„Ukryłam przed mężem, że dopadła mnie podstępna choroba. Chciałam świętego spokoju, a nie biadolenia za uchem i litości"

Chora kobieta fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Świat rozpadł mi się na kawałki. Nie mogłam powiedzieć Jarkowi o swoim odkryciu. Zdenerwowałby się, a i tak miał kłopoty ze snem. Zostałam z tym sama. Tej nocy nie mogłam zmrużyć oka, zastanawiałam się, co dalej. Jak dokładnie wygląda leczenie, czy jest bardzo obciążające? I czy się uda?”.
/ 17.10.2022 12:30
Chora kobieta fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Pod koniec wizyty pani doktor spytała, czy badam się regularnie. Jakby nie wiedziała, że cytologię robię raz do roku, góra półtora jak zapomnę, ale to rzadko, bo na ogół staram się pamiętać.

– Oczywiście – przyświadczyłam, pokazując plik wyników z tego, ubiegłego i wszystkich poprzednich lat. Trzymam je razem, na wszelki wypadek żadnego nie wyrzucam, bo chociaż są nieaktualne, zawsze mogą się przydać.

– To są wyniki cytologii – ginekolożka była cokolwiek zdumiona.

– Wyniki badań – uściśliłam – o nie właśnie pani doktor pytała.

– Ach, nie, to nieporozumienie – uśmiechnęła się do mnie. – Pytałam o samobadanie piersi. Robi je pani regularnie?

Odruchowo spojrzałam na widniejący na ścianie instruktaż, utrzymany w estetyce lat pięćdziesiątych, jak plakaty Klubu Wiewórka zachęcające dzieci do mycia zębów.

– Tak, oczywiście – zapewniłam nieszczerze.

Jasne, że nie ugniatałam piersi pod dziwnymi kątami, nie musiałam, regularnie robiłam mammografię, to było lepsze od niefachowego obmacywania biustu. Powiedziałam to pani ginekolog, a ona na to, że nic nie zastąpi samobadania.

– Samobadanie uznawane jest za bardzo ważną składową profilaktyki raka piersi, a to dlatego, że kobieta jest w stanie wychwycić najdrobniejsze zmiany w wyglądzie czy strukturze własnej piersi. Może samodzielnie wykryć chorobę, gdy jest jeszcze niezaawansowana a to zwiększa szanse całkowitego wyleczenia. Kto lepiej zadba o nas niż my same?

To nie na moje nerwy

Przytaknęłam grzecznie, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę. Kto lubi słuchać o raku? Lepiej żyć, nie oglądając się na to, co może nas dopaść, no i nie zapominać o badaniach kontrolnych. Tak właśnie robiłam, a samobadanie uznałam za nieprzyjemną przesadę. Nieprzyjemną, bo każda analiza w kierunku raka piersi powoduje, że nawet najzdrowsza pacjentka wstrzymuje oddech niepewna, co zostanie znalezione. Miałabym przeżywać to samo we własnej łazience? Za żadne skarby.

Doktor nie dała się spławić nieszczerymi zapewnieniami, nalegała na instruktaż, chciała mnie nauczyć fachowego sprawdzania, czy w biuście nie wyrósł żaden guzek. Wystarczyło, że o tym pomyślałam i od razu mną zatrzęsło. To nie na moje nerwy. Jestem z tych, co dokładnie, od deski do deski, czytają ulotki zażywanych lekarstw, i od razu mają co najmniej dwa z wyliczonych skutków ubocznych, strach pomyśleć, co mogłabym wyczuć, ugniatając piersi.

Ginekolożka była twarda, ale ja też nie od macochy, nikt nie zmusi mnie do tego, na co nie mam ochoty. Zrezygnowałyśmy zatem z instruktażu, w zamian zapewniłam, że sama zrobię, co trzeba, według instrukcji wiszącej na ścianie. Oraz w internecie, jak się okazało. Wygooglowałam ją w domu z ciekawości i wykonałam nawet dwa z kilku rekomendowanych chwytów, oczywiście bez rozbierania się.

– Co robisz? – spytał zaciekawiony Jarek, zaglądając do pokoju.

– Nic – odparłam, zamykając klapę laptopa.

Jeszcze tego by brakowało, żeby zobaczył, że interesuję się profilaktyką raka, pytaniom nie byłoby końca. A dlaczego, a skąd mi to nagle przyszło do głowy? Uważałby, że coś przed nim ukrywam, pytałby, czy nie mam do niego zaufania i tak bez końca. W jego rodzinie rak był chorobą dobrze znaną, nic dziwnego że był bardzo drażliwy na tym punkcie.

Chyba właśnie dlatego zamknęłam się wieczorem w łazience, tym razem z telefonem. Wyświetliłam na ekranie instruktaż i zaczęłam samobadanie. Szło mi tak sobie, guzki i zgrubienia wyczuwałam co rusz, nawet przed przyłożeniem ręki do biustu. Wyobraźnia podsuwała mi katastroficzne wizje, z których można by się śmiać, gdyby nie dotyczyły tak poważnego tematu. To jednak nic zabawnego sprawdzać, czy nie ma się zmian onkologicznych.

Stwierdziłam, że nie będę niszczyła swojej psychiki, szukając guza, pora kończyć i wracać do łóżka. Ledwie to pomyślałam, moje palce natknęły się na coś okrągłego. Nie było twarde, umykało, ale dawało się dobrze wyczuć.

Nie mogłam się oszukiwać, znalazłam zmianę

Oblał mnie zimny pot. Mammografię robiłam półtora roku temu, badanie było w porządku, czyżby guz wyrósł w tak krótkim czasie? Spokojnie, wszystko da się jakoś wytłumaczyć – apelowałam do siebie – przede wszystkim trzeba o tym poczytać. To była rozsądna myśl, trochę mnie uspokoiła. 

Wyszukałam szybko odpowiednią stronę i przeczytałam: „Powodem do niepokoju powinna być przede wszystkim zmiana kształtu lub symetrii piersi. Większość zmian nowotworowych występuje w postaci guzów, jeśli guzek ma nie więcej niż 2 cm i nie ma przerzutów do węzłów chłonnych, to istnieje duża szansa na wyleczenie”.

Dwa centymetry. Jak duże było to, co wyczułam? Sięgnęłam do piersi, zmiana była rozległa, na pewno większa, niż to opisano. Nie była twarda, umykała, ale była. Świat rozpadł mi się na kawałki, nikomu nie życzę podejrzewać u siebie raka. A byłam taka ostrożna, robiłam badania przesiewowe, które nic nie wykazały. Jak to się mogło stać?

Nie mogłam powiedzieć Jarkowi o swoim odkryciu. Zdenerwowałby się, a i tak miał kłopoty ze snem. Zostałam z tym sama. Tej nocy nie mogłam zmrużyć oka, zastanawiałam się, co dalej. Jak dokładnie wygląda leczenie, czy jest bardzo obciążające? I czy się uda? Zmiana była duża, większa niż opisana w encyklopedii medycznej jako możliwa do całkowitego usunięcia.

Po bezsennej nocy wyglądałam dokładnie tak, jak się czułam. Bladość i podsinione oczy mogłam zamaskować makijażem, ale nastroju nie dało się ukryć. Rodzina natychmiast wychwyciła, że coś mi leży na wątrobie, skłamałam więc, że łapie mnie przeziębienie, nie czułam się gotowa powiedzieć im o swoich podejrzeniach. Moja teściowa umarła na raka, co prawda nie piersi, ale jaka to różnica? Nie mogłam obciążyć Jarka wczorajszym odkryciem, dopóki nie sprawdzę, co mi jest. Jarkowi powiedzieć nie mogłam, ale komuś musiałam się zwierzyć.

W pracy dziewczyny też zauważyły, że coś mnie gryzie, i zaczęły się dopytywać. Ich nie musiałam chronić przed złą prawdą, powiedziałam, co odkryłam podczas samobadania piersi. To był gruby błąd, od razu, oczywiście w ramach współczucia, poleciały z jęzorem po innych działach, do popołudnia wszyscy już wiedzieli, że mam raka.

Wszyscy, tylko nie ja

Ja podejrzewałam, ale nie byłam pewna, dowiedziałam się, gdy szefowa zaprosiła mnie na rozmowę. Była bardzo miła, oferowała wsparcie w każdej postaci, czy to podwózki, czy załatwienia niemożliwego. Nie spodziewałam się po niej takiej życzliwości, więc łzy stanęły mi w oczach, co z kolei ona uznała za objaw załamania… Dłuższą chwilę trwało, zanim wyjaśniłyśmy sobie, że wieści o mojej nadchodzącej śmierci są grubo przesadzone.

– Na razie, bo nie mogę obiecać, co będzie za jakiś czas – powiedziałam z wisielczym humorem. – Wymacałam zmianę, której nie pokazała mammografia, i teraz się boję. Tak, pójdę do lekarza, ale tego tak szybko nie da się załatwić.

– A właśnie, że się da! – zawołała szefowa, złapała telefon i zaczęła wydzwaniać.

Umówiła mnie na wizytę w prywatnej klinice, bo jak powiedziała, trzeba to sprawdzić, a ona dłuższego oczekiwania nie zniesie. W wyniku jej szybkiej interwencji już następnego dnia zrobiłam usg piersi i okazało się, że mam w nich cysty.  Poczułam taką ulgę, że o mało się nie rozpłakałam, ale że nie ma beczki miodu bez łyżeczki dziegciu, dowiedziałam się, że jedna z cyst jest podejrzana.

– Prawdopodobnie tę właśnie wyczuła pani w czasie badania – lekarz pokazał mi ciemny zarys na monitorze. – Trzeba ją sprawdzić, skieruję panią na biopsję cienkoigłową. Badanie nie boli, proszę się nie bać, trwa tylko chwilę. Lepiej je wykonać, żeby mieć pewność, prawda?

Jarkowi powiedziałam dopiero po wszystkim, gdy trzymałam w ręku wynik biopsji. Byłam zdrowa, mogłam się z nim podzielić tym przez co przeszłam. Okazało się, że Jarek wcale nie był mi wdzięczny za to, że chciałam go chronić.

– A gdyby wynik badania był niepomyślny, też byś to przede mną ukryła? – spytał cicho, ale takim tonem, że mnie ścisnęło.

Musiałam mu przysiąc na wszystko, że już nigdy niczego przed nim nie ukryję. Zrobiłam to, ale mam nadzieję, że już nigdy nie zostanę wystawiona na taką próbę. 

Czytaj także:
„Kumpel załatwił mi pracę u kobiety, która… zabiła faceta. Nie wiedziałem, że robię zakupy i obiady dla kryminalistki”
„Żona dała przyjaciółce dach nad głową, a ta urządza nam kuchenne rewolucje. Musztruje mnie jak dziecko i karmi trawą"
„Nie mam ani męża ani dzieci, więc rodzina traktuje mnie jak 5 koło u wozu. Nie mają czasu dla starej panny z kotem”

Redakcja poleca

REKLAMA