Gdyby to zależało ode mnie, nigdy nie spotkałabym się z nim na mieście. Układ był jasny: to zawsze ja w umówionym dniu i o umówionej godzinie przychodziłam do niego. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, byliśmy zupełnie sami. Mówiłam mu, co dzieje się w moim życiu, jakie mam plany, z kim się spotykam.
Słuchał, czasami zadawał pytania
Nigdy nie widział nas razem. Poza tym jedynym dniem, kiedy spotkaliśmy się przypadkiem na zatłoczonej ulicy. Siedziałam przy przystanku i czekałam na tramwaj. Nie było tam wiaty, a padał deszcz. Kuliłam się, próbując wciągnąć głowę w ramiona. Nagle ktoś stanął koło mnie i osłonił mnie swoim parasolem. On. Nie wstałam, by się przywitać. Wcale nie chciałam go wtedy widzieć. Nie chciałam go w moim prawdziwym życiu, a on o tym wiedział.
– Jadę do mojego chłopaka – powiedziałam. – Czeka na mnie z kolacją.
– To naprawdę świetnie – odparł bez cienia emocji.
Oczywiście, przecież mówiłam mu, że kogoś mam. Zawsze byłam z nim szczera. To była część naszego układu.
– Wie o mnie? Miałaś mu powiedzieć, prawda? – zapytał, a ja miałam ochotę wepchnąć go pod samochód.
Jak śmiał zadawać mi osobiste pytania? Nie byliśmy w jego pokoju! Nie powinien był nawet do mnie podchodzić. Co z tego, że mokłam, a on miał parasol? Wolałam ociekać wodą i trząść się z zimna niż rozmawiać z nim tam, na ulicy. To było co innego, niż kiedy spotykaliśmy się u niego. Musiał to chyba rozumieć.
– Nie powiedziałam mu.
To trwało za długo. Te tramwaje. Powinno było przyjechać już z siedem. Zrozumiałam, że musiała być awaria. Dalsze czekanie było bezcelowe.
– Idę stąd – rzuciłam, wstając z ławki. – Przyjdę pojutrze.
– Zaczekaj! – zatrzymał mnie. – Zmieniły się plany. Nie będzie mnie pojutrze, miałem cię zawiadomić.
Poczułam ulgę. Wcale nie lubiłam do niego chodzić
Nie robiłabym tego z własnej woli, ale to było jedyne wyjście. Nagle przeraziłam się, że jeśli nie będzie jego, może ktoś inny mnie… przejmie. Zapytałam o to, próbując ukryć fakt, jak bardzo taka możliwość mnie przeraża. Jego już poznałam, jakoś się przyzwyczaiłam, nauczyłam, że mimo wszystko nie jest taki zły. Ktoś nowy to byłby koszmar od początku.
– Nie chcę cię oddawać nikomu innemu. Możemy to załatwić dzisiaj, nawet teraz. Masz godzinę? – zapytał.
Kiwnęłam głową. Napisałam do Marcina, że zostawiłam w pracy portfel i muszę po niego wrócić, więc się spóźnię. Nigdy nie miałam problemu by wymyślić wiarygodne kłamstwo. Ani, by ukryć brzydką prawdę.
Nienawidziłam swojej przeszłości
Człowiek, z którym szłam w deszczu pod jednym parasolem, był moją niewygodną prawdą. Wiedziałam, że Marcin miał prawo o nim wiedzieć. Oszukiwałam go. Ukrywałam istnienie mrocznej strony mojego życia. Ale bałam się, że zostawiłby mnie, gdyby znał całą prawdę o mnie. Byłam złym człowiekiem i robiłam złe rzeczy. A Marcin był cudem w moim życiu, skrawkiem jasnego nieba nad zrujnowanym światem, który sama przed laty zniszczyłam. Po spotkaniu czułam ulgę, że mam to za sobą. Poszło szybko, w mniej niż godzinę, a za to nie musiałam do niego jechać dwa dni później. Choć padał deszcz, szłam po ulicy lekka i pełna energii.
– Dlaczego mnie okłamałaś? – zapytał Marcin, ledwie weszłam do mieszkania. – Nie wróciłaś do pracy i niczego tam nie zostawiłaś. Dzwoniłem.
Byłam w szoku. Nigdy wcześniej nie sprawdzał tego, co mówiłam. Co się nagle stało?
– To! – podsunął mi przed oczy zdjęcie, które ktoś mu przysłał SMS-em. – Kim on jest? Spotykasz się z nim? Adam widział cię z nim godzinę temu… Kto to jest?!
