Nigdy nie marzyłam o karierze przedsiębiorcy, ale w końcu nim zostałam. Tylko tak mogłam obronić dorobek zmarłego taty przed jego pazernym wspólnikiem?
Spojrzałam na ekran dzwoniącego telefonu i poczułam, jak chłód ogarnia całe moje ciało.
To był pan Robert, dawny wspólnik taty
Wiedziałam, czego ode mnie chce – decyzji.
„Dał mi przecież czas do końca miesiąca. Dlaczego mnie ściga?” – przebiegło mi przez myśl.
Skuliłam się w sobie. Nie odebrałam tego telefonu, nie miałam na to siły. Po chwili ciszy rozległ się krótki sygnał informujący, że ktoś mi się nagrał na pocztę głosową. Wiedziałam, że tego nie odsłucham. Nie chciałam słyszeć głosu tego człowieka, jego kategorycznego tonu, którym zaczął do mnie przemawiać w chwili, gdy odczytano testament taty. To, jak on się zmienił w stosunku do mnie, było dla mnie nie do uwierzenia. A przecież znałam go od zawsze, do niedawna był dla mnie po prostu wujkiem Robertem.
Tata i wujek Robert znali się jeszcze z dzieciństwa, wychowali się na jednym podwórku. Mój ojciec przyjaźnił się wtedy ze starszym bratem swojego późniejszego wspólnika. I wcale nie było mu w smak, że młodszy jest w nich obu wpatrzony jak w tęczę.
– Ten smark wszędzie za nami chodził. Nie było się jak od niego uwolnić. Ile to razy próbowaliśmy mu uciec, ale zawsze nas znalazł. A to w naszej kryjówce nad rzeką, a to w zagajniku, do którego rodzice zabraniali nam chodzić. Strasznie mnie wtedy to denerwowało – opowiadał po latach ze śmiechem.
Młodszy o pięć lat Robert stał mu się bliski dopiero wtedy, gdy jego starszy brat utonął podczas letniej kąpieli w rzece.
– Mieliśmy po 18 lat, snuliśmy tyle planów na przyszłość. To była dla mnie straszna tragedia, gdy zabrakło Arka. I nagle jego 13-letni brat, taki samotny i zagubiony w swojej rozpaczy, stał mi się bardzo bliski – przyznał ojciec.
Sam nie miał rodzeństwa, więc stopniowo zaczął traktować Roberta niczym swojego młodszego brata.
Zaopiekował się nim, starał się zastąpić mu Arka
Lata mijały i okazało się, że Robert wyrósł na całkiem mądrego faceta. Skończył studia ekonomiczne i zaczął rozglądać się za pracą.
Wtedy mój tata pomyślał: „A dlaczego by nie spróbować z nim zrealizować plany, które mieliśmy z Arkiem?”. I wtajemniczył Roberta w pomysł na biznes. Potem wspólnie sporządzili biznesplan i rozpoczęli produkcję… korków do butelek na wino. Okazało się, że są konkurencyjni cenowo, więc dość szybko zdobyli intratne kontrakty, także zagraniczne.
Tamtejsi producenci uznali, że nie warto przepłacać i zaufali młodej polskiej firmie. Nie zawiedli się, tata i jego wspólnik trzymali jakość. W firmie zawsze panowała rodzinna atmosfera, wszyscy się znali i lubili, spędzali ze sobą nie tylko czas w pracy, ale i spotykali się poza nią. Nie było niczym dziwnym, że szefostwo szło z pracownikami na piwo, albo zapraszało cały zespół do restauracji z okazji świąt. Kiedy się urodziłam, biznes szedł świetnie – tata i wujek zwiększali produkcję i mieli zamiar postawić nową halę.
Ich marzenia się ziściły, gdy szłam do przedszkola
Firma się rozrastała, ale nadal panowała w niej rodzinna atmosfera. Przychodziłam często do taty, znali mnie wszyscy pracownicy. Mówili mi po imieniu, częstowali słodyczami. Byli mi naprawdę bliscy. Szczerze, nie wątpię, że mi współczuli, gdy straciłam tatę. Tym bardziej że zmarł właściwie na ich oczach, dostał zawału w pracy. Sekretarka natychmiast wezwała karetkę, ale nie udało się go już uratować.
Podczas pogrzebu ostatnią rzeczą, o której myślałam, był testament i to, co się stanie z firmą. Uważałam, że jest w dobrych rękach, nadal przecież zajmował się nią wujek. Tymczasem on podszedł do mnie już na cmentarzu i zapytał wprost, co zamierzam zrobić.
– Bo chyba nie będziesz się mieszała w sprawy firmy, o których nie masz pojęcia – usłyszałam.
To prawda, że nie miałam pojęcia. Nie zastanawiałam się dotąd, czy będę związana kiedyś z firmą czy nie, tata był przecież jeszcze młody, dopiero co po pięćdziesiątce. Z wykształcenia jestem anglistką, uczę dzieci w szkole. Gdzie mi tam do produkcji, handlu, marketingu. Ale słowa wujka Roberta naprawdę mnie ubodły.
Nie znałam jeszcze woli mojego ojca, wiedziałam tylko tyle, że przechodzą na mnie wszystkie jego udziały, bo z mamą się rozwiedli lata temu, więc byłam jego jedyną spadkobierczynią. Nie zdążyliśmy z tatą porozmawiać o tym, czy mam odegrać w firmie jakąś rolę, mimo to teraz to była także moja firma! Tymczasem wuj Robert zaczął dość nachalnie nalegać, abym mu sprzedała swoje udziały i to po preferencyjnej cenie, jak dla członka zarządu.
– Mój syn się kształcił w biznesie, w przeciwieństwie do ciebie jest przygotowany do tego, aby poprowadzić firmę, nie widzę powodu, aby musiał w przyszłości konsultować z tobą każdą decyzję – usłyszałam zaskoczona.
W dzieciństwie bawiliśmy z Marcinem się razem
W dorosłym życiu nasze drogi się rozeszły, bo mieliśmy inne pasje i inne grono przyjaciół. Nie widziałam jednak powodu, dla którego miałabym być gorsza od niego. Dlaczego to on miałby przejąć firmę, której budowanie mój tata przepłacił zawałem? Dostałam jednak propozycję nie do odrzucenia. Mam sprzedać swoje udziały i już! A jeśli nie – tutaj popłynęło kilka gróźb i obrazowych wyjaśnień, jak to ich prawnicy mnie zniszczą.
Byłam w szoku. Oczywiście, z miejsca się usztywniłam i przestałam mówić do Roberta per wujku. A z Marcinem w ogóle przestałam rozmawiać. Zaczęłam także się zastanawiać, jakie mam z nimi szanse – czy prawnicy, których wynajmę i którzy będą kosztowali krocie, dadzą radę? I skąd wezmę na nich pieniądze?
Robert przecież mi zagroził, że nie dostanę żadnej wypłaty z zysków, bo on wszystko zainwestuje. Nie mogłabym zaprotestować, bo to by było działanie na niekorzyść firmy. Gdyby mi to udowodnili, mogliby w zgodzie z prawem pozbawić mnie udziałów. Byłam przygnębiona, znerwicowana i zła na swojego ojca, że nie dbał o siebie, nie badał się regularnie i dlatego niespodziewanie umarł.
Miałam do niego tak wielki żal, że postanowiłam nie iść w Święto Zmarłych na jego grób. Czułam, że prędzej się tam rozpłaczę, stojąc nad jego grobem, niż pomodlę za spokój jego duszy.
W tym dniu jednak nie mogłam sobie znaleźć miejsca w domu. Miłość do ojca i szacunek do tradycji w końcu wzięły górę nad złymi emocjami.
Pojechałam na cmentarz
Była piękna pogoda, zupełnie jak nie w listopadzie, ale we wrześniu. Na cmentarzu rosły kasztanowce i chociaż ich gałęzie były już zupełnie nagie, to ja oczami wyobraźni widziałam na nich kasztany. Takie, jak kiedyś, gdy jako mała dziewczynka, zbierałam je z tatą a potem razem robiliśmy z nich ludziki.
– Nawet nie wiesz, jak mi jest źle bez ciebie – powiedziałam. – Nie wiem, co mam robić w tej sytuacji. Walczyć o firmę czy dać sobie spokój? Wziąć pieniądze i prowadzić spokojne życie?
Wiedziałam jednak, że to życie wcale nie będzie takie spokojne. Było bowiem pewne „ale”. Od kiedy mojego taty zabrakło, Robert zaczął wprowadzać w firmie swoje porządki. Wyrzucił już kilka osób, twierdząc, że są nieefektywne. W tym dwie niepełnosprawne i jedną samotną matkę z trójką dzieci. Mój ojciec nigdy by czegoś takiego nie zrobił i ja także. Ale nie miałam jak zaprotestować.
