„Ukrywałam przed rodziną, czym zajmuję się w pracy. Bałam się, że mnie przeklną i przepędzą na cztery wiatry”

dziewczyna robiąca selfie fot. Getty Images, Westend61
„Założyłam profil, upodobniłam go nieco do tych, które widziałam dotychczas i... czekałam. Karina miała rację: bardzo szybko obsypano mnie masą komplementów. Anonimowi mężczyźni pisali mi, że jestem piękna i że bardzo chcą zobaczyć, w co jestem dziś ubrana”.
/ 11.03.2024 11:15
dziewczyna robiąca selfie fot. Getty Images, Westend61

Rodzice widzieli we mnie materiał na prawniczkę. Sami byli prawnikami i faktycznie, nigdy nie mogli narzekać na zarobki. Niestety, rzeczywistość zdążyła się zmienić i dzisiejsi ludzie wkraczający na rynek pracy wcale nie mają łatwo...

Wiodło nam się bardzo dobrze

Mieszkaliśmy w pięknym domu na jednej z cichszych ulic miasta. Zawsze było nas stać na zagraniczne wakacje, na nowe, dobre jakościowo, markowe ubrania, na wyjścia do kina i restauracji. Oczywiście, rodzice musieli sporo poświęcić, żeby tak było. Przez większość mojego dzieciństwa byli nieobecni, bo wiecznie siedzieli w pracy albo się uczyli. Z czasów podstawówki pamiętam głównie babcię, która spędzała ze mną każdą wolną chwilę. Potem, oczywiście, naturalnie zaczęłam spędzać więcej czasu z koleżankami i innymi rówieśnikami.

Wtedy nie czułam się poszkodowana, bo byłam dzieckiem i po prostu przystosowałam się do sytuacji panującej w domu. Rodziców miałam od święta, ale dopiero, gdy dorosłam, zrozumiałam, że wcale nie musiało tak być. To był wybór, którego dokonali świadomie. Czy żyłoby nam się gorzej, gdyby pracowali nieco mniej? Nie wydaje mi się.

Może nie byłoby ich stać na wakacje w najdroższych hotelach i na ciuchy z paryskich butików, ale czy bylibyśmy gorzej zabezpieczeni na przyszłość, czy nagle przestałoby nam starczać na rachunki? Również nie sądzę. Z czasem zrozumiałam, że rodzicami przez większość czasu kierowały własna próżność i materializm. I właśnie taką samą drogę próbowali wyznaczyć mnie...

Przez długi czas byłam niewolnicą takiego myślenia: cisnąć, poświęcać, byle tylko zarabiać więcej, szybciej, osiągać więcej sukcesów. Dziś wiem, że nie zaprowadziło mnie to do niczego dobrego...

Nie kwestionowałam wyboru kariery

Od dziecka słyszałam, że pisana jest mi kariera prawnicza, więc właściwie nigdy tego nie podważałam. Rodzice wzięli to za taki pewnik, że zupełnie nie czuli potrzeby pokazywania mi innych dróg. Ale w tym wszystkim nie chodziło o pójście w ich ślady, o kontynuowanie rodzinnej tradycji. Chcieli po prostu, żebym zarabiała tyle samo, co oni. Chodziło wyłącznie o pieniądze.

W moim domu źle się mówiło o osobach, które zarabiały małe kwoty pieniędzy. Rodzice określali ich często jako „niezaradnych”, „leniwych” albo „nierozgarniętych”. Trudno więc się dziwić, że długo byłam przekonana, że aby zarabiać fortunę, wystarczy się przyłożyć. A jeśli nie działa? To znaczy, że za mało się staramy. Niestety, rzeczywistość okazała się być inna.

Pomimo tego, że nieźle się uczyłam i przez całe studia robiłam bezpłatne staże, moja wartość na rynku pracy nie wzrastała. Szefowie traktowali mnie jak darmową lub prawie darmową siłę roboczą, którą łatwo można zastąpić kimś innym, gdy tylko coś się nie spodoba. Gdy miałam dwadzieścia sześć lat, zarabiałam jakieś cztery tysiące na rękę w stolicy. Po studiach prawniczych i w trakcie aplikacji. Byłam wiecznie sfrustrowana, bo przecież od dziecka byłam zapewniana, że ten zawód, przede wszystkim, przyniesie mi wygodne życie i pieniądze! Dodatkowo rodzice stale wywierali na mnie presję.

– Może pojedziemy na narty w Alpy? – proponowali beznamiętnie, a ja tylko się wykręcałam.

– Nie, przepraszam, nie mam jeszcze pieniędzy na takie lokalizacje... – tłumaczyłam.

– Jak to? Przecież jesteś prawniczką! Obijasz się w tej pracy, że tak mało ci płacą? – atakowała mnie od razu matka.

Bynajmniej się nie obijałam. Pracowałam naprawdę sporo i bardzo się starałam. Niestety, ludzie z mojego pokolenia muszą się najpierw przez wiele lat wykazywać, żeby „zasłużyć” na godne zarobki. Przy wynajmowaniu kawalerki, nie luksusowej, i codziennych kosztach życia, moja pensja ledwo wystarczała mi od pierwszego do pierwszego. Wiedziałam jednak, że dla rodziców byłoby to ogromne rozczarowanie, a może nawet niesmak, gdyby dowiedzieli się, na jaką stawkę się godzę.

– Nie, nie... Po prostu miałam w tym miesiącu już kilka większych wydatków. Kupiłam nowy komputer i telefon... – kłamałam, chowając wysłużone sprzęty do torebki. – Następnym razem!

