„Ukochany pomógł mi wyrwać się z biedy i pokazał, czym jest miłość. Żyłam jak w bajce, aż do tego straszliwego wypadku”

Kobieta straciła męża fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„>>Daj sobie spokój, nie twoja liga<< – powtarzałam w myślach, kiedy z dnia na dzień serce coraz mocniej trzepotało mi na jego widok. Nie udało się. Zakochałam się w nim bez pamięci. Na szczęście – z wzajemnością”.
/ 22.08.2022 18:30
Kobieta straciła męża fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Niemal przez całe lato 1998 roku ciężko pracowałam. Rozpaczliwie potrzebowałam pieniędzy. Dlatego od razu po maturze wyjechałam z miasta zbierać truskawki, potem pomagałam w szklarni, a pod koniec wakacji wylądowałam w wielkim sadzie przy zbiorze jabłek. Wszystko to przez moje marzenie o tym, żeby studiować, które ojciec uważał jedynie za głupią fanaberię niewdzięcznej nastolatki.

Zupełnie nie rozumiał moich potrzeb

– Nie stać mnie, żeby utrzymywać cię przez kolejnych kilka lat – oznajmił. – I dlaczego? Bo panience słodkiego studenckiego życia się zachciało! A ja urabiam się w Niemczech na budowach po łokcie, więcej jak przez połowę roku w domu mnie nie ma.

– Wiem tato, że ciężko pracujesz – westchnęłam ciężko. – Ale jak skończę studia i znajdę dobrą pracę, to będę się przecież dorzucać do wszystkich domowych wydatków.

– Nie musisz kończyć studiów, żeby mieć pracę! – zagrzmiał. – W sklepie za ladą stanąć nie łaska? Albo w Biedronce na kasie postukać w guziczki? Aż tak ci sodówka do głowy uderzyła, że od razu musisz być panią magister?

– Nie o to chodzi – obruszyłam się. – Po prostu chciałabym robić to, co lubię. Zostać nauczycielką…

Nie przekonałam go. Pokłóciliśmy się i w końcu uniosłam się honorem, oświadczając, że sama zarobię na utrzymanie w odległym od naszego miasteczka o sto kilometrów Krakowie, gdzie zamierzałam studiować. Ojciec skwapliwie na to przystał.

No i przez całe lato harowałam kolejno: na polach truskawek, w szklarniach i owocowych sadach. Po trzech miesiącach byłam już nieziemsko zmęczona. Opalona na brąz, chuda jak szczur, niewyspana. Bolał mnie kręgosłup, na stopach porobiły się odciski. A tu trzeba zasuwać, bo sadownik płacił od każdej zebranej skrzynki.

Tylko czekałam, aż szef mnie zastąpi

Byłam najwolniejszym pracownikiem w całym zespole. Tylko czekałam, aż szef mnie zastąpi kimś bardziej wydajnym. I wtedy, pewnego upalnego dnia końcówki sierpnia, przyłapałam kogoś na dosypywaniu własnych jabłek do moich skrzynek. „Ktoś” był wysokim i szczupłym blondynem mniej więcej w moim wieku.

– Dlaczego to robisz? – burknęłam.

– Chcę ci pomóc – w odpowiedzi wyszczerzył białe i równe zębiska, a jego błękitne oczy wesoło błysnęły.

– Tylko po co?

– Bo widzę, że jesteś zmęczona.

– Taki z ciebie dobry samarytanin, że tracisz własne pieniądze?

– Na forsie mi niespecjalnie zależy – odparł lekkim tonem.

– To co tu robisz? – spytałam.

W odpowiedzi wzruszył ramionami.

– Chciałem zobaczyć, jak to jest. Z tą wakacyjną pracą i w ogóle… Byłem po prostu ciekaw, czy dam radę sam zarobić na weekend w Pradze.

– „Weekend w Pradze” – powtórzyłam z przekąsem, a w myślach dodałam: „Paniczyk, zajmuje miejsce komuś, kto naprawdę potrzebuje zarobku tylko po to, by się sprawdzić”.

– Nie potrzebuję twojej pomocy – stwierdziłam stanowczo. – Zostaw mnie lepiej w spokoju.

Nie zostawił. Stale natykałam się na niego w wysadzanych owocowymi drzewkami alejkach. Siadał obok podczas obiadowych przerw, zagadywał wieczorami, kiedy jedni pracownicy wracali do domów busikami, a ci którzy mieli daleko, jak ja i on, układali się do snu w starej szopie.

– Mam na imię Paweł – przedstawił się kiedyś nieproszony. – Może przejdziemy się razem na spacer?

Odmówiłam. A chwilę później, zakutana w gruby śpiwór, bo noce były już chłodne, zasnęłam.

Jego rodzice przyjęli mnie bardzo dobrze

Obudziły mnie grzmoty piorunów. Burza była tak silna, że błyski i uderzenia gromów trwały niemal bez przerwy. Przeraziłam się. Zawsze bałam się burzy – kiedy miałam kilka lat, piorun zapalił dach na kościele w naszym miasteczku. Wpełzłam więc pod jakiś traktor i trzęsłam się jak galareta. Ze strachu chciało mi się krzyczeć.

Tam znalazł mnie Paweł. Objął ramieniem, wyszeptał do ucha jakieś krzepiące słowa, a kiedy nawałnica odsunęła się nieco, zabawiał wesołą rozmową. Tym razem nie kazałam mu się odczepić. Byłam mu wdzięczna, zwłaszcza że zachowywał się po rycersku i, poza przyjaznym uściskiem, w żaden sposób nie próbował wykorzystać tej sytuacji.

