„Ukrywałem przed żoną nieślubnego syna, którego się wyparłem. Teraz jego matka zmarła i muszę zmierzyć się z prawdą”

Mężczyzna, który musi zająć się synem fot. Adobe Stock, freeograph
„Starałem się wybrać odpowiedni moment, gdy ujawnienie mojej tajemnicy będzie mniejszym szokiem. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. Śmierć teściowej. Ciąża. Potem druga… I tak męczyłem się jak potępieniec od 11 lat”.
/ 05.01.2022 06:03
Mężczyzna, który musi zająć się synem fot. Adobe Stock, freeograph

Miałem raptem dwadzieścia trzy lata, kiedy zaliczyliśmy z Edytą wpadkę. Nie byliśmy ze sobą na poważnie, ot kilka namiętnych spotkań. I taki efekt. Prosiłem, żeby usunęła. Mogliśmy skombinować kasę, zresztą jej rodzice byli dziani, ale uparła się, że urodzi. Przerwała studia, wróciła na wielkopolską prowincję, gdzie mieszkali jej starzy. Na odchodne powiedziała, że mam się nie martwić, to jej decyzja i jej sprawa, nie zamierzała ciągać mnie po sądach w sprawie alimentów czy zmuszać do bycia ojcem.

Utrzymywaliśmy jednak kontakt – co jakiś czas wysyłała mi mailem zdjęcia syna, a ja, gdy miałem nadwyżki, podsyłałem jej pieniądze, które podobno odkładała na studia młodego. Parę razy w roku lądowałem w jej niewielkim miasteczku i widywałem się z synem.

Wyrastał na fajnego chłopaczka, ale nie czułem z nim jakiejś specjalnej więzi. Nie mówił do mnie „tato” – zwracał się po imieniu. Nie rozmawiałem z nim o tym, kim jestem. Być może uważał mnie za kolegę mamy, który, będąc przejazdem, wpadał w odwiedziny. Może coś wiedział, czegoś się domyślał – nie wnikałem. Było mi wygodnie w takim niezobowiązującym mnie do niczego układzie.

A potem pojawiła się Ewelina. Była najbardziej fascynującą osobą, jaką poznałem. Od pierwszej chwili zawróciła mi w głowie i bardzo szybko zorientowałem się, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę życia. Takie rzeczy po prostu się wie.

Dlatego, gdy tylko zaczęliśmy być ze sobą na poważnie, chciałem jej powiedzieć, że mam syna. Niby jego istnienie nie powinno przeszkodzić w budowaniu naszego związku, ale… miałem dziecko! To odpowiedzialność, od której się wymigałem. Może Ewelina uzna, że jestem gówniarzem, który nie chce poważnego związku, który nie dorósł do bycia ojcem i mężem? Niemniej, nie mogłem czegoś takiego ukryć. Chciałem jej powiedzieć, tylko nie było ku temu dobrej okazji.

Kiedy się zaręczyliśmy i planowałem wreszcie wyrzucić to z siebie, zmarła jej matka. To nie była dobra chwila na taką nowinę. Wzięliśmy cichy ślub, bez wesela, a chwilę potem okazało się, że zostaniemy rodzicami. Miałem zmącić jej ten wspaniały czas oczekiwania na dziecko, kiedy była bezgranicznie szczęśliwa, wieścią, że dla mnie to nie będzie pierwszy raz? I że o tym pierwszym wcale nie marzyłem tak, jak ona?

Zajęliśmy się dzieckiem, a trzy lata później pojawiło się kolejne i kompletnie straciłem motywację do szczerości. W końcu co takiego mogło się stać? Edyta żyła sobie spokojnie na prowincji, wychowywała Huberta samodzielnie, z moją niewielką pomocą finansową, którą udawało mi się ukrywać przed żoną i córkami, nie narzekała, nie domagała się więcej.

Od kilku lat nawet już u nich nie bywałem, i dobrze. Nasz kontakt ograniczał się do zdjęć wysyłanych przez Edytę. I właśnie dzięki tym zdjęciom wiedziałem, że przed drzwiami stoi mój syn.