Bałam się przyjeżdżać do rodziców

Nie mogłam jednak kłamać wiecznie, więc wizyty u rodziców stawały się dla mnie stresujące. Wiecznie kręciły się wokół pieniędzy, zarobków i tego, co powinnam sobie kupić.

– Niedaleko nas, w tym ładnym apartamentowcu przy parku, zwolniło się właśnie mieszkanie. Bierz kredyt, szybko, póki ktoś ci go nie sprzątnie. Przy obecnych zarobkach w branży, za dziesięć lat będziesz miała w pełni spłacone mieszkanie – ekscytowała się matka.

– Tak, tak, zadzwonię do nich, masz rację... – mruczałam pod nosem, a następnie zmyślałam, że mieszkanie zostało już sprzedane.

Rodzice wymagali, żebym dostosowywała się finansowo do ich poziomu życia, mimo że nie skończyłam nawet trzydziestu lat. Mieli zupełnie odklejone od rzeczywistości wyobrażenie na temat tego, jak ta branża wygląda. Znaczy, może i tak wyglądała, ale dla ludzi z ich doświadczeniem i w ich wieku, a nie dla tych, którzy dopiero wkraczają na rynek pracy.

– Teraz to iść do kancelarii za mniej niż dziesięć tysięcy na rękę na start to naprawdę wstyd – psioczył któregoś dnia ojciec.

Starałam się szybko ucinać tematy zarobkowe, ale nie mogłam w nieskończoność ukrywać tego, że zwyczajnie nie stać mnie na żadną z rzeczy, które podsuwają mi rodzice. Zaczęłam chorować ze stresu i frustracji, byłam wypalona i wiecznie przygnębiona, mimo że przecież dopiero zaczynałam swoją karierę.

Pewnego dnia po prostu zemdlałam w kancelarii i trafiłam prosto do szpitala. Lekarz poinformował mnie, że jestem przemęczona, odwodniona i że powinnam bardziej o siebie zadbać. To wtedy zdecydowałam, że rzucam pracę. Nie mogłam o tym jednak powiedzieć rodzicom: dobrowolna rezygnacja z pracy w nie najgorszej kancelarii byłaby dla nich czymś zupełnie nie do pojęcia, ale musiałam to zrobić. Zostałam jednak z dylematem: skąd wezmę pieniądze na życie?

Koleżanka podsunęła mi rozwiązanie

– Słuchaj, dużo dziewczyn zarabia teraz wrzucając swoje foty do sieci. Na tym naprawdę można zbić fortunę – ekscytowała się.

– No coś ty! Mam wrzucać nagie zdjęcia?! – oburzyłam się ze śmiechem.

– Wcale nie muszą być nagie! Jesteś śliczna, na pewno szybko znajdziesz fanów, którzy zapłacą za kilka fotek w stroju kąpielowym, stroju sportowym czy czymś innym... Wiem, że to wydaje się być dziwne, ale mówię serio. Zakładasz taki profil i każda osoba, która chciałaby nawiązać z tobą stały kontakt albo zobaczyć, jak dziś wyglądasz, musi zapłacić – wyjaśniła.

– I ludzie naprawdę płacą za takie rzeczy? – zdziwiłam się.

– Nawet nie wiesz ile! – zachichotała.

Jeszcze tego samego dnia pokazała mi kilka profilów dziewczyn, które,choć wrzucały niewątpliwie bardzo seksowne zdjęcia, nie były na nich nagie. Okazało się, że niektóre z nich zarabiały równowartość mojej dotychczasowej pensji, a nawet trzy razy tyle! I to wrzucając głupie zdjęcia, bez wychodzenia z domu! „A co mi tam, może nie szkodzi spróbować?”, myślałam z nadzieją.

Założyłam profil, upodobniłam go nieco do tych, które widziałam dotychczas i... czekałam. Karina miała rację: bardzo szybko obsypano mnie masą komplementów. Anonimowi mężczyźni pisali mi, że jestem piękna i że bardzo chcą zobaczyć, w co jestem dziś ubrana. Wysyłałam zupełnie naturalne zdjęcia: w drodze na siłownię, na imprezę, na plaży. Pewnie, nieco z nimi flirtowałam, ale nie przekraczałam żadnych granic, których nie chciałam. Jednocześnie wykonywałam proste korekty i opinie prawnicze, również zupełnie zdalnie, co też przynosiło mi jakiś zarobek.

Po trzech miesiącach tego typu działalności udało mi się dojść do dziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Nie dość, że dobrze zarabiałam, to jeszcze odzyskałam dawną energię: nie byłam już wypalona, byłam szczęśliwa i pewna siebie. Dziś moje zarobki stale się zwiększają, a ja nie żałuję podjętej decyzji, chociaż co jakiś czas dopada mnie lęk, że moi krewni mogą w jakiś sposób dowiedzieć się o mojej działalności. Wiedziałam, że nigdy, pod żadnym pozorem, nie mogą poznać prawdy o źródle moich zarobków. Chociaż z drugiej strony... Czy sami mnie do tego nie popchnęli?

Czytaj także:
„Mam teściów z piekła rodem. Ciągają mnie po sądach i upokarzają, by pozbawić moją córkę spadku po ojcu”
„Kiedy odeszła moja babcia, dziadek kompletnie się załamał. Udaje twardziela, ale wiem, że cierpi”
„Od narodzin syna wiedziałem, że nie jestem jego ojcem. Przed żoną udaję, że nie wiem o zdradzie, bo kocham tego smyka”

Redakcja poleca

REKLAMA