Od tamtej pory byliśmy przyjaciółmi. A nawet… Coraz częściej dopuszczałam do siebie myśl, że Paweł to naprawdę fajny i bardzo przystojny facet. Starszy ode mnie o rok – już studiował. Mieszkał w Krakowie, jego ojciec był znanym adwokatem.

„Daj sobie spokój, nie twoja liga” – powtarzałam w myślach, kiedy z dnia na dzień serce coraz mocniej trzepotało mi na jego widok. Nie udało się. Zakochałam się w nim bez pamięci. Na szczęście – z wzajemnością. Chodziliśmy na randki w październiku, kiedy zaczął się rok akademicki, a ja wprowadziłam się do wynajmowanego wspólnie z trzema innymi dziewczynami mieszkania.

Całowaliśmy się namiętnie w zimne listopadowe wieczory, kiedy wiatr i mżawka przeganiały innych przechodniów z krakowskich Plant. A potem nastał grudzień i…

– Chciałbym przedstawić cię moim rodzicom – powiedział.

– Myślisz, że to dobry pomysł? – spłoszyłam się. – Wiesz. Ty i ja, pochodzimy z różnych światów…

Niepotrzebnie się bałam

Mama Pawła okazała się ciepłą i życzliwą osobą, a jego ojciec – choć na pierwszy rzut oka zdystansowany i nieco surowy – szybko mnie polubił. Myślę, że duża w tym zasługa Pawła, który najwyraźniej dobrze przygotował ich na to pierwsze spotkanie, opowiadając o mnie w samych superlatywach.

– Podziwiam cię – zwrócił się do mnie jego tata – że sama zarabiasz na swoje utrzymanie. To bardzo dobre, bo uczy szacunku do pieniędzy. Nasz syn ma dużo łatwiej. Ty musisz walczyć o siebie. Też kiedyś taki byłem, jako młody student.

Kolejne pół roku było dla mnie niczym bajka. Kochałam i czułam się kochana, a podczas odwiedzin u rodziców Pawła zawsze otaczała mnie ciepła i rodzinna atmosfera. No i nadeszło kolejne lato.

– Pojedźmy razem do Pragi! – zaproponował Paweł. – W zeszłym roku się nie udało, trzeba to nadrobić.

– Muszę zarobić na kolejne pół roku w Krakowie – odpowiedziałam.

– Nie martw się tym teraz. I mi zaufaj – uśmiechnął się tajemniczo. Zgodziłam się.

Chciałam jechać wraz z nim

Co miał na myśli mówiąc, żebym mu zaufała, zrozumiałam dopiero na moście Karola w Pradze.

– Czy zostaniesz moją żoną? – klęknął przede mną z pierścionkiem zaręczynowym, a ja ze ściśniętym gardłem padłam mu w ramiona.

A potem kochaliśmy się w pokoju, w starym hotelu leżącym w centrum miasta. Było mi w jego ramionach cudownie. Czułam się bezpieczna. Nie miałam wątpliwości, że obok mnie leży mężczyzna mojego życia.

Po powrocie, od razu poszliśmy przekazać dobre nowiny jego rodzicom. Bardzo się ucieszyli i bez zastrzeżeń przyjęli mnie w poczet członków rodziny. Potem zarezerwowaliśmy termin ślubu, wyskoczyliśmy do Chorwacji, a w końcu pojechaliśmy do mojej mamy (ojciec znowu był w Niemczech), która Pawła znała tylko z moich opowiadań.

– Wrócę wcześniej, żeby przypilnować przygotowań do wesela – powiedział nazajutrz – a ty naciesz się jeszcze przez kilka dni mamą. Przyjadę po ciebie w czwartek, dobrze?

Skinęłam głową, choć bardzo chciałam pojechać razem z nim. Rozmowy z mamą jakoś się nie kleiły, w domu czułam się raczej obco. Nie chciałam jednak jej urazić, miałam też nadzieję, że za dzień lub dwa lody puszczą i znowu złapiemy kontakt. Pozwoliłam mu więc wyjechać. Wtedy widziałam go po raz ostatni.

Okazało się, że… jestem w ciąży

Zginął tuż pod Krakowem, kilka kilometrów od domu. Jakiś pijany kierowca wyprzedzał „na trzeciego” i czołowo uderzył w jego wóz. Mój narzeczony, miłość mojego życia, zginął na miejscu. Kiedy się o tym dowiedziałam, wyłam, wyrywałam sobie włosy z głowy, chciałam się zabić. I pewnie bym to zrobiła, gdyby nie okazało się, że… jestem w ciąży.

Dziś, 16 lat później, serce mam wciąż pogrążone w bólu. Syn, Paweł, jest łudząco podobny do ojca. Z wyglądu i z charakteru. Kiedy na niego patrzę, matczyna duma miesza się we mnie z rozdzierającą tęsknotą.

Wychowałam go sama, tylko z pomocą dziadków, i choć w końcu przestałam płakać, dokończyłam studia, podjęłam pracę, a życie pozornie wróciło do normy, nigdy już u mojego boku nie zagościł żaden mężczyzna. I tak zostanie. Całym moim życiem jest Paweł. Ten żyjący we wspomnieniach i ten, który mówi do mnie „mamo”. Dla nikogo więcej w moim sercu nie ma już miejsca.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA