zupełnie nieoczekiwanie i w dodatku niezależnie od nas. Tamtego dnia tatko wpadł do mnie ogromnie zaaferowany.

– Gośka! – wykrzyknął już od progu. – Dlaczego ty mi prawdy nie powiedziałaś?!

– A co się stało? – spytałam bez emocji.

– A to się stało, że dzwonił do mnie wujek Julek! Podobno Maciek wszystko mu wyznał!

Poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. Tata wiedział! A przecież to, w co z Maćkiem zabrnęliśmy, było złe, niemoralne, zasługiwało na największe potępienie!

– Córcia… – tymczasem zamiast żalów i besztania usłyszałam miękki głos taty.

Ujął moją twarz w dłonie i popatrzył mi prosto w oczy.

– Czemu ty mi nic nie powiedziałaś?! Przecież ty, wy… No, chcę powiedzieć, że ty i Maciek możecie się kochać i być razem! Nie ma ku temu przeszkód!

– Co? – wykrztusiłam, a tata zaczerpnął tchu i mówił dalej:

Zakończenie jest banalne i… piękne

– No cóż, to jest, a właściwie była, wielka tajemnica rodzinna. Jednak w tej sytuacji nie czas na tajemnice. Musisz wiedzieć, że wujek Julek nie jest rodzonym bratem twojej mamy.

Takiej wiadomości się nie spodziewałam.

– Co ty mówisz, tata?!

– Mówię, jak jest! Julek miał kilka lat, kiedy został przez twoich dziadków przysposobiony. A to oznacza, że ciebie i Maćka nie łączą więzy krwi. 

„Boże, to jakiś sen czy co?!” – nie dowierzałam.

– Rodzice twojej mamy, zanim mieli własne dzieci, przysposobili małego chłopczyka – ciągnął tata. – Synka przyjaciół, którzy zginęli w pożarze. Julek był wtedy maleńki, a babcia z dziadkiem tak to rozegrali, żeby wszyscy we wsi byli pewni, że to to ich rodzony syn. Prawdę znała tylko najbliższa rodzina. Poznał ją też Julek, jak dorósł. Twoja mama też oczywiście wiedziała, więc i ja też. Ale nie mówiliśmy ci nigdy, bo i po co?

Tata przytulił mnie mocno i dodał kategorycznym tonem:

– Bierz telefon i od razu dzwoń do tego swojego Maćka, zanim jakichś głupot oboje narobicie z tej rozpaczy!

Wiem, że zakrawa to na banał, finał rodem z komedii romantycznej, ale dziś jesteśmy z Maćkiem małżeństwem, i to bardzo szczęśliwym. Wprawdzie trochę trudno było wytłumaczyć to wszystko dalszej rodzinie, zszokowanej naszym związkiem, ale w końcu zrozumieli.

A ja codziennie dziękuję w myślach mojej mamie. Bo jestem pewna, że gdziekolwiek jest, to właśnie ona „załatwiła” to całe zamieszanie w moim życiu, abym mogła spotkać Maćka. Bo wiedziała, że przy nim, tak podobnym z charakteru do wujka Julka, nic złego nie może mnie spotkać.

Czytaj także:
„Nie dość, że mąż zostawił mnie dla kochanki i nie płacił na syna to jeszcze mnie okradł. Jak można być taką świnią bez honoru”
„Teściowa zwierza się mojej żonie z kolejnych łóżkowych podbojów i złamanych serc. Ta baba to mentalna nastolatka”
„Faceci nie potrafią trzymać zapiętego rozporka. Najpierw mydlą ci oczy miłosnym bełkotem, a potem lecą po kolejną naiwniaczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA