Przed wypadkiem Bogdana byliśmy parą szczęśliwych dzieciaków. Poznaliśmy się na studiach. Łączyło nas gorące uczucie, cudowny seks i rozrywkowy tryb życia. Nie mieliśmy wielkich problemów, cieszyliśmy się życiem i myśleliśmy, że tak będzie już zawsze. Wkrótce przekonałam się, jak złudne jest nasze szczęście.
Miał okropny wypadek, zderzył się z ciężarówką
Pewnego ranka obudził mnie telefon. Zdziwiłam się, że ktoś dzwoni tak wcześnie, nie było jeszcze szóstej.
– Kama, nie wiem, jak to powiedzieć – usłyszałam zdenerwowany głos Szymona, młodszego brata mojego chłopaka.
– Przyjedź do szpitala, Boguś miał wypadek, zderzył się z ciężarówką.
– Boże! To niemożliwe! Żyje? – krzyknęłam spanikowana do telefonu.
– Tak, ale jest nieprzytomny.
Nie pamiętam, jakim cudem się ubrałam. Jak mówiła mi później mama, tak drżały mi ręce, że nie mogłam zapiąć guzików u sukienki. Gdy usłyszała, co się stało, uznała, że w tym stanie nie mogę prowadzić samochodu, i sama zawiozła mnie do szpitala. Na korytarzu czekali już Szymon i mama Bogdana, oboje okropnie zdenerwowani.
– Jest teraz operowany. Musimy czekać. Nikt nam nie chce powiedzieć, co z nim będzie – rozpłakała się mama Bogdana.
– Boguś wracał od kolegi, uczyli się do egzaminu – tłumaczył jego brat. – Z przeciwnego pasa jechał jakiś samochód dostawczy. Nie wiadomo, dlaczego zboczył z drogi. Tamten kierowca zginął na miejscu, a on… Kama, co teraz będzie?!
Stan mojego ukochanego był bardzo ciężki: miał zmiażdżone żebra, liczne urazy głowy, otwarte złamanie nogi. Nikt nie wiedział, czym to się skończy.
Po kilku godzinach, które ciągnęły się w nieskończoność, wyszedł do nas jeden z chirurgów. Operacja się udała. Boguś miał duże szanse na powrót do zdrowia, ale trzeba było mu amputować lewą nogę poniżej kolana. Lekarz powiedział, żebyśmy poszli do domu. Boguś był nieprzytomny i w niczym nie mogliśmy mu na razie pomóc.
– Mamo, on tak bardzo lubi tańczyć… – powtarzałam w kółko, jakby ten fakt był wtedy najważniejszy.
– Wszystko się jakoś poukłada, córeczko, zobaczysz – pocieszała mnie, ale jej głos nie brzmiał przekonująco.
Kolejne tygodnie należały do najtrudniejszych w moim życiu. Godzinami siedziałam przy łóżku Bogdana. Mój ukochany chwilami odzyskiwał przytomność, omiatał salę nieprzytomnym wzrokiem, by znowu zapaść w sen. Byłam taka szczęśliwa, gdy pewnego dnia otworzył oczy i uśmiechnął się na mój widok! Z radości zaczęłam całować całą jego twarz.
– Kocham cię, bardzo kocham – zapewniłam go, powstrzymując łzy i podnosząc jego dłoń do swoich warg.
Z dnia na dzień Boguś czuł się coraz lepiej. Jednak kiedy dowiedział się, że amputowano mu nogę, między nami wszystko się zawaliło.
Nie mogłam zrozumieć, że przestał w nas wierzyć
Napisał do mnie krótki list, który podał mi przez Szymona. „Kamilko, wypadek wszystko zmienił – pisał Bogdan. – Łączyła nas tylko studencka przygoda. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Jesteś wolna. Życzę Ci dużo szczęścia. Żegnaj”. I zabronił pielęgniarkom wpuszczać mnie na salę.
Oczywiście, nie usłuchałam.
Przychodziłam do niego jak wcześniej. Ale on nie chciał ze mną rozmawiać. Widząc mnie, uciekał gdzieś wzrokiem lub patrzył w sufit.
– Nie chcę się wtrącać w państwa prywatne sprawy, ale widzę, że pani widok drażni chorego – powiedział mi wreszcie opiekujący się nim lekarz.
– Bardzo proszę zaprzestać wizyt. Co miałam robić? Łudziłam się tylko, że kiedy minie pierwszy szok, Boguś zmieni zdanie. Planowałam, że odwiedzę go w domu.
– Może on mnie już nie kocha? – pytałam mamę i znajomych.
– Jest wręcz odwrotnie – twierdzili wszyscy. – Kocha cię tak bardzo, że chce, abyś była wolna.
Przez kolejne dwa miesiące w ogóle go nie widziałam. Wyjechał do sanatorium.
Miał tam przechodzić intensywne leczenie, a potem rehabilitację. Wysyłałam do niego mejle, SMS-y, dzwoniłam. Nie odpowiadał. O jego stanie zdrowia informował mnie Szymon. Od niego wiedziałam, że Bogdan nie zaakceptował swojej niepełnosprawności. Popadł w depresję, potrzebna była pomoc psychologa.
W ciągu miesięcy, które minęły od wypadku, miałam czas zastanowić się nad wszystkim. Koleżanki radziły, bym zajęła się swoim życiem i szukaniem innego faceta. Bo chyba nie chcę męża, którym trzeba się opiekować i który prawdopodobnie nie zarobi na dom?
Mówiły to ze szczerego serca, ale mnie bolały ich słowa. Ja już wiedziałam, że miłość nie kieruje się prawami logiki… I czułam, jak z beztroskiej dziewczyny staję się kobietą, która wie, co jest dla niej najważniejsze w życiu.
O nie! Wiedziałam, że tak łatwo się nie poddam!
Postanowiłam walczyć o naszą miłość. Wybrałam się więc w odwiedziny do Bogusia, nikogo wcześniej nie uprzedziwszy o mojej wizycie. Był już w domu, u rodziców. Drzwi otworzyła mi jego mama. Poprosiłam, żeby pozwoliła mi się z nim zobaczyć. Mój ukochany siedział w swoim pokoju na wózku inwalidzkim. Po drodze ułożyłam sobie, co mu powiem, ale gdy tylko go zobaczyłam, zapomniałam o wszystkich swoich deklaracjach i po prostu rzuciłam mu się w ramiona.
– Tak bardzo cię kocham – wyszeptałam i rozpłakałam się.
Zobaczyłam, że i on ma w oczach łzy, których nigdy wcześniej nie widziałam.
– Kamila, nie chcę żebyś była ze mną nieszczęśliwa – powiedział.
– Bez ciebie moje życie nie ma sensu – przerwałam mu i zasłoniłam dłonią usta. – Posłuchaj mnie wreszcie…
Tego dnia rozmawialiśmy ze sobą jak nigdy dotąd. Potem żartowaliśmy, że wbrew tradycji to ja oświadczyłam się jemu, bo bez ogródek zapytałam, kiedy weźmiemy ślub, i byłam głucha na wszelkie jego sprzeciwy. Potem wszystko już potoczyło się gładko.
Ślub odbył się pół roku po tej rozmowie. Miałam skromną białą sukienkę, a Boguś szary garnitur. Siedział na wózku inwalidzkim, ja stałam obok, lecz cały czas trzymaliśmy się za ręce. Ksiądz, patrząc na nas, powiedział, że prawdziwa miłość objawia się w niedostatku, chorobie i nieszczęściu.
Wielu ludzi się popłakało na te słowa. Pewnie myśleli, iż robię coś wyjątkowego, ale my tylko uśmiechnęliśmy się do siebie. Wiedzieliśmy, że jesteśmy ze sobą z miłości, nie z litości czy współczucia.
Od dwóch lat mieszkamy razem z teściami, lecz odkładamy każdy grosz na własne mieszkanie. Na początku naszego małżeństwa wspomagali nas finansowo rodzice, ale postanowiliśmy się jak najszybciej usamodzielnić.
Skończyliśmy studia i uśmiechnęło się do nas szczęście. Ja po pedagogice szybko znalazłam pracę w szkole, a mąż napisał tak dobrą pracę magisterską, że zaproponowano mu etat na uczelni. Jestem z niego bardzo dumna. Wiem, że zawsze marzył o karierze naukowej.
Nie spełniły się także przepowiednie moich koleżanek, wieszczących, że resztę życia będę opiekunką niepełnosprawnego mężczyzny. Boguś świetnie porusza się na wózku i o kulach, jeździ specjalnie dostosowanym autem. Jest samodzielnym, niezależnym człowiekiem. Przez cały czas rehabilitacji żartował, że jak dostanie „nową nogę”, to dopiero mi pokaże… Czułam, że coś planuje, ale o nic nie wypytywałam.
Na początku jednak bardzo długo musiał się przyzwyczajać do protezy. Bolały go noga, kręgosłup, kilka razy się przewrócił. Jednak był zdeterminowany i szybko pokonał trudności.
Nagle wstał i jak dawniej poprosił mnie do tańca…
W lipcu skończyłam 26 lat. Tamtego dnia po pracy kupiłam tort i poszłam do domu. Myślałam, że wypijemy kawę i zjemy ciasto razem z bliskimi. Uroczystość była bardzo miła, dostałam kwiaty i kilka drobnych prezentów, lecz przez cały czas coś wisiało w powietrzu.
Nasi rodzice patrzyli na siebie porozumiewawczo. Nie miałam pojęcia dlaczego. Wieczorem, gdy goście rozeszli się domu, włączyłam telewizor, żeby obejrzeć z Bogdanem nasz ulubiony serial.
– Kochanie, zrób się na bóstwo, bo wychodzimy – zaskoczył mnie mąż.
– Teraz? Tak późno? – spytałam, lecz nie doczekałam się wyjaśnień.
Włożyłam więc obcisłą małą czarną na cienkich ramiączkach, upięłam włosy, zrobiłam makijaż. Boguś szarmanckim gestem otworzył mi drzwi samochodu i zawiózł… na dyskotekę! A tam czekali już na nas przyjaciele ze studiów. Usiedliśmy przy stole, wypiliśmy szampana. Nagle Boguś wstał
i poprosił mnie do tańca. Pewnie, że nie był w stanie poruszać się tak sprawnie jak kiedyś, ale dla mnie był to najpiękniejszy taniec w moim życiu.
– Kamilko, to mój prezent dla ciebie – wyszeptał, całując moje włosy. – Dziękuję ci, że przez cały ten czas wierzyłaś w naszą miłość...
Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie z sekretarką, a ja zostałam kochanką jej męża. Poczułam dziką satysfakcję”
„Wymusiłam oświadczyny na ukochanym. Nasze wesele było katastrofą, a już po 2 miesiącach był rozwód”
„Przyłapałam narzeczonego na zdradzie. Jego kochanką była moja siostra, która ma męża. Ten biedak nic nie wie”