– Wiem, że nie możesz mi nic odpowiedzieć ani nic na to poradzić. Tak sobie tylko mówię – stwierdziłam.
Zapaliłam znicz, zdjęłam z nagrobnej płyty kilka liści, które zrzucił wiatr, i zaczęłam iść w stronę głównej alejki. Kawałek dalej jednak przystanęłam – na ławeczce przed jednym z grobów leżała męska saszetka. Ktoś ją zostawił.
„Pewnie ten starszy pan, który modlił się tutaj jeszcze chwilę temu. Widziałam, że był poruszony, pewnie dlatego zapomniał zabrać ze sobą saszetkę” – myślałam gorączkowo.
Wzięłam ją do ręki i otworzyłam
Były w niej dokumenty i pieniądze, a także klucze do mieszkania.
„Dobrze, że wiem, dokąd mam to odnieść” – pomyślałam.
Pojechałam prosto z cmentarza pod blok starszego pana. Zadzwoniłam domofonem, nikt nie odebrał, z czego wywnioskowałam, że starszy pan jeszcze nie dotarł do domu i że pewnie mieszkał sam. Zobaczyłam go jakiś kwadrans później. Szedł od przystanku autobusowego i bardzo się zdziwił, gdy mu zagrodziłam drogę. A kiedy mnie wysłuchał, złapał się za głowę.
– Zupełnie nie zauważyłem, że nie mam swojej saszetki! To żona mi ją kupiła, bo się złościła na mnie, że wszystko upycham po kieszeniach. Kiedy zmarła, postanowiłem z sentymentu nosić tę saszetkę i proszę, czym się to skończyło. Gdyby nie pani, to nie wiem, co bym zrobił. Nie miałbym niczego!
Starszy pan w podzięce zaprosił mnie na kawę. Pewnie bym nie weszła, gdyby nie to, że jednak zmarzłam, bo po zachodzie słońca zrobiło się zimno. siedząc przy kawie, nagle otworzyłam się przed tym zupełnie obcym człowiekiem. Opowiedziałam mu wszystko, zwierzyłam się z wątpliwości. Wysłuchał mnie uważnie, a potem przeprosił i poszedł po coś do drugiego pokoju.
– Coś pani pokażę – powiedział, niosąc album ze zdjęciami.
Na jednej z fotografii był jakiś zakład produkcyjny. A przed nim stało dwóch mężczyzn – w jednym z nich rozpoznałam mojego rozmówcę.
– Ja także kiedyś miałem interes. Produkowaliśmy okna. Niestety, w pewnym momencie mieliśmy ze wspólnikiem inną wizję rozwoju firmy. Zaczęły się kłótnie i to ja odpuściłem. Sprzedałem mu udziały i odszedłem. Nie było dnia, abym potem tego nie żałował.
– Sugeruje pan, że powinnam walczyć?
– Jeśli ta firma jest droga pani sercu, jeśli będzie pani potem żałowała, że nie kontynuuje dzieła ojca, to tak – odparł.
Podziękowałam mu za radę, w głębi serca myśląc, że ma rację! Jak tylko minęły święta, powiedziałam panu Robertowi, że nie przyjmuję jego propozycji i zabrałam się do roboty. Obdzwoniłam znajomych, czy by mi nie pożyczyli pieniędzy na adwokata i znalazłam ponoć najlepszego w mieście. Z jego pomocą doprowadziłam do tego, że Robert musiał się zgodzić na to, abym zasiadła w zarządzie firmy.
W ciągu dwóch miesięcy przywróciłam do pracy wyrzucone przez niego osoby – te, które przez ten czas nie dostały innej roboty I harowałam jak wół, aby zrozumieć, jak ta cała firma funkcjonuje, jak można ją rozwijać. Opłaciło się. Dzisiaj, w 3 lata po odejściu mojego taty, czuję, że się rozwijamy.
Mamy coraz więcej zamówień na korki tradycyjne. Uruchomiliśmy linię produkcyjną korków z tworzyw sztucznych, bo na nie jest ogromny popyt jako na tańsze zamienniki. To była moja sugestia i pan Robert ją przyjął. Nie powiem, abym go znowu polubiła, ale widzę, że zaczął respektować moje zdanie. A z panem Tadeuszem nadal utrzymuję kontakty. Uznałam, że ta znajomość jest dla mnie cenna nie tylko dlatego, że jest on wspaniałym człowiekiem, ale również dlatego, że mam ważenie, że zesłał mi go mój tata, aby mi dobrze poradził. W odpowiednim momencie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”