– Mama nie żyje – powiedział, a w jego oczach kryło się sporo. Złość, lęk, samotność i coś jakby bunt czy wyzwanie.

– Co tu robisz? – spytałem szeptem, oglądając się za siebie. Bałem się, że Ewelina zajrzy do przedpokoju, ciekawa, kto przyszedł. Gotowała kolację w kuchni razem z dziewczynkami.

– Mama nie żyje. Będą chcieli mnie wpakować do domu dziecka. A ja mam ojca, prawda? – uniósł hardo głowę, a ja zrozumiałem, że mam problem.

Czy taki gówniarz mógł mnie szantażować?

Mógł. Wpadłem w panikę. Dzieciak miał trzynaście lat, jak przebył pół Polski? Nikt go nie zatrzymał, nie zainteresował się? Może mówił, że do taty jedzie, odezwał się we mnie ironiczny głos.

– Poczekaj na dole, zaraz do ciebie zejdę, pogadamy i coś wymyślimy.

– Wrócę, jeśli nie przyjdziesz…

O, już się zaczęło.

– Wiem.

Zamknąłem drzwi i odetchnąłem głęboko. Powiedziałem Ewelinie, że to akwizytor. A potem sprzedałem jej kolejne kłamstwo. Muszę jechać do biura, pożar, po prostu pożar, muszę lecieć, wrócę jak najszybciej. Nienawidziłem kłamać, ale czy miałem wybór? Musiałem opracować jakiś plan B. Plan A właśnie przestał się sprawdzać.

Chłopak stał przed klatką, z plecakiem zarzuconym na ramię. Był całkiem wysoki jak na swój wiek – zdjęcia tego nie pokazywały. Zabrałem go do samochodu, żeby nie rozmawiać o naszych sprawach na ulicy. To, czego się dowiedziałem, wbiło mnie w fotel.

Edyta zmarła tydzień wcześniej na raka. Nie pisnęła nawet słowem, że choruje, może jakoś mógłbym jej pomóc… Może… Było już za późno na rozważania. Chociaż nie! Współczułem jej, przykro mi było, ale… Co ona sobie, do cholery, myślała?

Nie wierzę, że chciała, by chłopak trafił do bidula. Uwielbiała go, a skoro jej rodzice już nie żyli, do wyboru miała albo mnie, niechętnego tatusia, albo opiekę państwa. Powinna mnie uprzedzić, żebym się przygotował psychicznie, powiedział rodzinie, wyznał wreszcie całą prawdę, a nie stawiać mnie przed faktem dokonanym. Wiedziała, że nie porzucę jej dziecka, naszego dziecka. Mimo wszystko nie mógłbym. Aż takim gnojkiem nie byłem.

Zastanawiałem się chwilę, czy nie zameldować młodego na kilka dni w jakimś hostelu, gdzie poczekałby, aż zdobędę się na odwagę, ale uznałem, że to głupi pomysł. Jedenastolatek bez opieki w obcym mieście?

– Idziemy na górę – zadecydowałem.

Poszedł za mną z ponurą miną. Jakby wiedział, że nie jest tu mile widziany i wyczekiwany. Weszliśmy do mieszkania. Kazałem mu zdjąć kurtkę i buty, jego plecak położyłem na szafce. Z kuchni wyszła Ewelina i popatrzyła na nas uważnie. Milczałem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, jak to ubrać w słowa.

– No, czemu tak stoicie? Hubert, umyj ręce, kolacja na stole – rzuciła tak lekkim tonem, jakby mówiła to codziennie. I wróciła do kuchni.

Zamurowało mnie. Zresztą dzieciaka też

Posłusznie jednak poszedł do łazienki, do której wskazałem mu drogę, i umył ręce. Sytuacja przy stole była niedorzeczna w swojej zwyczajności. Odnosiłem wrażenie, jakby syn jadł z nami kolację od zawsze.

Dziewczynki też zaskakująco naturalnie przyjęły obecność obcego dziecka. Nie wypytywały, kto to jest, skąd się wziął i co u nas robi. Szczebiotały o czymś z matką, podczas gdy my z Hubertem prawie się nie odzywaliśmy. Chłopak patrzył w talerz, jakby wstydził się, że tu jest, i próbował zniknąć. Wykapany ojciec, pomyślałem autoironicznie.

Po kolacji Ewelina pościeliła Hubertowi na kanapie. Dała mu ręcznik, pokazała, gdzie może położyć tych kilka sztuk ubrań, które ze sobą zabrał. A kiedy wszystkie dzieci już spały, zamknęliśmy porządnie drzwi naszej sypialni. Obstawiałem awanturę. A nawet rozwód…

– Przepraszam… – zacząłem.

– I słusznie. Ale nie za Huberta powinieneś przepraszać. Wiem o twoim synu od czterech lat – parsknęła śmiechem na widok mojej winy. – Nie zabolało mnie to, że masz dziecko. Umiem liczyć, wiem, że urodził się, zanim się poznaliśmy. Zraniło mnie, że nie ufasz mi na tyle, żeby mi o nim powiedzieć. I że się go wypierasz. To słabe…

– Wiem, ale skąd w ogóle…? Jak…? – nie umiałem wykrztusić z siebie jednego pełnego zdania.

– Zostawiłeś kiedyś laptopa z otwartym zdjęciem, konspiratorze od siedmiu boleści. Wiem, że nie powinnam, ale przeczytałam maila. A potem zaczęłam korespondować z Edytą. Wysyłałam jej pieniądze dla Huberta. Wiedziałam też, że ma mało czasu.

– Wiedziałaś?

– A jakim cudem Hubert tu trafił? Kazałam jej zapisać nasz adres. Hubert miał tu przyjechać zaraz po pogrzebie. To jeszcze dziecko, ale bilet na pociąg potrafi kupić.

– Ewelina, ale co ja…? Co my…? – znowu się jąkałem.

– Będziesz musiał wystąpić o uznanie ojcostwa i prawną opiekę. O ile wiem, Edyta zostawiła ostatnią wolę, ale bez sądu raczej się nie obejdzie. Zdała się na mnie, bo wiedziała, że jeśli ja zaakceptuję waszego syna, to może nam go powierzyć bez obaw. A jak miałam go nie zaakceptować? No jak? Hubert to twoje dziecko, starszy brat dziewczynek. Damy mu dom i miłość. Niczego więcej nie potrzebuje.

Poczułem się dziwnie. Z jednej strony byłem przerażony nową sytuacją, w której się znalazłem. Może dlatego Edyta i moja żona postawiły mnie przed faktem dokonanym, żebym musiał zająć się dzieckiem, któremu już bliżej niż dalej do pełnoletności.

Moim dzieckiem, którego tak naprawdę nie znałem. Bałem się, jak to wszystko poukładamy, z sądem, opieką, dziewczynkami, mieszkaniem, które wiecznie było za małe, szkołą dla młodego… A z drugiej strony – poczułem ulgę. Sekret, który mnie dręczył od trzynastu lat, wreszcie ujrzał światło dzienne, a świat się nie zawalił. Powiedziałbym nawet, że się wzbogacił. O syna.

Rany, mam w domu nastolatka! Może lubi grać kosza? Jeśli nie, nauczę go. Kiedyś byłem niezłym rozgrywającym… 

Czytaj także:
„Całe życie miałam Maćka za niedojdę. Musiałam się rozwieść i swoje przeżyć żeby dostrzec, jaki skarb mam pod nosem”
„Jesteśmy ze sobą 6 lat, mamy dziecko, a on nie chciał mi się oświadczyć. Żeby zostać żoną, sama musiałam uklęknąć”
„Straciłem głowę dla Gosi, choć była o 20 lat młodsza. Wmówiła mi, że jest ze mną w ciąży, żebym dał jej dach nad głową”

 

Redakcja poleca

REKLAMA