Ukryłam twarz w dłoniach. Wiedziałam, że to się w końcu wyda, ale nie w taki sposób! Chciałam, aby dowiedział się ode mnie. Było za późno. Marcin poszedł dalej w sprawdzaniu mnie. Zadzwonił do sklepu, w którym pracowałam i poprosił, żeby dziewczyny przesłały mu mój grafik. Znały go i uwielbiały, więc spełniły jego prośbę. To właśnie tak dowiedział się, że go okłamywałam. Poznał terminy moich spotkań, które tak usilnie chciałam przed nim ukryć.
– To nie to, co myślisz – zaczęłam i natychmiast ucichłam, słysząc, jak banalnie i żałośnie to brzmi. – Ten mężczyzna… On…
Nie mogło mi to przejść przez gardło. Zaczęłam więc inaczej. Od początku.
– Zanim cię poznałam, zadawałam się z niewłaściwymi ludźmi – zaczęłam swoją opowieść. – Nie pracowałam, za to wiecznie balowałam. Brałam narkotyki i upijałam się tak, że nierzadko film urywał mi się na kilka dni…
Patrzył na mnie, nie dowierzając. Nic dziwnego, kiedy się poznaliśmy, byłam cicha, spokojna i unikałam kłopotów. Bo to było po tym, jak dałam się namówić na rozbój. Byłam na haju, ale to żadne wytłumaczenie. Także to, że nawet nie dotknęłam tego człowieka. Byłam tam, nie powstrzymałam kumpli, kiedy na niego napadli i go pobili, by zabrać mu pieniądze. Brałam udział w napadzie – tak brzmiało oskarżenie. Sąd potraktował mnie łagodnie, dostałam wyrok w zawieszeniu.
– Jestem kryminalistką… – wyszeptałam. – To właśnie przed tobą ukrywałam. A ten mężczyzna, do którego chodzę co tydzień, to mój kurator. Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy i odbębniliśmy spotkanie z pojutrza, żebym nie musiała iść do kogoś, kto będzie go zastępował.
Jego milczenie było dla mnie gorsze niż krzyk
Chciałam, żeby Marcin na mnie nakrzyczał. Żeby był zły za moją przeszłość. Chciałam mówić dalej. O tym, że tamto wydarzenie otworzyło mi oczy na to, co wyprawiałam ze swoim życiem. Dotarło do mnie, kim byli moi tak zwani przyjaciele i kim sama się przy nich stałam. Naprawdę żałowałam, że tam byłam i ich nie powstrzymałam. Szczerze przeprosiłam tamtego człowieka w sądzie. I doceniłam łaskę wymiaru sprawiedliwości.
Stawiałam się u mojego kuratora punktualnie w każdą środę o trzynastej. Nie lubiłam tego, ale rozumiałam, że to konieczne i nieuniknione. Marcin nie odezwał się ani słowem. Po prostu włożył kurtkę i buty, i wyszedł na balkon, zapalić papierosa. Zostałam tam i płakałam, chociaż wiedziałam, że szczęście nie może trwać wiecznie. Przecież i tak zamierzałam mu powiedzieć, mój kurator też mi to doradzał. Nie można zbudować życia na kłamstwie. Ja tylko chciałam jeszcze chwilę pobyć szczęśliwa, nim stanie się to, co właśnie nastąpiło…
To był jego dom. Wiedziałam, że powinnam z niego natychmiast wyjść. Tak strasznie chciałam pójść na ten balkon i błagać Marcina, by dał mi szansę, ale czułam, że to na nic. Gdyby krzyczał, ciskał się, awanturował… ale on nie chciał mnie widzieć, bo byłam zła. Po prostu zła. Wyszłam. Deszcz nie przestał padać. Chodniki były mokre, a moja przemoczona kurtka ciężka od wody.
Wszystko miałam mokre: nogi, głowę, ramiona, policzki, także od łez, ale nie miałam siły chować się przed strugami wody. Usiadłam na przystanku, znowu bez wiaty, i po prostu mokłam, trzęsąc się z zimna, traktując to jako karę za moje winy. Ktoś stanął obok mnie z parasolem. Oderwałam oczy od swoich przemokniętych butów i zobaczyłam Marcina.
– Zmokłaś – powiedział. – Wróć, kolacja wciąż jest ciepła.
Nie wierzyłam, że mi wybaczył
Nie słyszałam, by szedł za mną. Czyżby zrezygnował? Dogonił mnie tuż przed blokiem. Powiedział, że musiał to przemyśleć.
– I co postanowiłeś? – zapytałam.
– Skoro sąd dał ci drugą szansę, to ja też powinienem. Ale proszę cię, nigdy więcej niczego przede mną nie ukrywaj. Obiecasz mi to? Obiecałam. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dotrzymać słowa.
Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić